wtorek, kwietnia 16, 2024

Nieśmiertelne księgi dżungli



📢
Wśród głosów, które są przywoływane na tych stronach, głosów jakie zabierała krytyka przedwojenna próbująca zgłębić twórczość R.Kiplinga, nie może zabraknąć Wilama Horzycy.

Pisała anglistka Elżbieta Kurowska (PAN);

"Całkowicie oryginalną, alegoryczną interpretację Ksiąg dżungli proponował Wilam Horzyca w ostatniej przed wojną recenzji dzieła Kiplinga. Jego zdaniem Księgi powstały z długiej tradycji angielskiego kultu Biblii i stanowią jej następne ogniwo po Miltonowskim Raju utraconym. Są one nową wersją Genezis o pierwszym człowieku, Mowglim-Adamie i wyrazem odwiecznej tęsknoty człowieka do raju"

Oto ów tekst W. Horzycy w całości.

Obydwie kiplingowskie "Księgi puszczy" to moje dwie najstarsze towarzyszki życia, przez dziesiątki lat nigdy mnie nie odstępujące a zawsze tak samo piękne, zawsze pełne tego samego uroku i równie niezgłębionej tajemnicy.

Przypominam sobie, jak się z nimi poznałem. Byłem uczniem 3 klasy gimnazjum im. Franciszka Józefa we Lwowie, kiedy kolega mój, Zagórski, wysoki, chudy, niby Stalky z powieści boskiego Rudyarda, pokazał mi żółty tomik gebethnerowskiej biblioteki, noszący nieznane mi wówczas nazwisko Kiplinga, a mniej już obco wyglądający tytuł: "Księga puszczy" - i powiedział:

"Zabrałem to ojcu z biurka. Mówił, że fajna książka. Chcesz przeczytać?".
 
Księga puszczy, to brzmi bardzo podobnie do "Ducha puszczy", a czym jest, czy też był, Duch puszczy dla młodego chłopca, wiadomo.
 
"Daj do jutra. Ja prędko czytam. Przyniosę ci do szkoły.
 
O ile mnie pamięć nie myli, tego popołudnia niewiele poświęciłem czasu odrabianiu lekcji, może ich nawet - wstyd powiedzieć - wcale nie odrabiałem, ale książki skończyć nie zdołałem.

Zgodnie z przyrzeczeniem przyniosłem ją na drugi dzień do szkoły, i na lekcji łaciny, gdy accusativy cum infinitivo, ablativy absoluty i tym podobne pterodaktyle przelatywały nad moją głową - groźne, bo w łacinie nigdy nie byłem mocny - drżąc, by mnie najmilszy z łacinników, prof. Litarowicz nie zapytał nagle: 
"A co ty tam masz pod ławką?", kończyłem przedostatnią opowieść nowo doznanej książki: "Salaam Karo, moje dziatki. Pozdrówcie po swojemu Toomai od Słoni! Gunga Pershah, ahaa! Hira Guj, Birchi Guj, Kuttar Guj ahaa!... I ty również Kala Nagu, perło między słoniami, Ahaa! Razem! Na cześć Toomai od Słoni! Barrao!"

Byłem młodym chłopcem i po nosie poczęły mi spływać łzy szczęścia.
"...a cały szereg słoni - czytałem dalej -podniósł trąby i huknął pełnym głosem ową przeraźliwą salwę trąb, którą słyszy jedynie wicekról Indyj, salwę Salaamut Keddah".
 
Musiałem w tej chwili wyglądać podejrzanie, bo nagle usłyszałem przed sobą głos naszego łacinnika;
"A tobie co się stało? Czemu beczysz?"
Stanąłem w ławce: "Zęby mnie bolą, psze pana psora", i tym niewinnym kłamstwem zawstydzenia przypieczętowałem moją znajomość z Kiplingiem, z "Księgą puszczy" i z jej tłumaczem Józefem Czekalskim.

Odtąd nigdy się z nią nie rozstawałem, a raczej wciąż się spotykałem, z nią i jej nadobną siostrzycą, "Drugą księgą puszczy". Czytałem je przez całe gimnazjum i na uniwersytecie, czytałem w czasie wojny i po wojnie, czytałem w okresie , kiedy rzucono anatemę na wszelki realizm a Kiplinga uważano u nas za zwykłego ględziarza, co to nie ma pojęcia, czym jest prawdziwa "nierealistyczna sztuka". 
 
Czytam je też dziś, gdy o realizmie nie mówi się już tak pogardliwie, i - rzecz dziwna, prawie niepojęta! - dziś chwyta mnie to samo wzruszenie, jakiego doznawałem na tak zwanej ławie szkolnej, gdy czytałem słowa tego najsmutniejszego rozstania, o jakim kiedykolwiek pisano, rozstanie człowieka - Mowgliego z ojczyzną - puszczą.

„Gwiazdy gasną…Gdzie to my dzisiaj złożymy na spoczynek głowy? Od dziś bowiem rozchodzą się nasze ślady”.
 
 I zaczyna się cicha serenada puszczy, „pożegnalny śpiew” zwierząt, który Mowgli słyszał wciąż poza sobą, póki nie doszedł do drzwi ”wygnańców Ewy”. I dobrze, że odchodząc nie obejrzał się, bo kto wie, czy na tle ciemnej ściany porzuconej dżungli nie ujrzałby Archanioła z ognistym mieczem w dłoni, tak, jak ujrzał go przed niepamiętnymi wiekami ktoś inny, także ze ściśniętym sercem żegnający bezgrzeszny świat bestyj leśnych i wszelakiego bożego żywca.

W miarę jednak, jak oddawałem się wytrwałej i namiętnej adoracji „Księgi puszczy”, zaczęło nurtować mnie pytanie, na które nie mogłem znaleźć podpowiedzi: co to jest, co mnie tak urzeka w tej książce, jasnej jak kryształ, a tajemniczej, jak najciemniejsze z misteriów? 
 
Co to jest, co sprawia, że jako 15-letni gimnazjalista i jako dojrzały już wiekiem mężczyzna poddaję się z równą gotowością jakiemuś niepojętemu czarowi tej książki, którego ani określić ani zdefiniować nie mogę? Jeśli ten czar działa na mnie, tak zresztą jak i na tysiące czcicieli Księgi puszczy w całym okręgu świata, to widocznie jest w historii Mowgliego i jego zwierząt, coś, co współbrzmieniem odpowiada jakiejś nieokreślonej strunie w mojem jestestwie,co wyraża jakieś nasze pragnienia i marzenia …ale jakie?
 
Na to nie byłem w stanie dać odpowiedzi. Myśl tak zwana krytyczna obchodziła kołem te krystaliczne rozdziały o magii starego Kaa i o ludzie Bandar – Logu, przenikała sondą intuicji i serca ich budowę, rejestrowała każdy z niezliczonych szczegółów, a jednak…niepodobna było zaprzeczyć, że właściwe źródła czaru Księgi puszczy biją gdzieś daleko poza tym wszystkim, i dlatego proste te opowieści, ot, „takie sobie historyjki”, są w swej jasności równie tajemnicze, jak tajemnicza jest mroczna puszcza, o której mówią.
 
Dla ludzi pewnego temperamentu jest rzeczą prawdziwie niepokojącą, gdy nie mogą znaleźć klucza do swego zachwytu, i to bynajmniej nie dla tego, że chcieliby uczucia swe ułożyć w segregatory rozumu, ale dlatego, że czują się wówczas wydani mocom, którym nie mogą dać imienia. To jest ów demoniczny element w przestawaniu z dziełami sztuki, który tak często jest heroldem wielkości. I naprawdę trzeba czasem nieomal chwili inspiracji, by nienazwalnemu, które nas niepokoi i nęci, dać nazwę, by w nagłym błysku dostrzec to, co tak długo umykało naszym szukającym oczom. 

Takiej zapewne chwili zawdzięczam, że znalazłem to, czego szukałem. „Boże mój”, powiedziałem sobie nagle, „to takie proste a nie mogłem tego określić. Przecież to jest opowieść o raju, ta kiplingowska „Księga puszczy”, nowa rzecz o Adamie, którego ze snu przedludzkiego obudził Bóg w dżunglach praświata i przeprowadzał przed nim wszelakie zwierzęta, a Adam nadawał im imiona. Wiem już, skąd znam Bagheerę –


Z raju! Wiem już gdzie widziałem starego niedźwiedzia prawodawcę, Baloo – W raju! I wiem, gdzie tak królował człowiek pośród stworzenia, jak króluje Mowgli – w utraconym raju”.
 
W utraconym raju! Te słowa uświadamiają mi, przez ile pokoleń Biblia musiał wchodzić w krew Anglosasów, aby na końcu za sprawą wielkiego poety wstać mogła i nowym kształtem i nowym snem przedwieczna i prawieczna opowieść z Ksiąg Rodzaju: zamierzchły rapsod o aurea aetas, wieść o Adamie, niesplamionym grzechem pierworodnym władcy rajskiej puszczy. W myśl prawa naczyń połączonych, obowiązującego nie tylko w fizyce, odezwały się tu te same natchnienia, od których drżały wizje Miltona, a w wyobraźni Kiplinga objawiło się to, co ekstazy całych generacyj łączyły z wersetami księgi Genesis o pierwszym człowieku.

 Wygląda to zupełnie tak, jak gdyby autor Księgi puszczy, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, zaczął pisać Biblię na nowo, a przynajmniej te rozdziały Starego Testamentu, które od wieków stały się miłością poetów jego narodu.I tak też było.Bez miltonowskiego „Raju Utraconego” nie byłoby Księgi puszczy, jak nie byłoby jej bez anglosaskiego kultu Biblii. 
 
A że Biblia jest opoką, na której dotychczas stoi gmach całej europejskiej kultury, przeto i my – choć dalecy purytańskim egzegezom – odnajdujemy na dnie kiplingowskich opowieści to samo marzenie; o Adamie, jeszcze nie „wygnańcu Ewy”, jeszcze o „bożym kmieciu”, którego tajemniczej władzy ulegle poddaje się nieskłócona z nim przyroda. I tą biblijną wizję raju uwielbiamy w Księdze puszczy, i ona to jest kluczem rozwierającym tajemnice tych uroków.

Kto lubi cyniczne gesty powie na to: być może, że biblijne widzenie raju stało u kolebki "Księgi Puszczy", ale także i lord Clive, korsarski zdobywca Indyj. Tak, to prawda: aby mogły powstać opowieści o Mowglim, trzeba było Biblii i trzeba było drapieżnego lorda Clive'a. I nie tylko jego jednego. Jeszcze wielu innych śmiałków i hazardowników.

 Ale Kipling powiedziałby, że ta antynomia jest jedną z twardych ale wielkich zasad istnienia, i że dzięki niej męstwo żołnierza i wyrzeczenie świętego mogą zmieścić się w jednej duszy ludzkiej, tak, jak mieściły się w duszy pierwszego ministra i kawalera niezliczonych orderów, a potem pustelnika w himalajskiej samotni, Purun Bhagata.
 
 Na tym oparte jest też owo głoszone prze starego Baloo "Prawo puszczy", jakim rządzi się wszelki zwierz leśnej rzeczypospolitej.
 
Owo prawo, które włada puszczą, to także jedno ze znamion raju utraconego. Nie tak to było w prawieczu, w edeńskim ogrodzie, gdzie życie stworzeń bożych było nieprzerwaną sielanką na zielonych łąkach śród czterech rzek. Kiplingowski raj sielanką już nie jest, rządzi nim twarda i okrutna walka o byt, aby jednak życie puszczy nie zmieniło się w nieokiełznaną epopeję samowoli nakłada mu poeta jarzmo prawa puszczańskiego, określającego społeczne wiązadła kniei. 

A wiec prawo jako namiastka idylli: jakże to nowoczesne, jak bliskie naszym dniom i jak ...angielskie. Pozwala to przypuszczać, że przed wykładami, jakie dla swego leśnego audytorium od czasu do czasu miewał wielki przyjaciel Mowgliego, niedźwiedź o wysokim jurydyczym doświadczeniu, stary Baloo gdzieś w ukryciu zaglądał do źródła swej prawniczej mądrości, i ze tym źródłem ponad źródła, tą krynicą wszelakiej praworządności zwierzęcej było nic innego, jak - Magna Charta Libertatum. Ten dokument, nieopatrznie wydany kiedyś przez nieszczęsnego Jana bez Ziemi, sprawi, że kiedyś, w jednym z następnych tomów, Kipling uczyni Żabkę - Mowgliego funkcjonariuszem brytyjskiej administracji w Indiach, boć przecież Anglia ubique praesens, i jeśli prawa jej za pośrednictwem dostojnej osoby samego Baloo mogą określać pożycie zwierząt puszczy, to dlaczego miałyby nie obowiązywać gdzie indziej? Kipling nie ma w tym względzie skrupułów, i nie tyko Mowgliego i jego rodzinę, ale nawet czterech braci wilków z gromady Seeonee zaprzęga w służbę państwa indyjskiego. Byłoby to naprawdę coś dla totalistów, gdyby pod tą totalistyczną powłoką nie krył się zgniły liberalizm Wielkiej Karty z roku 1214.


Nie znaczy to jednak bynajmniej, by zwierzęcy przyjaciele i towarzysze Mowgliego byli po prostu przebranymi ludźmi. Można by raczej powiedzieć, że stało się tu coś wręcz przeciwnego: to człowiek - Mowgli został "uzwierzęcony", upodobniony do swych puszczańskich braci, a jedynego godnego uwagi antropomorfizmu w Księgach puszczy dopatrywać się można w owym prawie, o którym zresztą jakiś czytelnik "Społeczeństw Zwierzęcych" czy innego "Życia pszczół" łatwo powiedzieć by mógł, że nie jest ono znów takim wymysłem, i że niekoniecznie być musi transkrypcją janowego przywileju. 
 
Nie ulega jednak wątpliwości, iż zwierzęta kiplingowskie to nie są bracia i siostry mądrych i dowcipnych uczłowieczeń ezopowych czy lafontenowskich, a to choćby dlatego, że nie są ani mądre ani dowcipne. Mają uczucia i humor (oczywiście angielski), ale mądrość zostawiają człowiekowi, w którym podziwiają ją i wielbią. Same zaś ukarane są przez pisarza w zupełnie innych wymiarach, niż to czynili wszyscy, w tych zresztą, w jakich Kipling ukazuje całą przyrodę. Określając wymiary te dwoma słowami, powiedzieć by można, iż przyroda jest subiektem kiplingowskiego artyzmu, a nie jego obiektem, nie czymś do czego autor "Księgi puszczy" podchodzi od zewnątrz, jako obserwator, jako turysta. 

Nie znajdujemy w kiplingowskich księgach ani jednego słowa zachwytu przyrodą, a nawet opisy jej, choć tak mistrzowskie, jak opis nocy w górach Garo, gdzie odbywa się taniec słoni, są bardzo rzadkie. Przedzierając się wyobraźnią przez gąszcz indyjskich kniei, Kipling przedziera się przez nią tak właśnie, jak czynią to bracia wilcy, gdy gonią łanię. Idąc śladem swych czworonożnych bohaterów, Kipling żyje ich czworonogiem życiem, czuje ich czworonogimi uczuciami, i na ludzki język, na język dwunogów, tłumaczy to, co się odbywa w czworonożnej duszy. Rozmowy zwierzęce Księgi puszczy, to są takie właśnie tłumaczenia: przekłady ze zwierzęcego na ludzkie. I dlatego zwierzęta kiplingowskie mogą mówić dużo, a nie stać się ludźmi, i nie upodobnić się do sprytnych markizów z lafontenowskich bajek, czy do kogo tam innego, bo zarówno one, jak i ich poetycki twórca, znają swe granice, wiedzą, że nie wolno nikomu z leśnej gromady zatracić swego principium individuationis, i zamienić swoje rajskie pochodzenie i rodowód na papierowe istnienie ezopowych personifikacyj. 


Zwierzęta Księgi puszczy są sobą t.j. towarzyszami człowieka od dni raju, istotami z raju, i nie przestają nimi być nawet wówczas, gdy z woli poety zawodzą "pieśń zwierząt obozowych podczas parady" wojskowej. I w tej bowiem chwili nie czują i żyją jak człowiek, ale razem z człowiekiem. Bo pamiętajmy o tym i nie zapominajmy, iż w rzeczywistości nie jest to śpiew zwierząt co zamyka 1-szą Księgę puszczy, ale z wolego, z końskiego, z mulego, z wielbłądziego przekład na ludzki. Może pierwszy przekład jaki zna piśmiennictwo wszech czasów.

Być jednak może, że nieodpartym przeznaczeniem wszystkich rajów jest to, iż muszą być utracone.I Mowgli - Żabka także utracił swój raj, i porzucić musiał mroczne przejścia wśród lianów i gałęzi, pożegnać lśniącą Bagheerę i poczciwego Baloo, i tajemniczego Kaa, i cały lud wilczy, bo prawdę rzekła matka-wilczyca Raksha, iż człowiek musi wrócić do człowieczego: bo takie przeznaczenie. Dlaczego? Dlatego, że człowiek to tysiące ciał i duchów przed nim, Mowglim, biednym synem Messuy, i tysiące ciał i duchów po nim.

Nie może być zerwany ten łańcuch istnienia, i dlatego prawdę mówiła matka-wilczyca Raksha, co znaczy "zły duch": musi wracać syn człowieczy do swoich, do swej prawdziwej, nie przybranej gromady, do ludzkich i ziemskich radości i bólów. Tak się bowiem stało, iż kiedyś w mrocznych godzinach praprawiecza stracona została rajska prostota serca, że splamił się człowiek tajemniczym jak samo istnienie grzechem pierworodnym i na zawsze zamknięte zostały za nim wrota Edenu.
 
Tylko czasem, na krótko, tylko za sprawą szczególnego zrządzenia albo za sprawą wielkiego poety można wrócić na błogosławioną ziemię adamowego ogrojca, ale wnet wywoła stamtąd człowieka jego człowieczy los, i ze ściśniętym sercem stajemy przed bramami raju. Mowgli rozstający się z puszczą, my rozstający się z Mowglim. Cóż, że serce buntuje się przeciw rozłące z najświętszym, najumiłowańszym snem ludzkości? Z opuszczoną na piersi głową stanął człowiek przed niewidzialnymi bramami na wieki zamkniętego raju.


 „Gwiazdy gasną…Gdzie to my dzisiaj złożymy na spoczynek głowy?” - brzmi skarga, dziecinna prawie.
 
 Ogromny świat otwiera się, ogromny świat zaprasza na życie i na śmierć. Schodzi ku niemu powoli Mowgli, ongiś zwany Żabką, zostawiając za sobą największy sen człowieczy. I dobrze, że odchodząc, nie obejrzał się, bo kto wie, czy na tle ciemnej ściany porzuconej puszczy nie ujrzałby Archanioła z ognistym mieczem w dłoni, tak, jak ujrzał go przed niepamiętnymi wiekami ktoś inny...Adam wygnany z raju.



W. H.
(dodano ilustr. W.Witwickiego - Areop)