poniedziałek, grudnia 04, 2017

Kadmiel


 „Puk z Pukowej Górki” oraz “Elfy i ich dary” R. Kiplinga to szczególne zbiory opowieści fantasy, w których oprócz stworzeń mitologicznych występują postaci sprzed wieków w tym historyczne dawnej Anglii.

Dar widzenia jednych i drugich  a także rozmawiania z nimi otrzymało rodzeństwo Dan i Una od tytułowego
← hobgoblina Puka, wszystkowiedzącego o Old England. Scenerią spotkań są tereny wokół wiejskiej posiadłości Kiplinga, Bateman’s, a pod postaciami  rodzeństwa ukrywają się własne dzieci pisarza.

I tak pewnego dnia pojawia się przed dziećmi Kadmiel, starozakonny z XIII w., który opowiada, w jaki sposób przyczynił się ongiś do powstania jednego z artykułów Wielkiej Karty Swobód, 1215, zapewniającego Żydom bezpieczeństwo w ówczesnej Anglii. Po-krzyżował (że użyjemy tego słowa) tym samym plany innego starozakonnego.

„Puk z Pukowej Górki”, przed wojną przełożony dwukrotnie (przez H. Niemirowską w 1924 i przez J. Birkenmajera w 1936)  wznawiany był wielokrotnie w okresie tzw. PRL-u, stając się obok „Ksiąg Dżungli” bodajże drugim najbardziej u nas znanym dziełem Kiplinga.

Atoli we wszystkich powojennych wydaniach zbioru niniejsze opowiadanie pomijano.
Pomija się je do dziś.  →   Jest to bez wątpienia jedyny na świecie przypadek cenzurowania "Puka". Why not?...jak stale powtarzał nasz tytułowy bohater starozakonny...

Dla miłośników Kiplinga, Średniowiecza, dobrej literatury, pro publico bono;


Skarb i Prawo ( “The Treasure and the Law”)
                                                     
                           Pieśń o Piątej Rzece



Gdy cztery potężne Rzeki płynąć zaczęły przez Eden,
nad każdą prawo opieki
i władzę otrzymał mąż jeden.

A po skończonym podziale (jak stara głosi legenda),
         czarny Izrael skądś się przyszwenda —
i rzeki nie dostał wcale...


Lecz Pan Sprawiedliwy rzeki doń: 
„Garść pyłu żółtego weź w dłoń,
na twardą ziemię ją rzuć!
A Piąta olbrzymia Struga
po całej ziemi — jak długa —
tajemnie będzie się snuć.


Zaś tajemnicę jej wód 
znać będziesz ty — i twój lud!“
Jako rzekł Pan, tak się stało:
głęboko, w żyłach ziemi,
zrodziła się Rzeka Piąta;
wsparta źródłami mnogiemi,
zasila targowe place,
orzeźwia królów pałace.
ziemię opływa całą
i bieg swój przedziwnie pląta
Tajemna Struga Złota...


Izrael, tem ucieszony, zaniechał berła, korony,
i ponad brzegiem usiadłszy,
w zadumie w tę Rzekę wciąż patrzy:
jak nurt jej błyska, migota,
jak w mnóstwo się odnóg rozdziela,
to znów pod ziemię zapada —
z powodów, których nie zbada
nikt w świecie... prócz Izraela.

On rządzi, jak pan, wszechwładnie 
tą piątą przedziwną Rzeką.
On słyszy huk jej i śpiew,
jej tętnem tętni mu krew...
On z góry powie: „Rzeka opadnie!“
gdyż wie, jakie źródła i studnie
wyschły za szlakiem pustyni,
o tysiąc mil na południe.

On z góry powie: „Rzeka wyleje“ —
gdyż wie, że jej wody przyczyni
śnieg, co na górach topnieje
gdzieś na północy daleko...
On zwęszy skwar i gorąco
i słotę nadciągającą —
i wie, jaki zysk w interesie
każda z tych zmian mu przyniesie...

Bez miecza — a przecie mocarz, 
bez tronu — a władca przecie,
Izrael tuła się w świecie,
śledząc, gdzie Struga ta płynie...
Wszędzie jest gościem — bez domu —
gdzieniegdzie panem jest... chociaż
królem nie będzie — w żadnej krainie...

Zaś Piąta Rzeka nikomu
tajemnic swych nie udziela —
nikomu, prócz Izraela!
Bo niebios przewidział to dekret,
że jemu wyłącznie jest dany ten sekret...

Był to już trzeci tydzień listopada, a lasy rozbrzmiewały wrzawą strzałów. Polowano na bażanty. Na wyboistym i urwistym terenie, gdzie bawiły się dzieci, polowały jedynie małe psy wiejskie , które często zmykały z budy i hulały, jak im się żywnie podobało. Dan i Una znaleźli właśnie parę takich piesków, uganiających dokoła podwórka kuchennego za kotem z pralni. Bestyjki wielce były rade pójść na tropienie królików, toteż dzieci ganiały je zawzięcie po pastwiskach nad strumykiem, aż do folwarku w Małych Lipach, gdzie stara maciora zmusiła ich do odwrotu, i do dołu po wapnie, gdzie udało im się zdybać lisa. Lis zemknął do Dalekiego Lasu, oni zaś, goniąc go wypłoszyli wszystkie bażanty, które kryły się po całej dolinie. Wówczas okrutne strzelby poczęły grzmieć znowu, więc dzieci przytrzymały pieski, by nie rozbiegły się i nie poniosły szwanku.
- Za nic w świecie nie chciałbym być bażantem …w listopadzie – zdyszanym głosem ozwał się Dan, z trudem trzymając za szyję Wariata.
- Z czegóż się śmiejesz tak straszliwie?
- Ależ ja się nie śmieję – zawołała Una , siedząc na grzbiecie opasłej suczki Flory.
- O, patrz! Głupie ptaki lecą z powrotem do własnych lasów, choć w naszych byłoby im o wiele bezpieczniej…

- Bezpieczniej, póki by tobie nie przyszła chętka na nie polować! – odezwał się jakiś glos i spoza kępy jałowców, rosnących koło Volaterrae, wyszedł człowiek sędziwy, tak wysoki, iż można było nazwać go olbrzymem. Dzieci skoczyły na jego widok, a psy przypadły do ziemi jak setery. Przybysz miał na sobie długą szatę z grubego czarnego materiału, bramowaną po brzegach żółtawym futerkiem, która rozwiewała się za każdym jego ruchem. Schylił się przed nimi w niskim ukłonie, co jednocześnie zawstydziło ich i napełniło dumą, po czym jął wpatrywać się w nich uporczywie, oni zaś bez strachu i bez wahania utkwili w jego oczach swe źrenice.
- Czy wy się nie boicie? – zapytał, gładząc dłonią okazałą siwą brodę – Czy się nie boicie, że tamci ludzie was pokaleczą?
To mówiąc, skinął głową w stronę dolnej połaci lasu skąd rozbrzmiewało ustawiczne dudnienie strzałów.
- N…no tak! – odrzekł Dan powoli, bo lubił dawać dokładną odpowiedź zwłaszcza, gdy czuł się wobec kogoś onieśmielony. – Stary Hobd…to jest…jeden z mych przyjaciół…opowiadał mi, że w zeszłym tygodniu wpieprzono kulkę jednemu z nagonki…chciałem powiedzieć…trafiono go w nogę…Bo to , pan widzi, pan Meyer chce koniecznie strzelać do królików…Ale on dal Walkowi Garnettowi całego fajgla…chciałem powiedzieć suwerena…a Walek powiedział Hobdenowi, że za połowę tej sumy zgodziłby się, żeby go z obu luf postrzelono…
- On nie rozumie! Zawołała Una, przyglądając się bladej, zalęknionej twarzy nieznajomego– O gdyby..
Ledwie to wyrzekła, krzaki jałowców zaszeleściły i ukazał się w nich Puk. Zbliżył się do nieznajomego i pogadał z nim prędko w obcej jakiejś mowie. Puk miał na sobie również długą szatę ( po południu chwycił silny przymrozek) , a to zmieniło do niepoznania jego wygląd.
- Nie ! nie! – rzekł na koniec. – Nie zrozumiałeś tego chłopca. Oto jeden z kmieci został przez czysty przypadek postrzelony na polowaniu.
- Znam ja takie przypadki! A co zrobił jego pan? Pewno się śmiał i najechał na niego?- rzekł drwiąco przybysz.
- To jeden z twoich rodaków postrzelił tego człowieka, Kadmielu – odrzekł Puk, mrużąc oczy złośliwie. – Dał więc chłopu sztukę złota i na tym się skończyło.
- Co? – niedowierzająco krzyknął Kadmiel. – Żyd przelał krew chrześcijańską i nic mu się nie stało? Nigdy temu nie uwierzę. A kiedyż wzięto go na tortury?
Żaden człowiek nie może być więziony, ukarany grzywną ani ścięty, póki nie będzie osądzony przez równych sobie. – odrzekł Puk stanowczym głosem. – Jedno jest tylko Prawo w Starej Anglii zarówno dla Żydów jak i Chrześcijan…Prawo, które spisano w Runnymede.
- O tak! Magna Charta! – szepnął Dan. Był to jeden z niewielu faktów historycznych, jakie zdołał zapamiętać.
Kadmiel zwrócił się ku niemu, szeleszcząc powłóczystą szatą, pachnącą różnymi korzennymi przyprawami.
- Co? Ty o tym słyszałeś, bachorze? – zawołał, podnosząc ręce w zadziwieniu.
- Tak jest!- odparł Dan pewny siebie;

Wielką Kartę podpisał król Jan Bez Ziemi,
Gdy Henryk trzeci go gniótł wojskami swemi.

A stary Hobden powiada, że gdyby jej nie było, już by go dawno stróże zamknęli na rok cały w więzieniu w Lewes.
Znów Puk jął przekładać te słowa Kadmielowi na ów dziwny, uroczysty język. W końcu Kadmiel roześmiał się.
- Z ust dziatek uczymy się mądrości – przemówił. – Lecz powiedz mi teraz…a nazwę cię nie bachorem, ale Rabbi…dlaczego to Król podpisał akt Nowej Ustawy w Runnymede? Przecież on był Królem!
Dan spojrzał spod oka na siostrę. Teraz na nią była kolej.
- Bo tak musiał postąpić - odpowiedziała Una. Wymogli to na nim Baronowie.
- Nie ! – odpowiedział Kadmiel, potrząsając głową. – Wy Chrześcijanie zapominacie zawsze, że złoto znaczy więcej niż miecz. Nasz zacny Król podpisał ustawę z powodu, że nie mógł już pożyczyć więcej pieniędzy od nas biednych Żydów.
To mówiąc Kadmiel zgarbił się nieco.
- Król bez pieniędzy jest jak wąż z przełamanym grzbietem, a to się wie,  – tu brwi mu się zmarszczyły, a nozdrza rozdęły w złośliwym uśmiechu  – że dobrą jest rzeczą skruszyć grzbiet wężowi. Moja to była robota! – zawołał z triumfem, zwracając się do Puka.
- Duchu Ziemi, daj zaświadczenie, że moja to była robota!

Wyprostował się na całą długość olbrzymiego wzrostu, a głos jego dźwięczał jak surma. Bo człowiekowi temu tak głos się zmieniał, jak mienią się kolory w opalu; raz był gruby i grzmiący, to znów cienki i jęczący; zawsze w nim jednak było coś takiego, co przykuwało uwagę słuchaczy.

- Wielu ludzi mogłoby ci dać świadectwo- odpowiedział Puk. - Opowiedz tym dziatkom, jak to się stało. Ale pamiętaj, mistrzu, że one nie znają ani strachu, ani wątpienia.
-Ja to widziałem z ich twarzy, kiedyśmy się spotkali!- rzekł Kadmiel. – Ale one pewno nauczone pluć na Żydów?
- To tego uczą? – zapytał Dan, zaciekawiony tą wiadomością. – A gdzież to?
Puk zaczął śmiać się do rozpuku.
-Kadmiel wciąż jeszcze ma w pamięci panowanie Króla Jana –wyjaśnił. – Wówczas obchodzono się bardzo źle z jego rodakami.
- O tak! O tym to my wiemy! – odezwały się dzieci i choć zdawały sobie sprawę, że postępują niegrzecznie, jednakowoż nie wytrzymały i zaczęły przyglądać się bacznie ustom Kadmiela, by przekonać się czy ma wszystkie zęby. Z lekcji historii utkwiła im bowiem w głowach ta wiadomość, że Król Jan kazał wyrywać Żydom zęby, by zmusić ich do pożyczenia mu pieniędzy.

Kadmiel zrozumiał to spojrzenie i uśmiechnął się gorzko.
- O, nie! Wasz Król nigdy mi nie wyrwał zębów…Prędzej, tak mi się zdaje, że ja go pozbawiłem zębów. Słuchajcie. Ja się urodziłem nie między Chrześcijanami , ale pośród Maurów w Hiszpanii….w białym miasteczku koło takich dużych gór…No! Maurowie to też okrutny naród, ale przynajmniej ich uczeni ludzie mają…odwagę myśleć. Jak się urodziłem, wywróżono mi, że mam być Prawodawcą cudzego narodu, mówiącego bardzo trudnym językiem. My bowiem zawsze czekamy na Władcę i Prawodawcę, który ma przyjść. Czemu nie? Moi rodacy w tym mieście ( było nas tam niedużo) wyróżniali mnie jako dziecko wyroczne…jako Wybranego z Wybranych. My Żydzi musimy sobie marzyć takie różne rzeczy…Wy byście się nigdy tego nie domyślili, widząc, jak przemykamy się ukradkiem koło stosów śmieci i rumowiska w naszej dzielnicy…Ale gdy dzień się już kończy…wtedy – sza! – zamykamy drzwi, zapalamy świeczki…i stajemy się znowu narodem wybranym.

To mówiąc przechadzał się tam i z powrotem po leśnej ścieżce. Stuk strzałów nie cichł ani na chwilę. Psy, skomląc nieznacznie, pokładły się plackiem na zeschłym listowiu.

- Byłem u nich jakby Książątko. Tak! Wy sobie wyobraźcie takiego małego Księcia, co w domu nie słyszał przykrych słów, nie był oddany pod opiekę brodatym wrzeszczącym Rebom, którzy targają za uszy i dają mu szczutki w nos, żeby się uczył…i uczył…i żeby był Królem, gdy czas na niego przyjdzie….He-he! Taki to mały Książę…to ja byłem! Jednym okiem on patrzył na łobuzów mauretańskich, co za nim rzucali kamieniami, a drugim błądził po ulicach miasta i szukał swego Królestwa. Tak, nauczył się on płakać cicho, kiedy go gnano tam i z powrotem po tych ulicach. Nauczył się czynić wszystko …bez hałasu. Gdy zapalono Wielki Świecznik, on bawił się pod stołem swojego taty i , jak to robią bachorki, przysłuchiwał się temu , o czym rozmawiali przyjaciele ojca za stołem. A ci przyjaciele przychodzili z daleka, o , z daleka; i od wojsk Sala-ud- Dina (Saladyna) i z Rzymu , i z Wenecji, i z Anglii. Przemykali się naszą uliczką, stukali po cichu do naszych drzwi, zdejmowali z siebie łachmany, przebierali się i rozmawiali z moim ojcem przy winie. Na całym świecie goje prowadzili z sobą wojny, a oni przynosili wieści o tych wojnach. Mój Książę bawił się pod stołem i słuchał, jak ci skromnie ubrani ludzie umawiali się pomiędzy sobą, jak, kiedy i jak długo będzie jeden Król wojował z drugim, albo jak długo będą z sobą walczyły dwa narody….Czemu nie?! Wojna nie może obejść się bez złota, a my Żydzi wiemy dobrze, jakimi drogami krąży po ziemi złoto, zależnie od pory roku, od pogody i urodzaju, kołując, wijąc się, podnosząc się i opadając , jak rzeka…przedziwna rzeka podziemna. Skądże ci Królowie…zaślepieńcy…mogą o tym wiedzieć? Oni tylko umieją bić się z sobą, kraść i zabijać!

Dzieci podbiegały truchcikiem chcąc dorównać długim krokom starego Hebrajczyka, a ich twarze i szeroko otwarte oczy świadczyły wyraźnie, że wszystkie szczegóły opowiadania są dla nich nowością. W pewnej chwili Kadmiel odgarnął fałdy szaty koło ramion i naraz spod nich, skroś futerka, przelotnie błysnęła czworokątna płytka złota, nabijana suto drogimi kamieniami - zamigotała niewyraźnie i przygasła jak gwiazda wśród śnieżystej zamieci.

- Mniejsza o to! – rzekł Kadmiel. – Ale wierzcie mi, że mój Książę widział, jak nie raz, ale wiele razy, przy świetle Wielkiego Świecznika w domu mego ojca, decydowano o wojnie i pokoju za pomocą pieniążka rzucanego przez Żyda z Bury i Żydówkę z Aleksandrii. Takie to znaczenie mieliśmy my, Żydzi między Gojami. Ach, ty mój mały Książę! Czy wam dziwno, że on się prędko wszystkiego nauczył? Dlaczego nie miał się nauczyć?

Pomruczał coś pod nosem i ciągnął dalej;
- Mój interes, to była sztuka lekarska. Gdy jej się nauczyłem, poszedłem na Wschód, by znaleźć moje Królestwo. Dlaczego nie miałem iść? Żyd jest wolny jak ten wróbel…albo jak ten pies…Idzie tam, gdzie go wypędzą. Na Wschodzie znalazłem biblioteki, gdzie mieszkają ludzie, co umieją myśleć…szkoły lekarskie, gdzie ludzie uczą się, ile wlezie. Byłem pilny w mym zawodzie, dlatego stanąłem przed obliczem Królów. Byłem za pan brat z Książętami, byłem towarzyszem żebraków, a chodziłem pomiędzy żywymi i umarłymi. Ale to nie był żaden interes. Mojego Królestwa nie znalazłem! A więc w dziesiątym roku mej wędrówki, gdy już dotarłem do najdalszych mórz na Wschodzie, wróciłem do domu mego ojca. Bóg cudownie strzegł i przy życiu zachował całą moją rodzinę. Nikt nie został zabity, nikt nawet nie poniósł rany, a tylko kilku dostało po skórze. Oto byłem znów synem w domu mego ojca. Znów zapalono Wielki Świecznik; znowu ludzie, wyglądający niepozornie, pukali o zmierzchu do naszych drzwi…i znowu posłyszałem, jak ważono złoto na stole. Ale ja nie byłem bogaty.. o, wcale nie bogaty. Więc gdy tamci, co mieli znaczenie, wiedzę i bogactwo, rozmawiali ze sobą, ja siedziałem w cieniu. Dlaczego nie miałem siedzieć w cieniu?

- Ale wszystkie moje włóczęgi nauczyły mnie jednej rzeczy, a mianowicie, że Król bez pieniędzy jest jak włócznia bez ostrza; taki Król nie może zrobić wielkiej szkody…Więc odezwałem się do Eliasza z Bury, wielkiego męża w naszym narodzie; ‘Dlaczego Żydzi pożyczają jeszcze pieniądze tym Królom, którzy nas uciskają?’ A na to mi odpowiedział Eliasz; 'Bo jeżeli im odmówimy, oni podburzą przeciw nam swój lud, a lud bywa o dziesięć procent okrutniejszy, niż Królowie. Jeżeli mi nie chcesz wierzyć, chodź ze mną do Anglii i zamieszkaj, tak jak ja, w Bury.
Poprzez światło świecy dostrzegłem twarz mej matki i rzekłem; 'Pójdę z tobą do Bury. Może tam właśnie będzie moje Królestwo."

- Pożeglowałem więc z Eliaszem do Bury, do ciemnej i okrutnej Anglii, gdzie nie ma wcale ludzi uczonych. Jakże człowiek może być mądry, jeżeli nienawidzi? W Bury prowadziłem rachunki Eliaszowi i widziałem, jak tracono Żydów pod wieżą. Jedynie na Eliasza nikt nie podnosił ręki. On pożyczał pieniądze królowi i cieszył się łaską królewską. Póki Królowi starczy złota, można być pewnym życia. A ten Król…właśnie, Jan mu było na imię…uciskał swoich poddanych, bo mu nie chcieli dawać pieniędzy. Jego kraj ma dobrą ziemię, więc gdyby Król zechciał tyko trochę zostawić go w spokoju, zbieraliby z niego plony tak często, jak często Chrześcijanin strzyże brodę. Ale on nawet tyle nie wiedział w swym zaślepieniu, bo Bóg pozbawił go zupełnie rozumu i rozszerzył zarazę, głód i rozpacz między narodem. Dlatego jego naród obrócił się przeciw nam Żydom, bo my jesteśmy psami dla wszystkich narodów. Dlaczego nie? W końcu Baronowie i lud mieli już dość tego króla i razem powstali przeciw tyranowi. Baronowie nie lubili ludu, ale wiedzieli, że jeżeli Król osłabi i wyniszczy lud prosty, to potem tak samo wyniszczy Baronów. Więc połączyli się z sobą, tak jak połączyłby się pies z kotem, żeby zabić paskudnego węża. Ja prowadziłem rachunki u Eliasza i przyglądałem się temu wszystkiemu, bo pamiętałem Proroctwo.

- Pewnego dnia w Bury zebrała się wielka kupa Baronów ( z których większość pożyczała od nas pieniądze ). Po długim gadaniu i tysiącznych ceregielach zrobili długą kartę Nowych Praw, którą chcieliby wymusić na Królu. Jeżeliby im przysiągł, że będzie trzymać się tych praw, oni mieli pozostawić mu trochę pieniędzy. W ten sposób bożyszcze Króla, mamona, miało ulec zniszczeniu. Baronowie pokazali nam kartę z owymi prawami. Dlaczego nie? Przecie myśmy im pożyczali pieniądze! Myśmy wszystko wiedzieli, co oni tam radzili…nic się nie schowało przed nami , biednymi Żydami, trzęsącymi się ze strachu za drzwiami naszych domów w Bury.

Tu nagle wyrzucił przed siebie obie ręce.
-Myśmy o to nie dbali, żeby nam zapłacono wszystko pieniędzmi…Myśmy chcieli władzy…władzy …władzy! Chcieliśmy mieć władzę i móc jej używać! Takie jest nasze bożyszcze w naszej niewoli!
Rzekłem do Eliasza; „Te Nowe Prawa są dobre…Nie pożyczaj ty już więcej pieniędzy Królowi; dopóki on będzie miał pieniądze, będzie okłamywał i zabijał ludzi”
- „Nie-e-e” – zawołał Eliasz- ”Ja już znam tych ludzi. Oni są strasznie okrutni! Lepszy jeden Król niż tysiąc rzeźników! Pożyczyłem trochę pieniędzy Baronom, bo inaczej wzięliby nas na tortury…ale największą sumę pożyczę samemu Królowi. On mi obiecał dobre stanowisko u siebie we Dworze, gdzie z moją żoną będę żył bezpiecznie”
- „Ale jeżeli zmusi się Króla, by przestrzegał tych Ustaw” – odpowiedziałem na to, „ w kraju zapanuje spokój i nasz handel się powiększy…będzie większy ruch w interesie…A jeżeli mu pożyczymy, to on znowu będzie wojował”
- „A któż ciebie uczynił Prawodawcą w Anglii?”- obruszył się Eliasz. „Ja dobrze znam ten naród…Niech się te psy pogryzą i porozdzierają wzajemnie! Ja pożyczę Królowi dziesięć tysięcy sztuk złota…i niech on sobie wojuje z Baronami, jak długo mu się podoba!”
- „W całej Anglii nie ma w tym roku nawet dwa tysiące sztuk złota!”- odpowiedziałem mu na to, bo przecież ja prowadziłem rachunki i wiedziałem, jakimi drogami płynie złoto tego świata…ta dziwna, podziemna rzeka. Ale Eliasz zaryglował okiennice, przysłonił rękami usta i opowiedział mi ,że gdy jeździł na małym statku francuskim, handlując drobnym towarem, przyjechał raz do zamku Pevensey…
Tam opadło go kilku młodych rycerzy, rozrzucili cały jego towar po wielkiej świetlicy, a jego samego zaciągnęli do izby na piętrze. Była tam w murze studnia, w której woda podnosiła się i opadała w miarę przypływu morza. Do tej studni te zbereźniki wtrącili nieboraka, przezywając go Józefem w studni i rzucali mu pochodnie na zmoczoną głowę. Dlaczego nie?...

- Gdy woda opadła , jemu się zdawało, że stoi na starych kawałkach zbroi. Ale macając lepiej nogą, wyczuł, że ma pod sobą same sztaby czystego złota. Był to jakiś skarb, niecnie zebrany w dawnych czasach, którego tajemnicę pewnie zgładzono mieczem. Słyszałem już nieraz przedtem o rzeczach podobnych…
- Eliasz wziął ze sobą trochę kruszcu, a potem wracał po trzy razy na rok do Pevensey jako handlarz, sprzedając różne towary za byle co i bez zysku, aż w końcu pozwolono mu nocować w pustej izbie na górze. On wyszperał i wymacał wszystko jak potrzeba i wykradł kilka sztab złota. Większa część skarbu pozostała na miejscu, a Eliasz tak długo myślał i myślał o nim, aż w końcu począł uważać go za swoją własność. Ale gdy zaczęliśmy radzić, jakby to złoto stamtąd wydobyć i przewieźć, nie mogliśmy dojść do żadnego pomysłu. Było to zanim Słowo Pana doszło do moich uszu. Pomyślcie sobie! Murowana forteca, należąca do Normanów. W jej środku studnia, na czterdzieści stóp głęboka, złączona z morskim przypływem, a w niej wiele wozów złota! Jak tu z niej wydobyć to złoto? Nie było sposobu! Eliasz płakał ze zmartwienia. Ada, jego żona, też płakała. Ona się spodziewała, że będzie jakby wielką damą u Królowej Chrześcijańskiej, bo Król da im posadę przy Dworze, którą obiecał. Dlaczego nie? Ada urodziła się w Anglii…a była to nieprzyjemna kobieta.

-Ale była jeszcze gorsza bieda. Eliasz, nie bacząc na nic, obiecał Królowi, że da mu więcej złota. Dlatego Król w obozie zadzierał nosa do góry i nic sobie nie robił z ludu i z Baronów. Dlatego też ludzie ginęli bez ustanku…Ada tak pragnęła mieć stanowisko na Dworze, że namawiała Eliasza, żeby powiedział Królowi, gdzie skarb się znajduje.. żeby Król wziął go przemocą, a wtedy…można było czekać na jego wdzięczność…Dlaczego nie? Ale Eliasz nie chciał tego zrobić, bo uważał złoto za swoją własność. Oboje pokłócili się, a potem popłakali się przy wieczerzy. Późną nocą przyszedł do nas Langton…taki ksiądz, prawie uczony…ażeby pożyczyć jeszcze trochę pieniędzy dla Baronów. Eliasz i Ada poszli do swojej
izby.

Tu Kadmiel roześmiał się półgębkiem złośliwie. Huk strzałów za doliną przycichł, bo łowcy właśnie przenieśli się na ostatnie stanowiska.
- Wobec tego – zaczął po chwili Kadmiel spokojnym głosem- wobec tego nie Eliasz, ale ja prowadziłem z Langtonem układy co do czterdziestego paragrafu Nowej Ustawy.
- Jakież to układy? – zapytał Puk pośpiesznie – Czterdziesty punkt Wielkiej Karty Swobód opiewa; „ Nikomu nie będziemy sprzedawać ani przeczyć prawa i sprawiedliwości.”
-To prawda, ale baronowie napisali pierwotnie; „ Nikomu z w o l n y c h”. Usunięcie tych dwóch małych wyrazów kosztowało mnie dwieście sztuk złota. Ksiądz Langton mnie zrozumiał, bo powiedział; „ Choć jesteś Żyd, to jednak ta zamiana jest zupełnie sprawiedliwa, a jeżeli kiedy Żydzi będą w Anglii zrównani z Chrześcijanami, to twoi rodacy powinni ci być wdzięczni”. Potem wymknął się chyłkiem , jak czynili wszyscy, którzy nocą porozumiewali się z Izraelem. Zdaje mi się, że potem ofiarował mój podarek na swój ołtarz. Dlaczego nie? Miło się gwarzyło z tym Langtonem. Był to taki człowiek, jakim ja chciałbym być, gdyby…gdybyśmy my, Żydzi, byli narodem samoistnym. Ale w wielu sprawach był tak prostego umysłu, jak małe dziecko.

-Posłyszałem, jak Eliasz i Ada kłócą się z sobą nad schodami, a ponieważ wiedziałem, że baba jest mocniejsza w pysku, więc byłem pewny, że Eliasz opowie Królowi o ukrytym złocie i że Król będzie i potem taki pyszny, jak dotąd. Więc powiedziałem sobie, że złoto musi być tak schowane, żeby go nie znalazł żaden człowiek. Naraz doszło mnie słowo Pana, które mówiło; „ Poranek już nadszedł… o ty, który mieszkasz na ziemi”

Tu Kadmiel przystanął, rysując się całkowicie czarną sylwetką na tle bladozielonego nieba, roztaczającego się ponad lasem. Z olbrzymiej postawy i długiej szaty przypominał Mojżesza, jakiego się widuje na obrazkach w Biblii.
- Powstałem i wyszedłem na ulicę. Gdy zamykałem drzwi onego domu głupoty, żona Eliasza wyjrzała przez okno i szepnęła; "Wymogłam na mężu, by opowiedział wszystko Królowi!”
Odpowiedziałem na to; „ Rzecz to niepotrzebna. Pan jest ze mną” W owej godzinie Pan dal mi całkowite zrozumienie tego, co miałem czynić, a Jego ręka osłaniała mnie na mej drodze. Najpierw więc udałem się do Londynu, do pewnego lekarza z naszego narodu, a on dał mi leki, jakich mi było potrzeba. Zaraz zobaczycie, do czego były mi one potrzebne. Stąd poszedłem prędko do Pevensey. Wszędzie, gdziem przechodził, ludzie bili się ze sobą, bo w tym paskudnym kraju nie było ani władców, ani sędziów. Ale gdy przechodziłem koło nich, wykrzykiwali, że jestem Ahaswer-odnosnik, bo to, podług ich wierzenia, był taki Żyd skazany na wiekuiste życie.. Wyganiali mnie zewsząd. Pan ocalił mnie, bym spełnił moje dzieło. W Pevensey kupiłem sobie małą łódkę i umocowałem ją wśród moczarów, poniżej jednej z bram zamczyska. I to mi także wskazane było przez Pana.

Kadmiel miał w tej chwili twarz tak spokojną, jak gdyby mówił o kimś obcym. Głos jego rozbrzmiewał melodyjnie wśród niskiego gołoborza.
- Przybyłem nad studnię, z której wszyscy w Zamku brali wodę, - to mówiąc, sięgnął ręką w zanadrze i znów błysnął mu ów dziwny klejnot zawieszony na piersi - i wrzuciłem w nią owe leki, przygotowane w Londynie. O nie! To nie było nic złego! My lekarze, im więcej złego umiemy robić tym mniej go czynimy. Tylko głupiec mówi, że jest na wszystko odważny. W ten sposób wywołałem jątrzącą i swędzącą wysypkę, która wnet wystąpiła na ich skórze; wiedziałem jednak, że ona zniknie za piętnaście dni. Nie czyniłem zamachu na ich życie…ale mieszkańcy Zamku pomyśleli sobie, że to zaraza i uciekli precz, zabierając ze sobą nawet psiarnię.

- Jeden lekarz chrześcijański zobaczył, że jestem Żyd i człowiek obcy, więc zaczął rozgłaszać, że to ja przywlokłem tę paskudną chorobę. Och! Po raz pierwszy i ostatni w życiu posłyszałem chrześcijańskiego lekarza, co poznał się na chorobie! Ludzie rzucili się na mnie i zaczęli mnie bić, ale jedna litościwa kobieta odezwała się; „ Nie zabijajcie go jeszcze! Zagnajcie go do Zamku wraz z jego choróbskiem, a jeżeli, jak on powiada, choroba zmniejszy się za piętnaście dni, to wtedy będziemy mogli go zabić” Dlaczego nie?...Zapędzili mnie po moście zwodzonym do Zamku i uciekli do szałasów, pobudowanych w lesie. W ten sposób zostałem w Zamku sam ze skarbem.

- Ale czy byłeś pewny, że wszystko tak właśnie się stanie? – zapytała Una.

- Proroctwo głosiło, że będę Prawodawca narodu cudzoziemskiego, mówiącego bardzo trudnym językiem. Wiedziałem wiec, że nie zginę. Obmyłem sobie rany i wziąłem się do roboty. Odnalazłem loch, co łączy się z morskim przypływem i od jednego Szabasu do drugiego Szabasu kopałem i grzebałem w tej pustej, chrześcijańskim zapachem przesiąkniętej fortecy. He - He! Alem narobił szkody tym Egipcjanom! He- He! Gdyby oni wiedzieli! Wyciągnąłem stamtąd wiele ładunków złota i przeniosłem je w nocy na moje czółno. Był tam i pył złoty, ale został spłukany przez fale.

- A czy zastanawiałeś się kiedy nad tym, kto ukrył tam to złoto? – zapytał Dan, spoglądając spod oka na spokojną twarz Puka, schowaną pod kapturem. Puk potrząsnął głową i zacisnął usta.
-Często się nad tym zastanawiałem, bo takiego złota jeszczem nie widział – odpowiedział Kadmiel. – Znam ja rozmaite rodzaje złota, umiem je rozpoznać i ocenić nawet po ciemku jego wartość, ale to złoto było i cięższe i bardziej błyszczące niż wszystkie inne rodzaje złota, z jakimi miałem kiedykolwiek d czynienia. Być może, że to było złoto z Parvaim. Dlaczego nie? Przychodziło mi do głowy, ażeby je utopić w błocie, ale potem rozważyłem sobie, że jeżeli ta paskudna rzecz jeszcze zostanie na ziemi, albo jeżeli zostanie nadzieja, że można ją odnaleźć , to Król nie podpisze Nowej Ustawy i kraj ten zginie.

- Gdy łódź już była naładowana, obmyłem ręce siedem razy i obciąłem paznokcie, bo nie chciałem zatrzymać ani ziarenka. Potem wyszedłem tylną furtką, gdzie wyrzucano śmieci z całego Zamku. Nie śmiałem rozwijać żagli, żeby ludzie z Zamku przypadkiem nie dostrzegli mej ucieczki…ale Pan rozkazał morskiemu przypływowi, by niósł mnie szczęśliwie, tak iż przed świtem byłem już daleko na morzu.

- A czy się nie bałeś? – zapytała Una.

- Dlaczego miałem się bać? Przecież na łodzi ni było ani jednego Chrześcijanina! O wschodzie słońca odmówiłem modlitwy i wrzuciłem złoto w głębię morską…Za tę sumę można było kupić Króla…o, można było kupić nawet cały naród! Kiedy zrzuciłem ostatnią sztabę złota, Pan rozkazał morskim falom, by poniosły mnie ku zatoce przy ujściu rzecznym, stąd zaś poszedłem piechotą przez puszczę do Lewes, gdzie miałem rodaków. Przez dwa dni nie miałem nic w ustach. Oni otworzyli mi drzwi…a jak mi później opowiadali, ja upadłem na próg i krzyczałem: ”Rzuciłem w morze jezdnych i hufce zbrojne!”

- Nie wrzuciłeś ich przecież – zaprzeczyła Una. – Ale prawda, prawda! Chciałeś powiedzieć, że Król Jan na ten cel wydałby właśnie te skarby?

- Tak jest! – odpowiedział Kadmiel.

Strzelanina odezwała się znów nieopodal, a chwilę później ponad wierzchołkami świerków przelatywać poczęły bażanty. Dzieci ujrzały młodego pana Meira, jak w nowych żółtych kamaszkach biegł w wielkim podnieceniu i zaaferowaniu na końcu linii myśliwców; jednocześnie słychać było łopot spadającego ptactwa.

- A co zrobił Eliasz z Bury? – zaciekawił się Puk. – Przecież on obiecał dostarczyć Królowi pieniędzy!

Kadmiel uśmiechnął się posępnie.
- Posłałem mu z Londynu wiadomość, że Pan jest po mojej stronie. A kiedy usłyszał, że w Pevensey wybuchło złe powietrze i że jakiegoś Żyda zostawiono w Zamku, żeby zapobiegł zarazie, zrozumiał, że słowa moje są prawdziwe. Pobiegł zaraz z Adą do Lewes i zażądał ode mnie rachunku, bo wciąż jeszcze uważał złoto za swoje własne. Opowiedziałem im, gdzie je schowałem i pozwoliłem im, by je stamtąd wydobyli…Dlaczego nie? Eh... Przekleństwa człowieka głupiego i kurz w dzień upalny – to dwie rzeczy, których nie uniknie żaden mądry człowiek!...
Ale żal mi było Eliasza! Król na niego się pogniewał, że on nie mógł mu pożyczyć pieniędzy; Baronowie pogniewali się na niego , bo usłyszeli, że on pożyczył pieniędzy Królowi; Ada też się na niego pogniewała, bo ona była paskudna baba. Więc oni wzięli i wsiedli na okręt i pojechali z Lewes do Hiszpanii. To było mądre!

- A co było z tobą? Czy widziałeś podpisywanie Karty Ustaw w Runnymede? – zapytał Puk
- Dlaczego? – odpowiedział Kadmiel, śmiejąc się z cicha. – A na co ja miałem mieszać się do spraw, które są dla mnie za wysokie? Powróciłem do Bury i pożyczyłem pieniędzy na zbiory jesienne…

W tej chwili posłyszeli jakiś trzask nad głowami. Wielki bażant, postrzelony, rzucił się w bok i z szumem zwalił się niemal na nich, siejąc na wszystkie strony zeschłymi liśćmi, niby odłamkami granatu. Flora i Wariat natychmiast rzucili się na niego. Dzieci podbiegły również, a zanim udało się im odpędzić psiska i wygładzić potargane pióra, Kadmiel znikł bez śladu ...

Ilustracje: Harold Robert Millar

Pełny, przedwojenny przekład całego Puka można przeczytać (także pobrać) na tej stronie

                                               * * * * * * * * *

Na koniec przypomnijmy jeszcze wiersz zamykający Puka, 
również pomijany w powojennych wydaniach

Ślubowanie dziecięce

Ziemio Ojczysta! Przyjm dziecięcy ślub;
Miłością, pracą, służyć ci po grób!
A gdy wyrośniem w niewiasty i męże,
W potrzebie każde za ciebie polęże!

Ojcze nasz, któryś jest nad nami w Niebie
Wspomóc racz dzieci, co wzywają Ciebie!
Spraw, by budować zdołał z rodu w ród
Niepokalane dziedzictwo nasz trud!

Naucz nas znosić w prawdzie i miłości
Jarzmo posłuchu, przystojne młodości,
Byśmy wysłużyć mogli Prawdy Cud,
Co z łaski Twojej żywi każdy lud!

Naucz nas władać sobą w każdej chwili,
Czystość zachować pozwól zawdy nam,
Byśmy Ojczyźnie w potrzebie złożyli
Ofiarę z duszy i ciała bez plam!

Naucz nas patrzeć w każdym życia kroku
Praw Twoich, Ojcze, nie – przyjaciół wzroku,
By nas nie zwrócił z drogi Twoich łask,
Ni poklask tłumu, ani jego wrzask!

Darz nas siłami, ale nie zwól Panie,
By słabszy od nas płakał kiedy na nie;
Spraw, aby męska naszej duszy moc
Bratniej niedoli rozjaśniała noc!

Naucz nas rzeczy prostych miłowania,
Radości czystej bez goryczy skaz,
Wszelakiej krzywdy ucz nas przebaczania,
I spraw, by każdy człek miał brata w nas!

Ziemio Rodzinna! Dumo nasza! Wiaro!
Krwi naszych Ojców rodzajna ofiarą!
O Ziemio - Matko! Składamy ci ślub;
Myśl, dłonie, serca – Twoje aż po grób!