wtorek, stycznia 16, 2018

Dzieci Zodiaku



“Choćbyś ją kochał jak drugiego samego siebie uczuciem 
najczystszem; 
chociażby rozłąka z nią napełniła dni twoje smutkiem i w oczach twoich pozbawiła wdzięku 
wszystkie istoty żyjące - 
zachowaj w swem sercu 
to  przeświadczenie, że zniknięcie 
Pół-Bogów zwiastuje przyjście Bogów”.
                                                   Emerson






Dziesięć tysięcy lat temu, kiedy ludzie byli znacznie więksi, niż dzisiaj, na świecie żyły Dzieci Zodiaku. Było ich sześcioro: Baran, Byk, Lew, Bliźnięta i Panna, i wszyscy mieli oni strach przed sześcioma państwami, należącymi do Skorpiona, Wagi, Raka, Ryb, Strzelca i Wodnika.

Od pierwszej chwili postawienia stopy na Ziemi i nabrania świadomości, że są nieśmiertelnymi Bogami, Dzieci Zodiaku poczuły w sobie ten strach, który się zwiększył jeszcze przy bliższym poznaniu rodu ludzkiego i pod wpływem słyszanych od ludzi opowieści o tych złych istotach innych państw.
Ludzie uważali Dzieci Zodiaku za Bogów, modlili się do nich i opowiadali im o swoich cierpieniach, lecz te słuchały tych modłów, nie rozumiejąc. Jakaś matka rzuciła się do nóg Bliźniętom lub Bykowi, wołając: "Mój mąż pracował w polu, kiedy nagle Strzelec wypuścił strzałę i zabił go, i tak samo zabije mego syna. Ratujcie nas!"
Byk pochylił swój duży łeb i mówił: "A cóż to mnie może odchodzić?"
A Bliźnięta, śmiejąc się, wracały do swych zabaw, bo nie rozumiały wcale, dlaczego łzy błyszczą w oczach łudzi. Innym znów razem mężczyzna i kobieta stanęli przed Lwem i Panną, i mówili: "Jesteśmy nowo poślubieni, jesteśmy szczęśliwi. Przyjmijcie od nas te kwiaty!"
I rzucając wiązanki kwiatów, wydawali jakieś tajemnicze, radosne okrzyki, na dowód swego szczęścia. Lew i Panna dziwili się jeszcze bardziej, niż Bliźnięta, słysząc owe głośne wybuchy śmiechu ludzkiego, bez zrozumiałych dla nich powodów. Trwało to tysiące tysięcy lat według obrachunku ludzkiego.

Pewnego dnia Lew spotkał się z Panną, która przechadzała się po pagórkach. Zmieniła się bardzo od czasu, kiedy ją widział po raz ostatni. I Panna znalazła wielką zmianę w swoim towarzyszu. Wtedy przyszło im nagłe postanowienie nie rozłączać się nigdy więcej i we wszelkich przygodach dopomagać sobie wzajemnie.
Lew pocałował Pannę i cała ziemia odczuła ten pocałunek. Panna usiadła na pagórku i, co się nigdy nie zdarzyło Dzieciom Zodiaku, łzy polały się z jej oczu.
  
I kiedy tak siedzieli obok siebie, drogą przechodziło dwoje ludzi - mężczy­zna i kobieta.
Mężczyzna mówił do swej towarzyszki:
"Po co niszczyć kwiaty i ofiarowywać je tym głupim Bogom, ukochana. Oni nie zrozumieją nas nigdy". Panna zerwała się z miejsca i, zarzuciwszy ręce na szyję kobiety, zawołała:
"Ja już zrozumiałam. Daj mi kwiaty, a ja cię ucałuję".
A Lew mówił do mężczyzny: "Powtórz mi to imię, jakim przed chwilą nazwałeś twoją żonę."
Człowiek odpowiedział: "Ukochana, naturalnie".
"Jak to naturalnie? A jeżeli tak, to co ono oznacza?"
"To znaczy bardzo kochana, a jeżeli przyjrzysz się uważnie swojej towarzyszce, to zrozumiesz dlaczego". "Rozumiem" odrzekł Lew. - "I przyznaję ci słuszność".

A kiedy mężczyzna i kobieta odeszli, Lew nazwał Pannę “swoją ukochaną Żoną”, a ona znowu płakała ze szczęścia. "Sądzę" mówiła, ocierając oczy,  - "że i ty, i ja zbyt długo nie zwracaliśmy uwagi na ludzi. Powiedz, coś ty zrobił z ofiarami, które oni ci składali?"
"Oddawałem je na pastwę rozkładu" odrzekł Lew. - "Nie mogłem ich jeść. A ty, coś zrobiła z kwiatami?" "Pozwalałam im więdnąć. Nie mogłam ich nosić, miałam ich tak dużo, lecz obecnie żałuję tego". "Nie ma czego żałować. Dziś jesteśmy jedno dla drugiego".
Podczas tej rozmowy lata ludzkiego bytu mijały niepostrzeżenie.

Mężczyzna i kobieta zjawili się znowu. Oboje mieli białe włosy. Mężczyzna niósł na rękach swoją towarzyszkę. "Dobiegliśmy końca rzeczy" powiedział głosem poważnym.  -"Ta, która była moją żoną..." "Tak, jak ja jestem żoną Lwa" przerwała Panna, patrząc rozszerzonymi strachem oczami. "... która była moją żoną, została zabita przez kogoś z waszego rodu". Złożył na ziemię swój ciężar i począł się śmiać.
"Jakiego rodu?"  krzyknął Lew, który jednakowo nienawidził wszystkich swych rodów.
"Jesteście Bogami, powinniście wiedzieć. Żyliśmy lata, kochając się gorąco, synowi zostawiłem ładną fermę. Nie pragnę więc nic więcej, tylko śmierci". Pochylił się nad ciałem kobiety i w tej chwili powietrze przeszył ostry świst. Człowiek rzucił się do ucieczki, wołając: "To strzała z łuku Strzelca. Życia, życia jeszcze trochę..."Lecz strzała go dosięgła i upadł nieżywy.
Lew spojrzał na Pannę, potem oboje patrzyli na zabitego, nie wiedząc, co o tym myśleć.
"Życzył sobie śmierci" odezwał się Lew. - "Mówił, że pragnie umrzeć, a  kiedy śmierć przyszła, uciekał od niej. Nędznik!" "Nie" odrzekła Panna. - "Nie jest nim. Zdaje mi się, że czuję to samo, co on. W ich własnym interesie musimy zapoznać się dobrze z tą sprawą".
"W ich własnym interesie?" powtórzył bardzo głośno Lew.
"Bo my nie jesteśmy podlegli śmierci. Jesteśmy nieśmiertelni" powtórzyli razem oboje.
"Teraz siedź tu spokojnie, kochana żono" powiedział Lew - "a ja obejdę wszystkie, nienawidzone przez nas państwa, ażeby będących tam mężczyzn i kobiety nauczyć żyć tak, jak my żyjemy". "I tak się kochać, jak my się kochamy". "Zdaje mi się, że tego nie potrzeba ich uczyć" odrzekł Lew i odszedł wielkimi krokami, gniewnie potrząsając lwią grzywą na ramieniu.

Naprzód przybył do państwa Skorpiona, który siedział w swej ciemnej kryjówce z wywiniętym ponad grzbiet ogonem. "Dlaczego prześladujesz ród ludzki?" wybuchnął gniewnie Lew.
"Czy jesteś pewien, że to tylko ja prześladuję ród ludzki" odrzekł Skorpion. - "Zapytaj brata swego, Byka, i posłuchaj, co on ci powie".
"Mówię to na podstawie tego, co usłyszałem od ludzi" odrzekł Lew.  - "Nauczyłem ich kochać tak, jak my się kochamy i pragnąłbym, żeby oni byli jak ja... jak my..." "Życzenie twoje spełniło się już dawno. Porozmawiaj z Bykiem, jest on pod moją osobistą opieką" - odrzekł Skorpion. Lew spuścił się na ziemię i ujrzał wielką gwiazdę Aldebaran, umieszczoną na czole Byka. Błyszczała ona silnie tuż ponad ziemią.

Zbliżywszy się, ujrzał swego brata, zaprzężonego w jarzmo i ciągnącego z wielkim wysiłkiem pług po zalanym wodą polu ryżowym. Boki jego ociekały potem. Idący za pługiem wieśniak popędzał go cienką trzciną. "Zagryź na śmierć tego idiotę!" krzyknął Lew. - "I w imię naszego honoru
porzuć to upokarzające zajęcie". "Nie mogę" odrzekł Byk.  - "Skorpion zawiadomił mnie, że ja sam umrę pewnego dnia, wydawszy żałosny jęk".
"Ale cóż jest wspólnego między tym i tą wstrętną pracą" powiedział Lew, stojąc na wale, otaczającym pole. "Wszystko. Człowiek ten nie mógłby pracować bez mojej pomocy. Bierze
mnie za zbłąkane zwierzę". "Ależ to jest ordynarny chłop z rozczochranymi włosami, ochlapany cały przyschniętym błotem. Nie jesteśmy stworzeni do usługiwania im."
"Ty może nie, ale ja - tak. Nie wiem jaką chwilę wybierze Skorpion dla uśmiercenia mnie. Może to nawet nastąpi przed ukończeniem orki tego pola"  powiedziawszy to, Byk wytężył siły i począł dalej ciągnąć jarzmo. Pług krajał za nim zmoczoną glebę, a chłop smagał jego boki aż do krwi.
"Czy ci się podoba to zajęcie?" zapytał Lew, wskazując mokre bruzdy.
"Nie" odrzekł Byk, potrząsając łbem, wyciągając z trudnością tylne nogi z grząskiego błota i sapiąc ciężko nozdrzami.
Lew, oburzony, pożegnał go i udał się do innego kraju, gdzie znalazł swego brata, Barana. Otaczał go tłum wieśniaków, którzy zawieszali girlandy z kwiatów na szyi zwierzęcia i karmili je świeżym zielonym zbożem. "To jest nie do wytrzymania!" wykrzyknął Lew. - "Przepchnij się przez tłum i uciekaj bracie. Ręce ich psują twoją wełnę." "Nie mogę" odrzekł Baran. - "Zawiadomił mnie Strzelec, że pewnego dnia przebije ciało moje strzałą i umrę w strasznych męczarniach."
"Więc cóż to ma wspólnego z tą upokarzającą uroczystością" powiedział Lew głosem o wiele mniej pewnym. "Dużo jest wspólnego" odrzekł Baran. - "Ci ludzie nie widzieli dotąd wyborowych owiec. Biorą mnie więc za zwierzę wyjątkowe i oprowadzają wszędzie, pokazując jako wzór wszystkim trzodom." "Ależ my nie jesteśmy stworzeni na zabawę dla tych brudasów" powiedział Lew.
"Może ty nie, ale ja - tak. Nie wiem, kiedy Strzelec uzna za stosowne przebić mnie. Może to nastąpi nawet zanim przejdę tysiączną część tej drogi."
Powiedziawszy to, Baran spuścił głowę, dopomagając w ten sposób jakiemuś gburowi do włożenia świeżej girlandy z liści dzikiego czosnku i czekał cierpliwie, aż mu przestaną targać wełnę niezgrabnymi rękami.
"Czy to ci się podoba?" krzyknął Lew ponad głowami tłumu.
"Nie" odrzekł Baran, ginąc w tumanie kurzu, wywołanym tupaniem licznych ludzkich nóg, i węsząc z obrzydzeniem podsuwane mu jadło.
Lew wykonał pół obrotu i powziął zamiar wrócenia do domu, kiedy, przechodząc ulicą, spostrzegł dwoje zakurzonych dzieci, tarzających się w piasku przed chatą i bawiących się z kotem.
Były to Bliźnięta. "Co wy tu robicie?" zawołał oburzony Lew.
"Bawimy się" odparły spokojnie Bliźnięta. "Czy nie możecie bawić się nad brzegiem Drogi Mlecznej?" "Robiliśmy to, dopóki Ryby, podpłynąwszy do brzegu, nie zawiadomiły nas, że pewnego dnia porwą nas, nie robiąc nam nic złego. Dlatego to teraz bawimy się tutaj z małymi dziećmi. Ludzie lubią to." "A wam się to podoba?" "Nie" odrzekły Bliźnięta, ale nad Drogą Mleczną nie ma kotów." I w zamyśleniu pociągały za koci ogon.

Jakaś kobieta wyszła z chaty i stanęła za nimi. Lew spojrzał na nią i do­strzegł, że wyraz jej twarzy podobny był do tego, jaki miała twarz Panny.

"Ona uważa nas za podrzutków" dodały Bliźnięta i poszły do chaty na wieczerzę.
Lew przyspieszył kroku i postanowił obejść wszystkie państwa, bo nie mógł zrozumieć, jaka była przyczyna tego smutnego losu wszystkich jego braci.
Mówił ze Strzelcem i ten zapewnił go, że z jego strony jemu nie grozi żadne niebezpieczeństwo. Wodnik, Skorpion i Koziorożec dali takie same odpowiedzi. Nic nie wiedzieli o Lwie i nie interesowali się nim wcale. Państwa ich zajmowały się tylko zabijaniem ludzi.

Na końcu przybył Lew do państwa Raka, który spoczywał w ciemnej jaskini, a leżał tam tak spokojnie, że można by go wziąć za uśpionego, gdyby nie ciągły ruch wąsów, otaczających pysk i oczy potwora. Ruch ten nie przerywa się nigdy i podobny jest do niszczącego poruszania się języków płomienia, które, hucząc głucho, niszczą wszystko bez pośpiechu, lecz stanowczo.
Lew stanął na wprost potwora i dojrzał w pół świetle jego zielono-szafirowy grzbiet i nieruchome oczy. Od czasu do czasu słychać było jakiś szmer, jakby bardzo lekkie westchnienie.
"Dlaczego męczysz ludzkie dzieci?" zapytał po chwili Lew. Lecz na kilkakrotnie powtórzone pytanie nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Lew był bliski płaczu.
"Dlaczego męczysz nas? Cośmy ci zrobili, że tak nas męczysz?" zapytał po raz ostatni i tym razem otrzymał odpowiedź. "Czyż ja wiem? I cóż to mnie obchodzi zresztą? Porodziliście się w moim państwie, więc o wyznaczonej godzinie przyjdę po was."
"A kiedyż wybije ta godzina?" zapytał Lew, cofając się przed poruszającymi się ciągle wąsami Raka.
"Gdy pełnia księżyca zapomni zawezwać pełnię przypływu morza, przyjdę po jedno z was; a gdy drugie chwyci Ziemię za barki, przyjdę zdusić za gardło to drugie."
Lew mimowolnie dotknął się ręką swego gardła, zwilżył śliną spieczone wargi i, opanowawszy wzruszenie, zapytał: "Czy mam się obawiać dla nas obojga?"
"Dla was obojga i dla tych, którzy przyjdą po was." "Los mego brata, Byka, jest lepszy" odpowiedział Lew. - "On jest sam..."

Jakaś ręka zamknęła mu usta, zanim skończył mówić i w ramionach swoich poczuł wiotką postać Panny. Jako kobieta, nie mogła ona długo usiedzieć na tym miejscu, gdzie ją zostawił. Poszła pospiesznie za nim, ażeby prędzej dowiedzieć się, co im grozi i, przeszedłszy przez wszystkie państwa, znalazła się w państwie Raka.

"To wszystko głupstwo"  powiedziała. - "Siedziałam długo w ciemnościach, czekając na twój powrót i ogarnął mnie straszny lęk. Lecz teraz..." Położyła rękę na ramieniu męża i odetchnęła swobodnie.
"A ja się i teraz boję"  powiedział Lew. "Boisz się o mnie, ja wiem" odrzekła Panna. - "Bo i ja trwożę się o ciebie. Chodźmy stąd, mój mężu."

Wyszli z ciemności i wrócili znowu na Ziemię. Lew, zamyślony i milczący, a Panna starająca się wszelkimi sposobami rozweselić go i podtrzymać.

"Los mego brata jest o wiele lepszy" powtarzał co jakiś czas Lew.
A wreszcie zawołał: "Pójdźmy każde w swoją stronę i żyjmy odtąd osobno aż do śmierci. Zrodzeni jesteśmy w państwie Raka i on przyjdzie kiedyś po nas." "Wiem, wiem o tym. Ale dokądże pójdę? I gdzież ty złożysz głowę na spoczynek, gdy wieczór nadejdzie? Ale, jeżeli chcesz, spróbujmy. Ja pozostanę tutaj - ty odejdź."
Lew zrobił sześć bardzo wolnych kroków naprzód, a potem bardzo prędko trzy ogromne wstecz i znowu znalazł się obok Panny. Lecz obecnie ona błagała go, ażeby ją zostawił, a sam szedł w świat. Przez całą noc on teraz musiał ją pocieszać i starać się podtrzymać, aż postanowili znowu nie rozstawać się nigdy ani na jedną chwilę. Potem zwrócili się w stronę ciemności, rozpościerającej się w państwie Raka i, patrząc w nią bez trwogi, roześmiali się tak, jak się śmieją dzieci ludzi.

Śmiali się tak po raz pierwszy w życiu.

Nazajutrz rano, kiedy wrócili do swego zwykłego mieszkania, znaleźli przed drzwiami domu wiązanki świeżych kwiatów i ofiar, które im znieśli wieśniacy z gór.
Lew zagasił ogień stosu własną piętą. Panna ze drżeniem odrzuciła daleko wieńce. I kiedy wieśniacy przyszli, według swego zwyczaju, zobaczyć, co się stało z ich ofiarami, nie było na ołtarzu ani kwiatów, ani pieczonego mięsa, a zamiast Lwa i Panny, ujrzeli przed sobą dwoje łudzi, mężczyznę i kobietę, z twarzami bladymi z przerażenia, siedzących obok siebie na stopniach ołtarza i trzymających się za ręce w gorącym uścisku.
"Czy nie jesteś Panną?" zapytała wieśniaczka. - "Wczoraj przyniosłam ci kwiaty."
"Siostrzyczko" odrzekła Panna, rumieniąc się. - "Nie przysyłaj mi więcej kwiatów, bo ja jestem tylko kobietą, jak ty." Ludzie odeszli krokiem niezdecydowanym.
"Cóż uczynimy teraz?"  zapytał Lew.
"Przede wszystkim myślę, że powinniśmy odzyskać wesołość. Wiemy, co nas czeka najgorszego, lecz nie mamy jeszcze pojęcia o tym, ile rozkoszy może dać prawdziwa miłość. Wiele jeszcze radości mamy do poznania." "Pewność śmierci" odparł smutnie Lew. -"Wszystkie dzieci rodu ludzkiego posiadają tę pewność, a jednak śmieją się od dawna, o wiele dawniej, niż myśmy się śmiać nauczyli. My śmialiśmy się tylko jeden raz."

Istoty, uważające się za Bogów, jakimi były Dzieci Zodiaku, nie śmieją się nigdy, bo nieśmiertelni nie znają niczego, co by było warte śmiechu, lub łez.

Lew-człowiek powstał z sercem, wezbranym uczuciem. Wziąwszy się za ręce, poszli oboje pomiędzy ludzi, niosąc ze sobą swój nowy strach w duszy - obawę śmierci.
Roześmiali się dopiero po raz pierwszy na widok małego, nagiego dziecka, które usiłowało przyciągnąć rączką do różowej buzi swoją tłuściuchną nóżkę. Widok małego kota, łapiącego swój ogon, obudził w nich śmiech po raz drugi. I roześmiali się po raz trzeci, widząc chłopaka, który chciał pocałować dziew­czynę i, zamiast całusa, dostał od niej policzek.
Wreszcie śmiali się jeszcze długo i wesoło ze swawolnego wiatru, który im muskał twarze, kiedy zbiegali z pochyłości pagórka i, zaróżowieni i zziajani, wpadli w gromadkę wieśniaków, zebranych w dolinie. Ci ze swej strony śmiali się z ich rozwianego na wietrze ubrania i zaróżowionych biegiem twarzy.
Wieczorem dano im wieczerzę i zaproszono do tańca na murawie, przy czym było dużo radości i śmiechu. Tej nocy Lew, obudziwszy się nagle, powiedział, płacząc, do swojej żony:
"Ci wszyscy ludzie, których spotkaliśmy, muszą umrzeć kiedyś..."
"I my także umrzemy" odrzekła Panna sennie. - "Uspokój się i śpij, ukochany."
Lew nie mógł dojrzeć w ciemności, że i jej twarz była zalana łzami.

Ale Lew nie mógł spać i poszedł błądzić po drogach, gnany strachem przed śmiercią dla siebie i jeszcze bardziej dla tej, którą kochał więcej niż siebie.
W polu spotkał Byka, który drzemał po dniu spędzonym w znojnej pracy i przez na wpół przymknięte powłoki patrzał na równe, proste bruzdy, wyorane przez niego samego.
"O! I tobie już zapowiedziano, jak widzę",  odezwał się sennie - "jakiego państwa władca ma w ręku twoje życie? Lew wskazał ręką ponurą ciemność państwa Raka i powiedział głosem zbo­lałym:
" I Pannę zabierze także. "Cóż więc postanowiliście zrobić?"
Lew usiadł na murze, mówiąc, że sam nie wie co postanowić.
"Nie możecie przecież ciągnąć pługa" powiedział Byk z odcieniem lekkiej  pogardy w głosie. - "Ja pracuję i to pozwala mi nie myśleć o Skorpionie."
Rozgniewany Lew nie odezwał się ani słowa i przesiedział w milczeniu aż do chwili, kiedy o świtaniu przyszedł wieśniak i włożył jarzmo Bykowi.
"Śpiewaj" powiedział Byk, krocząc wolno w grząskim błocie. -"Patrz, ja mam boki poranione. Zaśpiewaj jedną z tych pieśni, którąś my razem śpiewali, kiedyśmy jeszcze mieli się za Bogów."
Lew stanął i wydobył głosu, próbując zanucić pieśń Dzieci Zodiaku, pobud­kę wojenną młodych Bogów, którzy nie mieli jeszcze żadnego strachu przed niczym. Z początku śpiewał bez zapału, lecz powoli, głos jego nabierał siły i stał się tak dźwięczny, i doniosły, że w całej wsi słychać go było. Byk szedł miarowo w takt tego śpiewu, wieśniak stąpał lekko, czując w sobie radość życia, a za nimi, za pługiem coraz żwawiej zarysowywały się nowe bruzdy.

Na to nadeszła Panna, która wyszła w pole, szukać Lwa. Zaczęli śpiewać oboje. Żona wieśniaka wyszła z chaty i stała zasłuchana z kądzielą w ręku, otoczona dziećmi.
Kiedy przyszła pora obiadowa, Lew i Panna poczuli głód i pragnienie. I wdzięczni wieśniacy dali im chleba i mleka, a Byk powiedział:
"Dopomogliście mojej pracy. Dzięki waszym śpiewom, zrobiłem dwa razy tyle, co zwykle. Lecz teraz, bracie, została mi najcięższa część dnia do przebycia - śpiewajcie dalej."
Ale Lew wolał położyć się i rozmyślać nad słowami Raka, a Panna weszła do chaty i tam rozmawiała z gospodynią, i bawiła się z dziećmi. Popołudniowa praca zaczęła się.
"Dopomóż nam" prosił Byk. - "Widzisz, dzień zbliża się ku końcowi, nogi moje są bardzo zmęczone. Teraz najbardziej potrzebuję twego śpiewu."
"Mam śpiewać temu chłopu, obryzganemu błotem" odparł z oburzeniem Lew.
"Los jego jest podobny do naszego. Nie bądź że nędznikiem" mówił Byk.
Lew oblał się rumieńcem wstydu i zaczął śpiewać. Lecz miał głos zmęczony i
był w złym humorze. Powoli jednak przerwał pieśń Dzieci Zodiaku i zaczął improwizować. Była to praca twórcza, do której nie doszedłby nigdy, gdyby się nie spotkał oko w oko z Rakiem.

Śpiewał rzeczy ciekawe i pouczające o rolnikach, o wołach roboczych, o polach zasianych ryżem, gdyż dostrzegał obecnie wiele rzeczy takich, których w dawniejszym swym życiu widzieć nie mógł. Pieśnią tą dał oraczowi więcej wiadomości o uprawie roli niż ten sam dotąd posiadał.

Byk kiwał łbem, potakując i ochoczo dobywał ostatku sił dla ukończenia ro­boty, a spracowany rolnik nabrał lepszego mniemania o sobie i o swojej cięż­kiej doli.
Z chaty wyszła Panna, która tam doglądała dzieci i rozmawiała z kobietami o rzeczach gospodarstwa kobiecego i wkrótce wszyscy zasiedli do wieczornego posiłku.
"Życie twoje musi być bardzo przyjemne" mówił wieśniak do Lwa. - "Po całych dniach możesz sobie śpiewać, co ci tylko przyjdzie do głowy. Czy dawno już zajmujecie się tym rzemiosłem... cyganów?"
"Nie, dopierośmy zaczęli" odrzekła Panna. - "Ale, dopóki życia nam starczy, będziemy robić to samo, prawda Lwie?" "Tak" potwierdził Lew.

I odeszli trzymając się za ręce. "Taka to jest wdzięczność ludzka!" mruknął sobie Byk, ciągnąc z wysiłkiem jarzmo. "Ślicznie umiesz śpiewać" mówiła w drodze Panna do swego męża, patrząc nań z czułością.
"A ty, coś robiła przez ten czas?"
"Rozmawiałam z matką i z dziećmi. Nie uwierzysz, jak my, kobiety, potrafimy śmiać się i cieszyć z drobnostek." "A... czy to jest konieczne, żebym ja oddał się temu rzemiosłu... cyganów na stałe" mówił w zamyśleniu Lew. "Tak, przyjacielu, a ja będę ci pomagała."

Nie pozostało nam żadnych notatek o tym, jak się czuli nasi śpiewacy w swojej nowej roli i jak im szło zajęcie, którego nienawidzili. Wiemy tylko, że Panna patrzyła zawsze z zachwytem i miłością na swego męża, kiedy ten śpie­wał, a po skończonym śpiewie uderzała zwykle w bębenek i zbierała drobną monetę, za którą kupowali sobie żywność.
Bywały dnie, że Lew z trudnością mógł uspokoić żonę, rozgniewaną na ludzi za ich upokarzające dowody uznania. Nie mogła ona patrzeć obojętnie na ohydne przystrajanie jej męża, na owe pawie pióra, które mu wtykano do kapelusza, albo na skrawki gałganków, którymi ozdabiano jego ubranie.
W roli żony Panna była niezrównana: pomagała w pracy i dawała rady mężo­wi, lecz to życie pospolite męczyło ją i oburzało.
"Daj spokój" mówił często Lew. "Daruj im i ciesz się, że nasze piosenki przynoszą im jakąś ulgę."  I znowu więc wracali na drogę i znowu zaczynali śpiewać swoją zwykłą zwrotkę: że cokolwiek się stało, lub cokolwiek się stanie, ludzie powinni mieć odwagę i przestać się bać.

Ciężko było Lwu przyzwyczaić się do swego zajęcia, lecz po latach miał tę wielką zapłatę, że umiał już ludzi pobudzić do śmiechu i zmusić ich do słuchania nawet podczas deszczu.
Byli jednak między ludźmi i tacy, którzy pod wpływem jego śpiewu płakali i za to czuli zal do śpiewaka. Wtedy Panna szła do nich i rozmową swoją starała się ich uspokoić.
Często też, podczas tych śpiewów i śmiechów, ludzie umierali, bo Strzelec, Rak i Skorpion nie zaprzestali wcale siać śmierci między ludźmi. Czasem ludzie wpadali w szal przerażenia i wówczas Lew uspokajał ich tłumacząc, że takie tchórzostwo nie jest godne rodu ludzkiego.
Czasem znów przeciwnie, drwili i wymyślali na sprawców śmierci, a on pouczał ich, że to jest również właściwe tylko ludziom małego serca W drodze Lew i Panna spotykali się czasem z Bykiem, Baranem lub Bliźniętami, lecz ci byli zawsze tak zajęci, że kiwnąwszy tylko głową na znak wdzięczności i powitania, wracali pośpiesznie do swego zajęcia.

Po upływie wielu, wielu lat nawet i tego zaniechali, bo te biedne Dzieci Zodiaku zapomniały już zupełnie o tym, że kiedyś były Bogami. Gwiazda Alde­baran obrzucana ciągle błotem, sczerniała wreszcie i nie świeciła już więcej na łbie Byka. Biała niegdyś wełna Barana dziś była cała w strzępach i pokryta warstwą kurzu.
Bliźnięta przeistoczyły się w zwykle dzieci ludzkie i, siedząc na progu chaty, wydzierały sobie kota.
      
Wtedy Lew powiedział:
"Przestańmy już śpiewać i weselić się."

Ale Panna sprzeciwiała się temu stanowczo, nie wiedząc nawet sama dlaczego wyraz “nie” wymówiła z taką mocą. Lew sądził, że zrobiła to przez złość. Lecz kiedy pod koniec dnia, spędzonego w kurzu i zmęczeniu, ona zaproponowała to samo, wtedy z jego ust wyszedł ten sam protest. "Nie, stanowczo nie!" I pędzili dalej nędzny żywot, snując się pod płotami, zapominając całkowicie o tym, co znaczą gwiazdy, połyskujące nad ich głowami.
Z biegiem lat zjawili się inni, nowi śpiewacy i opowiadacze, a wtedy Lew nie myśląc o tym, że tego nigdy nie może być za dużo dla dzieci rodu ludzkiego i mając na względzie tylko własną ambicję, zazdrościł im oklasków, do których rościł wyłączne prawo i zaczął ich nienawidzić.
Panna gniewała się także, więc oboje zaczęli śpiewać coraz gorzej. Śpiew ich stracił swój wdzięk, a wesołość dobry humor.
Ludzie, spostrzegłszy to, wołali: "Idźcie stąd, wróćcie skąd przyszliście. Nauczcie się czegoś, co by warto było śpiewać." Po jednym z takich dni, pełnym zmęczenia i upokorzeń, kiedy szli razem przez pole, Panna ujrzała nagle księżyc w pełni i zawołała, ściskając mocno rękę męża:

"Chwila nadeszła. Przyjacielu mój, przebacz mi..."
"Co się stało?" zapytał Lew, który był zajęty jakąś inną myślą.
"Mężu mój" powiedziała cicho Panna i, ująwszy jego rękę, przyłożyła ją do swej piersi. Pierś ta była zimna i twarda jak głaz. Lew jęknął, przypomniawszy sobie słowa Raka.
"Kiedyś byliśmy istotnie Bogami" "Obecnie jesteśmy nimi zapewne"  odrzekła Panna. - "Pamiętasz..., kiedyśmy byli razem w państwie Raka... nie mieliśmy żadnego strachu. A potem... zapomnieliśmy, po co mamy śpiewać i zaczęliśmy za śpiew swój żądać zapłaty. A! biliśmy się o pieniądze! My, my! Dzieci Zodiaku, Bogowie!"
"Moja to wina" odparł smutno Lew.
"Czyż twoje winy nie są także moimi? Teraz wybiła moja godzina... ja umrę, lecz ty będziesz jeszcze żył długo..." Wyraz jej oczu wypowiedział to, czego nie domówiły usta.
"Tak, powinienem przypomnieć sobie, że jestem Bogiem" powiedział poważnie Lew.

Widzieć powolne zamieranie ukochanej istoty i nie móc nic jej dopomóc, jest rzeczą straszną nawet dla Dziecka Zodiaku, które chwilowo zapomniało o swej boskiej naturze.
W ciągu tych ostatnich miesięcy życia Panna opowiedziała swemu mężowi wszystko, o czym mówiła z kobietami i dziećmi ludzi, podczas jego publicznych występów na wielkich drogach.

I Lew dopiero teraz przekonał się, jak bardzo mało wiedział i znał tę towarzyszkę swojego życia. Będąc już prawie konającą, prosiła go jeszcze na wszystko, ażeby nie kłócił się i nie bił o pieniądze z tymi drugimi śpiewakami a przede wszystkim, ażeby natychmiast po jej śmierci rozpoczął znowu swój śpiew. Wreszcie umarła.


Lew, pochowawszy żonę, udał się do jednej ze znanych sobie wiosek. Ludzie przypuszczali, że wrócił po to, ażeby się zemścić na nowym śpiewaku,  który tu podczas nieobecności jego przywędrował. Lecz jakże się zdziwili kiedy Lew, podszedłszy do niego, wyciągnął rękę i powiedział: "Bracie mój."

Nowy śpiewak miał się właśnie żenić. Lew wiedział o tym i kiedy pan młody umilkł, dobył całą siłę swego głosu i zaśpiewał “Pieśń o Pannie" którą skomponował w drodze.
Wszyscy ludzie żonaci i ci, którzy mieli się dopiero żenić, bez względu na ich stanowiska lub barwę - wszyscy zrozumieli ten śpiew. I zrozumiała go nawet nowo poślubiona, która słuchała oparta na ramieniu swego młodego męża.
Kiedy śpiew umilkł, w piersi Lwa drżało wezbrane silnym uczuciem serce, a stojący dokoła jego ludzie głośno płakali.
"To była smutna opowieść. Teraz powiedz nam coś weselszego!"  wołali.
Ponieważ Lew, prócz cierpienia istoty, która była kiedyś Bogiem, a dziś miała świadomość swego upadku, znał także wszystkie bóle i dolegliwości ludzkie, potrafił teraz z łatwością zmienić swój śpiew na wesołą nutę i pobudzić do szalonego śmiechu.
Ludzie rozeszli się pokrzepieni i gotowi do przyjęcia ze spokojem wszyst­kich możliwych cierpień, a w nagrodę obdarzyli śpiewaka wspaniałymi pawimi piórami i taką ilością monety, jakiej się on nigdy nie spodziewał.
Ale Lew, wiedząc, że pieniądze sprowadzają niezgodę i pamiętając, jaki wstręt czuła Panna do pawich piór, odsunął to wszystko na bok i nie wziąwszy nic, udał się w dalszą drogę na poszukiwanie swych braci, ażeby im także przypomnieć, że byli kiedyś Bogami.
Wkrótce też odnalazł Byka, który, leżąc w rowie wśród krzaków, broczył krwią. Strzała Skorpiona ugodziła go i oto nie powolnie, jak to było z Panną, lecz krokiem prędkim zbliżała się ku niemu śmierć.
"Wiem wszystko"  wyszeptał umierający do zbliżającego się Lwa.  - "Idź, obejrzyj to pole, które ja zorałem. Ładne i równe są jego bruzdy. Prawda, zapomniałem o tym, że byłem Bogiem, ale szczerze i pracowicie ciągnąłem swoje jarzmo. A ty, bracie?"
"Ja jeszcze nie doszedłem do kresu swojej pracy"  odrzekł Lew. - "Powiedz, czy śmierć jest bolesna?"

"Nie, to tylko rozstanie się z życiem sprawia cierpienie" odrzekł Byk i skonał. Wieśniak ubolewał bardzo nad stratą swego pomocnika, bo miał jeszcze jedno pole do uprawy.
Po śmierci brata Lew ułożył “Piosenkę o Byku ”, w której opowiadał, że był on kiedyś Bogiem i w ciężkiej pracy zapomniał o tym. A śpiewał ją z takim zapałem, że wszyscy słuchający go młodzi ludzie, wyobrażali sobie, że i oni też byli Bogami i tylko zapomnieli o tym.
Połowa z nich przejęła się taką pychą, że wkrótce przedwcześnie poumierali. Inni znów postanowili stać się Bogami i, jakkolwiek to się im nie udało, ale za to zrobili w życiu znacznie więcej, niż gdyby byli pod wpływem innego jakiegoś złudzenia.
Po upływie wielu, wielu lat Lew, pędząc ciągle życie koczownicze i zużywa­jąc siły na rozśmieszanie ludzi, pewnego dnia, przyszedłszy nad brzeg rzeki, znalazł tam Bliźnięta, które siedziały, czekając na Ryby, mające je zabrać. Nie obawiały się wcale i opowiadały, że tam, w państwie Ryb, żona panującego ma także małe dziecko, a gdy ono podrośnie o tyle, że będzie już mogło być złe, wtedy znajdzie sobie wytresowanego kota, który da się ciągnąć za ogon.
I przyszły Ryby i zabrały je. Ludzie, nie wiedząc o niczym, mówili między sobą, że dwoje dzieci utonęło, a ich przybrana matka-karmicielka przyciskała mocniej do piersi swoje własne dziecko i cieszyła się w duszy, że się to stało tylko z podrzutkami.
Wtedy Lew skomponował “Pieśń o Bliźniętach, które, zapomniawszy o tym, że należą do rodu Bogów, tarzały się w kurzu ku uciesze i przypodobaniu się swoim opiekunom. Piosenka ta była śpiewana długo przez wszystkie matki w dalekiej okolicy i pobudzała je czasem do śmiechu, a czasem do płaczu i w sercach ich rodziła jeszcze silniejszą miłość do dzieci.

Niektóre z tych kobiet, które pamiętały jeszcze Pannę, mówiły:
"To z pewnością ona. Bo któż lepiej od niej znał nas i nasze serce?"
Trzy te piosenki Lew śpiewał i opowiadał nieustannie, aż wreszcie ludzie zaczęli się nużyć i słuchali mniej chętnie.
Wtedy po raz drugi przyszła mu ochota przerwać to wszystko i przestać śpiewać na zawsze. Lecz przypomniał sobie słowa żony wypowiedziane przed śmiercią i znowu szedł w dalszą drogę.
Pewnego dnia, kiedy Lew skończył śpiewać, jeden ze słuchaczy powiedział:
"Oto już czterdzieści lat z górą mówisz do nas i śpiewasz, starając się wytępić w nas uczucie strachu. Powiedz, czyż nie mógłbyś śpiewać o czym innym?"
"Nie" odpowiedział Lew. - "Jest to jedyna piosenka, którą śpiewać mi dozwolono. Nie powinniście się bać niczego choćby nawet zabijano was."
Mówiący człowiek odszedł parę kroków, kiedy nagle strzała Strzelca świsnę­ła w powietrzu, kierując się prosto w jego serce. Człowiek odwrócił się i cze­kał spokojnie, aż go ugodzi.
"Umieram" powiedział spokojnie. "Dziękuję ci, Lwie, żeś mi śpiewał przez te czterdzieści lat."
"Czy się obawiasz?" zapytał Lew, pochylając się nad konającym.
"Jestem człowiekiem, a nie Bogiem. Gdyby nie twój śpiew, próbowałbym uciekać. Zadanie moje skończone i dziś umieram bez bojaźni." "Oto jest dla mnie największa nagroda" pomyślał sobie Lew.  - "Teraz widzę, jaki skutek mają moje pieśni. Postaram się stworzyć jeszcze lepsze."
Wrócił na drogę, zebrał gromadkę słuchaczy i rozpoczął znowu swoją “Pieśń o Dziewicy ". Podczas śpiewu uczuł nagle dotknięcie zimnych kleszczów Raka na swoim gardle. Podniósł rękę, zakrztusił się i przerwał śpiew na chwilę. "Śpiewaj dalej!" wołał tłum.  - "Ta stara piosenka idzie ci tak dobrze, jak nigdy dotąd."
Lew rozpoczął śpiew bez wahania. I śpiewał dalej, chociaż strach ścinał lodem jego serce. Był już stary. Stracił żonę. Wiedział, że talent do śpiewu zmalał w nim o połowę. Z trudnością chodził i coraz trudniej mu było stać i obcować z tłumem nielicznych już swoich słuchaczy. Osłabiony wzrok jego dostrzegał zaledwie tych, którzy najbliżej stali. W tej chwili jednak z wybuchem gniewu krzyknął do Raka: "Po coś przyszedł tu do mnie?"

"Urodziłeś się pod moją władzą. A zresztą przyszedłem, bo muszę, choć sam nie wiem dlaczego" odrzekł Rak głosem zmęczonym.  - "Wszyscy ludzie, których uśmierciłem, zadawali mi to samo pytanie." "Ale ja dopiero teraz właśnie zrozumiałem, jaki wpływ mają moje pieśni."
"Właśnie może dlatego przyszedłem."
Uścisk kleszczów podwoił swoją siłę.
"Mówiłeś, że przyjdziesz wtedy, kiedy ziemię uniosę w ramionach" powiedział Lew słabnącym głosem. "Dotrzymałem słowa. Wziąłeś ją trzykrotnie, trzema swymi pieśniami. Czegóż chcesz więcej?" "Pozwól mi pożyć jeszcze, ażebym się przekonał, że świat wie o tym"  błagał Lew. - "Pozwól mi upewnić się, że moje pieśni..." "Natchnęły ludzi odwagą? nie bój się, zawsze znajdzie się człowiek z tchórzliwym sercem. Panna miała więcej odwagi niż ty."
"Prawda, zapomniałem, ona miała odwagę. Lecz i ja także jestem Bogiem i nie obawiam się."
"Cóż to mnie zresztą obchodzi" odrzekł Rak. Lew stracił mowę i w milczeniu, aż do ostatniego tchnienia, patrzył śmierci prosto w oczy. Był on ostatnim Dzieckiem Zodiaku.

Po śmierci Lwa na ziemi rozrodziło się plemię ludzi karłowatych, brzydkich, płaczliwych, uciekających przed śmiercią i pragnących za wszelką cenę żyć jak najdłużej, żyć wiecznie i nie znać żadnych cierpień. Lecz ten sposób postępowania nie przedłużał im życia, a cierpienia ich zamienił w rozpaczliwą mękę!
Nie było już więcej Dzieci Zodiaku, które by nimi kierowały, a prawie wszystkie pieśni Lwa zaginęły. Pozostała tylko w pamięci ludzkiej ostatnia zwrotka Pieśni o Pannie, którą on wyrył na jej grobie i którą czytaliśmy na początku tego opowiadania.
Jedno z dzieci ludzkich po wielu, wielu latach przyszło na ten grób i oskrobawszy pieśń z kamienia, przeczytało wyryte na nim słowa, lecz nadało im zupełnie inne znaczenie niż to, jakie nadawał Lew.
Ludzie jako ludzie, człowiekowi przypisują autorstwo tych wierszy, lecz na­prawdę skomponował je Lew, Dziecko Zodiaku, i, według jego tłumaczenia, znaczą one, że my, ludzie, nie powinniśmy obawiać się ani tego, co się stało ani tego, co się jeszcze stać może.

Przekład anonimowy 
Red. - Ar.©
Źródło ilustr. Harper's Weekly, 1891