poniedziałek, maja 28, 2018

Muhammad Din


                                                     

                          Muhammad Din
                                                       
                      (Historia dziecka)


Piłka leżąca na gzymsie kominka była stara, podarta, poplamiona i połatana. Obok niej stały cybuchy, które Imam Din, mój służący codziennie czyścił.

 - Czy syn nieba potrzebuje tej piłki? - zapytał raz Din najpokorniej.
 Syn nieba nie przykładał żadnej wartości do tego drobiazgu; ale co memu służącemu było po niej? - Za pozwoleniem waszej wysokości, mam małego synka. Zobaczył tę piłkę i chciałby się nią pobawić. Ja nie potrzebuję jej dla siebie.

Nikt zresztą nie przypuściłby i na chwilę, żeby stary poważny Imam Din miał się bawić piłką. Zaniósł piłkę na werandę, a za chwilę dolatywał mnie stamtąd radosny kwik, tupanie nóżkami i łoskot odbijającej się piłki. Prawdopodobnie malec czekał na dworze, aby dostać ten skarb. Ale w jaki sposób zobaczył on ją pierwszy raz?

Gdy następnego dnia wróciłem trochę wcześniej niż zwykle, zauważyłem w jadalni drobna postać w króciuchnej koszulce, która ledwie do połowy okrywała okrągłe ciałko. Mały człowieczek miał palec w ustach i mruczał coś niezrozumiale, rozglądając się po moich obrazach. Był to właśnie ów mały synek. W moim pokoju nie szukał niczego, to jednak, co widział, tak przykuwało jego uwagę, że nawet nie zauważył mego wejścia. Gdy postąpiłem bliżej, był tak przerażony, że ledwo nie dostał kurczów, wytrzeszczył oczy i równocześnie otworzył usta. 

Wiedziałem, co może nastąpić, przybyłem mu więc na ratunek, a w zamian za to usłyszałem suchy krzyk, podobny raczej do wycia. Wycie to działało jak najskuteczniej na służbę, aniżeli mój najbardziej rozkazujący głos. Potem usłyszałem głośne łkanie, a gdy wróciłem zastałem w izbie Imam Dina. Upominał właśnie małego grzesznika, który z całej koszuli zrobił sobie coś w guście kieszeni. - To straszny urwis – mówił Imam Din uroczystym tonem sędziego. – Za takie przestępstwo nie dostanie nic tylko trochę wody i kawałeczek chleba.

     Potem usłyszałem znów krzyk „skazańca” i długą mowę Imam Dina, usprawiedliwiającą cały postępek swego chłopca.

     - Powiedz chłopcu – rzekłem – że się nie gniewam na niego i weź go!

Imam Din objaśnił moje przebaczenie chłopcu, który tymczasem okręcił swą szyję koszulą, jakby jakim sznurem. Skutkiem tego wycie zamieniło się w jakieś ciężkie westchnienie.
Dodatkowo objaśnił mię Imam Din, że chłopiec nazywa się Muhammad Din. 
Myślał zapewne, że imię ma coś wspólnego z przestępstwem i dodał, iż jest niepoprawnym urwisem. W przekonaniu, ze niebezpieczeństwo minęło, obrócił się chłopiec na ramionach ojca i rzekł z powagą:
     - Tak jest! Prawdą jest, że nazywam się Muhammed Din, ale nie jestem urwisem. Jestem człowiekiem.

Dzień ten był dniem zawarcia mojej znajomości z Muhammadem Dinem. Do mojej jadalni nie przychodził już nigdy, ale na neutralnej ziemi w ogrodzie i na podwórzu pozdrawialiśmy się nieraz.

Całe nasze spotkanie ograniczało się wprawdzie tylko do słów „Talaam Tahib” z jego strony i „Salaam Muhammad Din” z mojej strony.

Codziennie, gdy wracałem z urzędu, widziałem jak biała koszulina na małym tłustym ciałku wyglądała spoza poręczy obrośniętej lianami, i regularnie zatrzymywałem konia, aby i moje pozdrowienie nie przebrzmiało. Muhammad Din nie bawił się nigdy w towarzystwie. Siadywał samotnie wśród krzaków rabarbarowych i zabawiał się jakoś tajemniczo. Raz przypadkiem natknąłem się na taką zabawę. 

Zagrzebał piłkę do połowy w piasku i zasadził dokoła niej sześć zwiędłych kwiatków. Między nimi na przemian poukładał to kawałki cegieł, to trochę stłuczonej porcelany, a wszystko otoczył wałem piasku. Służący obracający korbę w studni, wstawiał się za nim, tłumacząc, że to tylko zabawka i że chłopiec nie oszpeci mi tym ogrodu. Bóg świadkiem, że nie miałem zamiaru, ani wtedy ani kiedykolwiek indziej dotknąć tej zabawki. Ale spacerując wieczorem po ogrodzie, wpadłem na nią przypadkowo i zanim spostrzegłem, rozrzuciłem nogami kwiaty, mur z piasku i skorupki porcelanowe i to tak silnie, że nie miałem sam nadziei, aby chłopiec to na powrót ustawił.

 Następnego dnia spostrzegłem Muhammad Dina, jak płakał nad rozwalonym przeze mnie swoim dziełem. Ktoś mu powiedział, że byłem nań gniewny za rujnowanie ogrodu, że rozrzuciłem mu całą robotę i jeszcze przy tym wykrzykiwałem. Całą godzinę potem męczył się Muhammad Din nad starannym zatarciem jakiegokolwiek śladu po całej robocie, a gdy wracałem z urzędu, wypowiedział swoje „Talaam Sahib” płaczliwym głosem i ze smutkiem na twarzy. 


Następstwem tego smutku była wiadomość zaniesiona przez Imama Dina synowi, że wskutek mej wielkiej łaski wolno mu zabawiać się w ogrodzie, jak tylko chce. Chłopiec ucieszył się i wnet zaczęła się zarysowywać nowa budowla, mająca zaćmić poprzednią.

Przez kilka miesięcy bawił się tak Muhammad wśród krzaków rabarbarowych, budując w piasku coraz to nowe zamki ze zwiędłych kwiatów, żwiru i piór, które zapewne moje kury pogubiły – zawsze sam i zawsze mrucząc.
Pewnego dnia rzuciłem niedaleko jego budowli pstrą muszlę morską; przewidywałem, że Muhammad Din przy jej pomocy wybuduje coś wspaniałego. I nie zawiodłem się. Przeszło pół godziny myślał nad nią, a mruczenie zamieniło się w głośny krzyk radości. Potem zaczął kreślić linie na piasku. Projektował rzeczywiście wspaniały jakiś pałac dwa kroki długi i krok szeroki!
Niestety! Nie dokończył pałacu. Następnego dnia nie było już Muhammad Dina na drodze, nie pozdrawiał mnie wracającego z biura słowami: „Talaam Tahib!” Przyzwyczaiłem się tak do tego pozdrowienia, że brak jego zaniepokoił mnie. Na drugi dzień zawiadomił mnie Imam Din, że chłopiec ma lekka febrę i musi dostać chininy. Dostał ją ode mnie, posłałem mu też lekarza.

     - On nie wytrzyma – rzekł lekarz – opuszczając mieszkanie Imam Dina.

W tydzień byłem świadkiem smutnego widoku, za którego odwrócenie byłbym wiele ofiarował.
     Na drodze na mahometański cmentarz spotkałem Imam Dina w towarzystwie przyjaciół, jak niósł w prześcieradle owinięte śmiertelne szczątki małego Muhammad Dina.



Opowiadanie pochodzi z tomu „Plain Tales from the Hills” 1888 r.
Przełożył Aem, 1905 r.
Przekład przejrzał i zredagował Ar.

Brak komentarzy: