Poniższy szkic wraz z przekładami trzech wyróżnionych opowiadań ukazał się na łamach Przeglądu Powszechnego w 1893 r. Jest jednym z najwcześniejszych świadectw dobrego przyjęcia pierwszych utworów Kiplinga przez czytelników polskich.
Dwóch pisarzy — jeden z pod śniegów północy, drugi z pod żarów indyjskiego słońca — podało nam w ostatnich czasach dwa skromne, na pozór mało znaczące tomiki drobnych powiastek.
U obu duch równie czysty i prawy, styl zarazem oryginalny a prosty, obaj mają strunę sobie właściwą, do której mimo woli z innych tonów wracają, a która mogłaby może z czasem przerobić się w manierę, dotąd wszakże stanowi osobny urok, jakoby dźwięk rytmiczny, podobny temu, jaki sprawia wiersz powtarzający się przy końcu każdej zwrotki w niektórych starych balladach.
Ów ton u każdego jest różny: u Szweda Hedenstierny rzewny, o dźwiękach delikatnych i miękkich, jak barwy letniego krajobrazu północy, odzywa się najchętniej przy domowem ognisku, opiewa bóle i radości, w wązkich ramach codziennego życia zamknięte.
U Anglo-indyanina zaś, Rudyard Kipling’a, więcej bez porównania siły, zakres szerszy, obrazy barwniejsze, i talent widocznie młodzieńczy, próbujący swych skrzydeł do lotu. Czy go ten lot poniesie na szczyty, czy jak tylu innych zginie gdzie marnie na bezwodnej pustyni albo uwięźnie w gnieździe miękko wysłanem? — powiedzieć dziś trudno.
Pierwsza jego dłuższa nieco powieść: The light that failed, w której rozbiór nie myślimy dziś wchodzić, zyskała mu artykuł w Revue des Deux Mondes — co już jest dla pisarza niemałym pono zaszczytem — nie ściągając nań wszakże zbyt wielkiej pochwały. Szkoda może, iż Kipling nie postąpił według zdania Bulwera, który twierdził, iż młody autor nie powinienby podpisywać pierwszego dzieła, bo według tegoż nigdy prawie sądzić o dalszych nie można: albo będzie najlepszem, i wtedy autor próżno przez życie całe będzie natężał siły, aby zadośćuczynić własnym wymaganiom i słusznemu oczekiwaniu ludzi, albo też dzieło to będzie tylko slabem preludyum do późniejszych wielkich melodyj, którym jednak może zabraknie słuchaczy, odstraszonych mizernym początkiem. O ile jednak Bulwer miał w tem słuszność lub nie, nas teraz nie powinno obchodzić, skoro mamy na oku nie ową pierwszą długą powieść, którą niech krytykuje kto chce, ale seryę pomniejszych szkiców Plain tales from the hills mogących śmiało stawić czoło choćby najzawziętszej krytyce.
„Od dwóch czy trzech lat dopiero — pisze w Revue des deux Mondes Th. Bentzon — poczęto w świecie mówić o Rudyardzie Kiplingu, a stal się już niemal sławnym; krótkie jego szkice, pełne męskiej energii, ognia, siły dramatycznej i opisowej, zajęły uwagę tysiąca czytelników i obudziły ich ciekawość do poznania życia Anglików w Indyach“. Pomimo tak pięknego wstępu,
nie zgodzilibyśmy się w całości na dalszą ocenę w artykule Bentzona zawartą.
Zarzuca on Kiplingowi brak etyki, choć Bóg widzi, że ten moralnością i czystością pióra przewyższa wszystkich niemal obecnych powieściopisarzy francuskich. Najlepszym na to dowodem jest, że z 40-tu powiastek zatytułowanych: Plain tales from the Hills, jedna tylko (i to oczywiście ta, którą w lutym 1892 r. w przesadnem tłumaczeniu podała Revue des deux Mondes, nie kwalifikuje się do rąk panieńskich.
W drugiej seryi: My own people (Moi) można takich znaleść aż dwie; reszta, choć czasem samą treścią nieco niebezpieczna, i śliska, przecie kreślona tak lekką i tak zręczną ręką, że nikogo zgorszyć nie może. Bentzon dalej oburza się na samą wzmiankę o nazwisku Dickensa w zbliżeniu do 23-letniego Kiplinga; w istocie, porównania robić nie można, a jednak jest coś pokrewnego w tych obu talentach, tylko że drugi jest dotąd miniaturą pierwszego.
Czy Kipling polskim
czytelnikom podobać się
będzie? — to wielkie
pytanie. Oryginalności nikt mu zaprzeczyć
nie może, ale ta oryginalność
właśnie nie każdemu
do smaku przypada. Często bardzo kryje się
pod nią głęboka
rzewność i litość,
nigdy nad własną boleścią
autora, ale nad
cierpieniami Europejczyków, pracujących pod
żarem nieznanego im
słońca, „w tych
Indyach,
o których tyle
śpiewają poeci, a gdzie ludzie
umierają tak prędko, lub tak
straszne a dziwne ponoszą
męczarnie".
Niema w Kiplingu jednak
ani śladu Weltschmerz’u. Opisy jego są
niesłychanie barwne czy to wchodzi
w szczegóły życia
wojskowego w Indyach, które, przez
swoje przyjacielskie stosunki, zna
równie dobrze jak gdyby sam
chodził w szkarłatnym
mundurze; czy nam
dozwala jakoby przez szpary
zajrzeć w głąb
uczuć i obyczajów
krajowców, czy wkoncu
podaje nam obrazki
z życia towarzyskiego w Indyach,
obrazki może mniej
przyciągające od innych,
ale niemniej żywo skreślone.
Styl jego jest
piękny, ale co
najmniej dziwny;
zdania porąbane bez
względu na przyjętą
ogólnie modłę znaków
pisarskich, wielka pogarda
dla wykrzykników i domyślników, które,
w miejscach patetycznych,
tak wielkie innym autorom
oddają usługi; wszystko
razem niesłychanie trudne
do tłumaczenia, tam nawet,
gdzie wyrazy indyjskie
(w niektórych szkicach zbyt
gęsto przychodzące) nie
stawiają dla zakamieniałego Europejczyka
nieprzebytej przeszkody.
Powiastki Kiplinga nie były jednym ciągiem pisane;
dwadzieścia ośm z nich ukazało
się kolejno w Civil
and Military Gazette, zanim je
zebrał w całość
i do innych dwunastu
dołączył. Wybraliśmy z
nich trzy, aby je podać
naszym czytelnikom, czyniąc
to jednak z pewnym
wstydem i strachem,
bo z uczuciem,
że tłumaczenie nie
daje ja k się należy wyobrażenia
o oryginale. Są rzeczy,
których
przetłumaczyć dokładnie prawie niepodobna;
do tych np. zaliczyć trzeba opowiadanie
żołnierza Mulvaney’a. [The Daughter of the Regiment]
Jest
to osobistość powracająca w kilku
szkicach Kiplinga, typ
wyborny, z którym czytelnik,
przerzuciwszy tom cały,
zna się doskonale
i żywi doń pewną
sympatyę, pomimo iż
rzeczony Mulvaney niegdyś zdegradowany był
za pijaństwo, i bywa dotąd
za różne brewerye karany, prawdę
powiedziawszy, ku wielkiej zgryzocie
pułkownika i oficerów, bawiących
się dowcipami a
zarazem chłopsko-filozoficznym rozumem
starego wiarusa.
Wykręca
się on ze
wszystkiego sianem, z
każdej matni potrafi
wyjść cało, raz
nawet obudziwszy się
(wskutek zbyt długich
a dość nieprawdopodobnych przygód) w
świątyni indyjskiej i zagrożony niechybną
śmiercią, owija się na
podobieństwo posągu Buddy
w różową haftowaną firankę, i
odegrawszy przez chwilę
rolę objawiającego się
bożka, wynosi się tryumfalnie
z pośród olśnionego
i korzącego się w
prochu tłumu indyjskich
księżniczek.
Najgrubszą w oczach naszych wadą Mulvaneya jest, że mówi i opowiada zawsze dyalektem żołnierskim a wymową irlandzką, którą autor z wytrwałością godną lepszej sprawy, sili się ortograficznie odtwarzać. Akcent ten czyni mowę starego żołnierza z początku niełatwą do zrozumienia, przyczem zwroty niespodziewane, dodające wiele barwy w oryginale, trudne są bardzo do oddania w przekładzie, i niejednego już odstraszyły tłumacza. Nie kusząc się o ich dosadność, podajemy na samym wstępie jedną z tych żołnierskich „historyj“, w nadziei że nie odstręczy czytelników od dwóch następnych. —
Najgrubszą w oczach naszych wadą Mulvaneya jest, że mówi i opowiada zawsze dyalektem żołnierskim a wymową irlandzką, którą autor z wytrwałością godną lepszej sprawy, sili się ortograficznie odtwarzać. Akcent ten czyni mowę starego żołnierza z początku niełatwą do zrozumienia, przyczem zwroty niespodziewane, dodające wiele barwy w oryginale, trudne są bardzo do oddania w przekładzie, i niejednego już odstraszyły tłumacza. Nie kusząc się o ich dosadność, podajemy na samym wstępie jedną z tych żołnierskich „historyj“, w nadziei że nie odstręczy czytelników od dwóch następnych. —
Drugi szkic:
A Bank Fraud (Oszustwo w banku)
zdołałby sam jeden
zasłonić autora przed
oskarżeniem o brak
zmysłu moralnego.
Trzeci,[His Chance in Life] - link jest
charakterystycznym obrazkiem,
malującym z jednej
strony całą bezczelność
dumy rasowej Europejczyka, wychylającej
się naiwnie ze
wszystkich słów autora, z
drugiej zaś, dozwalającym
się domyślać, po jakich stopniach — w
miarę przymieszki krwi
czarnej — ta
duma rasowa się zniża.
***
Druga serya: My Own People, zawiera utwory bardzo nierównej wartości. Niektóre z nich odznaczają się głębszym, a zwłaszcza szerszym od pierwszych poglądem; inne, daleko słabsze, jak np. Without Benefit of Clergy (jeden z dwóch, których panienkom dawać nie trzeba), przypomina zbyt żywo Lotiego Madame Chrysantheme, lub jeszcze Le Mariage de Loti, tylko że scena przeniesiona na grunt indyjski.
Widzimy w tej powiastce bałwochwalczą miłość młodej niewolnicy do swego pana, słyszymy w chwili jej konania bluźnierstwo, nawet w ustach Mahometanki rażące. ...
Za to śliczny jest szkic, opisujący odwiedziny sławnego, posiwiałego nad piórem autora, u trzech młodziuchnych oficerów, przybyłych z Indyj do Londynu na urlop: autor, który zrazu przemawiał do nich tonem protekcyonalnym, zwolna, w miarę ich odpowiedzi, nabiera przekonania, że ci chłopcy, pomimo wysypujących się dopiero wąsów i dziecinnej prawie prostoty, więcej poznali życia, więcej przebyli przygód i zaznali wrażeń, niż on w swej długoletniej pisarskiej karyerze. Widzi z ich opowiadań, że pomimo swego realistycznego kierunku, istotnej prawdy życia oddać nie był w stanie. Odchodzi więc od nich w najgorszym humorze, przeklinając swój zawód i zamierzając na zawsze porzucić pióro, w którem to chwalebnem postanowieniu trwa statecznie do... nazajutrz rana. Qui a bu — boira. mówi przysłowie francuskie: manja autorska zaś jest pono silniejszym od pijaństwa nałogiem.
Inny szkic: The Man Who Was dotyka tak żywo niejednego polskiego wspomnienia, że niepodobna nam pominąć go milczeniem. Na wstępie Kipling zaznacza, że Rosyanie, którzy są ludźmi najprzyjemniejszymi dopóki chcą być uważani za najbardziej zachodni naród Wschodu, stają się nieznośnymi skoro się starają być najbardziej wschodnim ludem Zachodu. Treść powiastki smutna, a dla nas jakoś dziwnie znajoma
Wpośród uczty wyprawionej przez oficerów pułku Białych Huzarów w północnych Indyach, na której zaproszony podróżujący oficer rosyjski spija się i zasypia pod stołem — nagle straż przyprowadza człowieka nawpół żywego, w łachmanach, którego schwytano gdy się wślizgiwał do zabudowań fortecznych.
Po długich badaniach Anglicy poznają w nim oficera, należącego niegdyś do ich własnego pułku; w chwili jednak, gdy czynią to odkrycie, Moskal wyłazi z pod stołu, a wtedy nieszczęsny przybysz na widok kozackiego munduru rzuca się na kolana i poczyna pełzać, błagając o litość. Jeden z oficerów podnosi go i mimowolnym ruchem rozsuwa na plecach łachmany, z pod których ukazują się pręgi regularne i głębokie, tj. blizny, jakie po sobie zostawia jedno tylko narzędzie — knut.
Usta biedaka, zamknięte na zapytania współbraci, otwierają się teraz posłusznie i trwożnie na groźny dlań dźwięk mowy rosyjskiej. Badany przez Moskala, opowiada, że pojmany pod Sewastopolem, wyrządził obelgę jakiemuś pułkownikowi rosyjskiemu i nie chciał go za nią przeprosić; pułkownik zaś umiał się zemścić. Zanim przyszło do wymiany jeńców, jego porwano na okręt, wywieziono w dal, na Sybir i tu przez lat 30 od katorgi do katorgi włóczono, aż w końcu uciekł i tułając się po lasach jak dziki zwierz, dostał się na wolność, do swoich. Wrócił i pomiędzy nimi skonał spokojnie po trzech dniach cichej radości...
Historya ta dla nas nie potrzebuje komentarzy, nie zadziwi nikogo. Za to wolno nam zapytać, czy Kipling nie łudzi się, kładąc na tejże uczcie w usta Indyanina służącego w wojsku angielskiem wyrazy nienawiści do narodu rosyjskiego, i zapewnień, że w razie wojny Indyanie staną po stronie angielskiej? Nam dotąd się zdawało, że każdy lud uciemiężony woli obcych przybyszów niż obecnych, znanych mu dobrze ciemięzców, i że wskutek tego sympatye Indyan musiałyby inny od wskazanego tu przybrać kierunek. Kipling jednak mniema w dobrej wierze, iż Anglicy raczej chronią lud indyjski od ucisku ich własnych, drobnych tyranów, że mu niosą cywilizacyę i oświatę; skarży się przytem na każdym kroku na rząd centralny, twardszy według niego dla własnych urzędników i indyjskich poddanych, niż dla azyatyckich krajowców.
Jak widzimy, umie Kipling niekiedy i w strunę polityczną uderzyć; jest przecież u niego inny jeszcze rodzaj powiastek, najpożądańszy może wśród powodzi nowoczesnych płodów łzawej literatury: rodzaj wesoły.
Przed temi jednak pióro tłumacza musi się wstrzymać z obawy, aby nie odjęło im wszelkiej barwy i woni. nie przemieniło w rubaszność tego. co w oryginale jest tylko zabawne. Zostawiamy też czytelnikom umiejącym po angielsku śliczne historyjki, a raczej anegdotki, jak: His wedded wife, The taking of Lungtugpen, The Rount of the White Hussars, albo The Arrest ot Lieutenant Golightly i inne.
Nie myślimy również robić porównań krytycznych i decydować, kto wyżej stoi: Kipling czy Hedenstierna? 0 tem niech już każdy z czytających sam sądzi; nam bowiem chodziło tylko o wskazanie tych dwóch autorów uwadze naszego społeczeństwa, łaknącego — nie już wrażeń, jak w pokoleniu romantyków bywało, ani też jak przed dziesięciu laty filozoficznych wywodów na tle banalnej powieści — ale prawdziwych, zdrowych, uczciwych, nie zaczernionych pesymizmem obrazów życia.
T.S.
***
Druga serya: My Own People, zawiera utwory bardzo nierównej wartości. Niektóre z nich odznaczają się głębszym, a zwłaszcza szerszym od pierwszych poglądem; inne, daleko słabsze, jak np. Without Benefit of Clergy (jeden z dwóch, których panienkom dawać nie trzeba), przypomina zbyt żywo Lotiego Madame Chrysantheme, lub jeszcze Le Mariage de Loti, tylko że scena przeniesiona na grunt indyjski.
Widzimy w tej powiastce bałwochwalczą miłość młodej niewolnicy do swego pana, słyszymy w chwili jej konania bluźnierstwo, nawet w ustach Mahometanki rażące. ...
Za to śliczny jest szkic, opisujący odwiedziny sławnego, posiwiałego nad piórem autora, u trzech młodziuchnych oficerów, przybyłych z Indyj do Londynu na urlop: autor, który zrazu przemawiał do nich tonem protekcyonalnym, zwolna, w miarę ich odpowiedzi, nabiera przekonania, że ci chłopcy, pomimo wysypujących się dopiero wąsów i dziecinnej prawie prostoty, więcej poznali życia, więcej przebyli przygód i zaznali wrażeń, niż on w swej długoletniej pisarskiej karyerze. Widzi z ich opowiadań, że pomimo swego realistycznego kierunku, istotnej prawdy życia oddać nie był w stanie. Odchodzi więc od nich w najgorszym humorze, przeklinając swój zawód i zamierzając na zawsze porzucić pióro, w którem to chwalebnem postanowieniu trwa statecznie do... nazajutrz rana. Qui a bu — boira. mówi przysłowie francuskie: manja autorska zaś jest pono silniejszym od pijaństwa nałogiem.
Inny szkic: The Man Who Was dotyka tak żywo niejednego polskiego wspomnienia, że niepodobna nam pominąć go milczeniem. Na wstępie Kipling zaznacza, że Rosyanie, którzy są ludźmi najprzyjemniejszymi dopóki chcą być uważani za najbardziej zachodni naród Wschodu, stają się nieznośnymi skoro się starają być najbardziej wschodnim ludem Zachodu. Treść powiastki smutna, a dla nas jakoś dziwnie znajoma
Wpośród uczty wyprawionej przez oficerów pułku Białych Huzarów w północnych Indyach, na której zaproszony podróżujący oficer rosyjski spija się i zasypia pod stołem — nagle straż przyprowadza człowieka nawpół żywego, w łachmanach, którego schwytano gdy się wślizgiwał do zabudowań fortecznych.
Po długich badaniach Anglicy poznają w nim oficera, należącego niegdyś do ich własnego pułku; w chwili jednak, gdy czynią to odkrycie, Moskal wyłazi z pod stołu, a wtedy nieszczęsny przybysz na widok kozackiego munduru rzuca się na kolana i poczyna pełzać, błagając o litość. Jeden z oficerów podnosi go i mimowolnym ruchem rozsuwa na plecach łachmany, z pod których ukazują się pręgi regularne i głębokie, tj. blizny, jakie po sobie zostawia jedno tylko narzędzie — knut.
Usta biedaka, zamknięte na zapytania współbraci, otwierają się teraz posłusznie i trwożnie na groźny dlań dźwięk mowy rosyjskiej. Badany przez Moskala, opowiada, że pojmany pod Sewastopolem, wyrządził obelgę jakiemuś pułkownikowi rosyjskiemu i nie chciał go za nią przeprosić; pułkownik zaś umiał się zemścić. Zanim przyszło do wymiany jeńców, jego porwano na okręt, wywieziono w dal, na Sybir i tu przez lat 30 od katorgi do katorgi włóczono, aż w końcu uciekł i tułając się po lasach jak dziki zwierz, dostał się na wolność, do swoich. Wrócił i pomiędzy nimi skonał spokojnie po trzech dniach cichej radości...
Historya ta dla nas nie potrzebuje komentarzy, nie zadziwi nikogo. Za to wolno nam zapytać, czy Kipling nie łudzi się, kładąc na tejże uczcie w usta Indyanina służącego w wojsku angielskiem wyrazy nienawiści do narodu rosyjskiego, i zapewnień, że w razie wojny Indyanie staną po stronie angielskiej? Nam dotąd się zdawało, że każdy lud uciemiężony woli obcych przybyszów niż obecnych, znanych mu dobrze ciemięzców, i że wskutek tego sympatye Indyan musiałyby inny od wskazanego tu przybrać kierunek. Kipling jednak mniema w dobrej wierze, iż Anglicy raczej chronią lud indyjski od ucisku ich własnych, drobnych tyranów, że mu niosą cywilizacyę i oświatę; skarży się przytem na każdym kroku na rząd centralny, twardszy według niego dla własnych urzędników i indyjskich poddanych, niż dla azyatyckich krajowców.
Jak widzimy, umie Kipling niekiedy i w strunę polityczną uderzyć; jest przecież u niego inny jeszcze rodzaj powiastek, najpożądańszy może wśród powodzi nowoczesnych płodów łzawej literatury: rodzaj wesoły.
Przed temi jednak pióro tłumacza musi się wstrzymać z obawy, aby nie odjęło im wszelkiej barwy i woni. nie przemieniło w rubaszność tego. co w oryginale jest tylko zabawne. Zostawiamy też czytelnikom umiejącym po angielsku śliczne historyjki, a raczej anegdotki, jak: His wedded wife, The taking of Lungtugpen, The Rount of the White Hussars, albo The Arrest ot Lieutenant Golightly i inne.
Nie myślimy również robić porównań krytycznych i decydować, kto wyżej stoi: Kipling czy Hedenstierna? 0 tem niech już każdy z czytających sam sądzi; nam bowiem chodziło tylko o wskazanie tych dwóch autorów uwadze naszego społeczeństwa, łaknącego — nie już wrażeń, jak w pokoleniu romantyków bywało, ani też jak przed dziesięciu laty filozoficznych wywodów na tle banalnej powieści — ale prawdziwych, zdrowych, uczciwych, nie zaczernionych pesymizmem obrazów życia.
T.S.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz