wtorek, października 24, 2017

Little Foxes

Opowiadanie "Little Foxes"                 (w niniejszym przekładzie: "Lisy nad Gihonem")  napisał Rudyard Kipling w 1909 r. - a więc przed z górą wiekiem - trzy lata po słynnym dojściu do władzy w Anglii Liberałów (1906). Przez prawie dwie dekady, przypomnijmy, sprawowali oni faktyczne rządy w Anglii ze szkodą dla niej samej, Europy i całego Imperium.
Kipling, w przeciwieństwie do większości ówczesnych tzw. postępowych intelektualistów był ideowym przeciwnikiem - by nie rzec wrogiem - liberałów.(„Nie sposób powstrzymać Liberała przed kłamstwem, tak jak nie sposób powstrzymać psa przed podnoszeniem nogi pod uliczną lampą”- mówił.)
Był także i zwłaszcza przeciwnikiem ich ówczesnego sojuszu z socjalistami (!). Dawał temu wyraz w sposób sobie właściwy; w licznych wierszach, listach, publikacjach. Również w satyrycznych opowiadaniach. Jedno z nich swego czasu tutaj już przypomnieliśmy.

Kilka uwag przed lekturą.
Miejscem akcji opowiadania są tak naprawdę tereny nad rzeką Nil w Sudanie, który po ostatecznym pokonaniu mahdystów pod Omdurmanem (1898) przypadł w udziale m.in. Anglikom. Piszemy „tak naprawdę” ponieważ w tekście występują nazwy Etiopia i rzeka Gihon. Są to nazwy biblijne z początkowych rozdziałów Księgi Rodzaju. Sam tytuł również nawiązuje do Biblii, do fragmentu ‘Pieśni nad pieśniami’.

Autor pragnął więc nadać opowiadaniu znaczenie ponadlokalne i ponadczasowe. I tak właśnie możemy je odczytywać i dziś; jako świetną parabolę walki między konserwatywnym a liberalnym poglądem na Cywilizację, ludzką naturę, walki między dwiema różnymi metodami „urządzania” świata. Nietrudno domyślić się komu przyznaje Kipling rację w tej walce, a kogo ( by nawiązać tu do zmyślonego, rzekomego „skandalu” w opowiadaniu) chłoszcze bezlitośnie biczem satyry.

Andre Maurios napisał o niniejszym opowiadaniu;
„Widzimy tam, jak grupa ludzi czynu rządzących pewną prowincją, oddając się ulubionemu sportowi, tj. polowaniu na lisy, subtelnie i wnikliwie poznaje życie tubylców z doliny Nilu, którzy strzegą tam kanałów nawadniających i utrzymują je w porządku. Wówczas przybywa tam „człowiek, który mówi”,[czytaj: liberał. Areop.] nie mogący oczywiście pojąć tak mało urzędowych metod. Interweniuje w imię górnolotnych zasad, aby położyć kres skandalowi i … ”
ale nie uprzedzajmy wypadków...


                                                            LISY NAD GIHONEM


Lis wyszedł ze swej jamy na wybrzeżu wielkiej rzeki Gihon, która nawadnia Etiopię. Ujrzał białego człowieka, jadącego na koniu przez suche trawy i - aby spełnić swe przeznaczenie - warknął nań.Jeździec ściągnął cugle i otoczyli go mieszkańcy wioski.
- Co to jest? - spytał
- To - odrzekł Szejk wioski - jest lis, O, Ekscelencjo Nasz Gubernatorze
- To więc nie jest szakal?
- Nie szakal, lecz Abu Hussein, ojciec przebiegłości, Saart El Mudir! ( O, Ekscelencjo Nasz Gubernatorze!)

Wielka rzeka Gihon, przyzwyczajona do kaprysów królów, przesuwała się wśród na milę szerokich brzegów ku morzu, podczas gdy Gubernator chwalił Boga głośnym, poszukującym głosem, nigdy przedtem przez rzekę niesłyszanym.Gdy spuścił prawy palec wskazujący zza prawego ucha, tubylcy mówili mu o swych urodzajach, o dhurrah (prosie), cebuli i tak dalej.
 Gubernator stał w strzemionach. Patrzył na północ, na pasmo zielonej, uprawnej ziemi, kilkaset yardów szerokie, leżące jak dywan między rzeką a brązowym pasem pustyni. Przez sześćdziesiąt mil pasmo to rozciągało się przed nim i tyleż za nim. Przy każdej pół-mili jęczące koło wodne podnosiło wodę z rzeki, by nawadniać ziemię, za pomocą wybudowanego akweduktu. Kanał wodny był szeroki mniej więcej na stopę.

 Brzeg, wzdłuż którego ciągnął się, wysoki był więcej niż pięć stóp i proporcjonalnie szeroka była też jego podstawa. Abu Hussein - Ojciec Przebiegłości - pił z rzeki, płynącej pod jego stopami, a cień jego wydłużał się w niskim słońcu. Nie mógł zrozumieć głośnego wołania Gubernatora.

Szejk wioski mówił o zbiorach, z których ciągną zyski panujący nad światem ; ale oczy Gubernatora wlepione były zza uszu rumaka w najbliższy kanał wodny.
- Bardzo podobny do rowu irlandzkiego - szepnął i uśmiechnął się, marząc o wybrzeżach w dalekim Kildare. Zachęcony tym uśmiechem Szejk mówił dalej;

- Gdy zbiory zawiodą, trzeba będzie odłożyć nałożone podatki. Wówczas byłoby dobrze, o, Ekscelencjo Nasz Gubernatorze, byś przyszedł i zobaczył zbiory, które się nie udały i przekonał się, że nie kłamaliśmy…
- Oczywiście! – Gubernator ściągnął lejce. Koń pogalopował naprzód, wspiął się na podwyższenie kanału wodnego, na górze mądrze zmienił nogę i skoczył w chmurze złotego pyłu.
Abu Hussein przyglądał się temu z zainteresowaniem. Nigdy przedtem nie widział takiej rzeczy.

- Oczywiście! – powtórzył Gubernator, powracając tą samą drogą. – Zawsze najlepiej zobaczyć samemu.

Stary, kulami pocętkowany parowiec z przywiązaną do boku barką zjawił się zza skrętu rzeki. Zagwizdał, by dać Gubernatorowi znać, że obiad już gotowy, a koń, widząc, iż pasza jego złożona jest w barce, zarżał w odpowiedzi.
- Poza tym – dodał Szejk – w Czasach Ucisku Emirowie i ich ludzie wywłaszczali wielu z ich ziemi. W górze i w dole rzeki ludzie czekają, by powrócić do swych prawnych posiadłości.
- Sędziom kazano już tę sprawę załatwić – rzekł Gubernator. – Przybędą parowcami i przesłuchają świadków.
- Po co? Czy to Sędziowie zabili Emirów? Wolelibyśmy być sądzeni przez ludzi, którzy wykonali sąd boży na Emirach. Chcielibyśmy pozostawić to twemu rozstrzyganiu, O, Ekscelencjo Nasz Gubernatorze!
Gubernator skinął. Przed rokiem widział wyciągniętych koło siebie, leżących bez ruchu Emirów i zaczerwienioną skórę baranią, na której leżał El Mahdi, Prorok Boga. Teraz nie pozostało ni śladu z ich panowania, tylko stary statek – ongiś część floty derwiszów - który był teraz jego domem i pracownią.Statek podpłynął do brzegu i zarzucił pomost, a Gubernator wjechał na pokład.Światła na statku płonęły do późna, odbijając się mgliście w rzece, która szarpała cumy. Gubernator czytał, nie po raz pierwszy, sprawozdania administracyjne Johna Jarrocka.

- Będziemy potrzebowali – rzekł nagle do Inspektora – około dziesięciu par psów. Będziesz ich pilnował, Baker.Inspektor, który nie miał jeszcze 25 lat, zgodził się w swój zwykły sposób, podczas gdy Abu Hussein warczał do wielkiego, samotnego księżyca.

- Ha! – rzekł Gubernator wychodząc w pidżamie – przypomnimy ci się za jakie trzy miesiące,
mój przyjacielu.

                                                                       *** *** ***

Minęły jednak cztery miesiące, zanim statek przypłynął do tego miejsca z barką pełną psów. Inspektor wskoczył miedzy nie, a stęsknieni za domem wędrowcy przyjęli go jak brata.
- Wszyscy z pokładu karmili je. To są naprawdę znakomite psy – tłumaczył Gubernator. – Ten, którego trzymasz, to Król – klejnot tej gromady – a ta suka, która cię chwyciła – ona jest trochę podniecona – to Królowa. Merriman z Cottesmore Maudlin – wiesz.
- Wiem. Wielka, stara, z rudymi brwiami – rzekł inspektor. – O Ben! Teraz dopiero zainteresuję się życiem. Słuchaj, o – słuchaj!
Abu Hussein przeszedł pod wysokim wybrzeżem na nocną prace. Wiatr przyniósł jego zapach do barki i trzy wsie słyszały wycie psów, jakie nastąpiło. Nawet wówczas Abu Hussein pomyślał, że najlepiej będzie odszczekać w odpowiedzi.
- Cóż z moim terenem? – spytał Gubernator.
- Dobrze – odrzekł Inspektor z głową Króla na kolanach. – Oczywiście cała wieś żąda zwolnienia od podatków, ale o ile mogłem się zorientować, to cały tutejszy kraj roi się od lisów. Naszym zadaniem będzie przechwytywać je w ukryciu. Mam listę tych jedynych wiosek, które mają prawo do jakichkolwiek ulg. Jak się nazywa to płaskoboczne, pstrokate zwierze z tą rybią szczęką?
- Beagle- boy. Mam pewne wątpliwości co do niego. Czy myślisz, że możemy uzyskać dwa dni w tygodniu?
- Z łatwością – i tyle dodatkowych , ile będziesz chciał. Szejk tej wioski powiedział mi, że jego jęczmień zmarniał i chce 50 % upustu z podatków.
- Zaczniemy z nim jutro – i oglądniemy po drodze jego pola. Nie ma nic lepszego nad osobiste dozorowanie – rzekł Gubernator.

Zaczęli o świcie. Sfora rozbiegła się z barki we wszystkich kierunkach i po licznych koziołkach zaczęła grzebać w jamach Abu Husseina. Potem napiła się do syta wody Gihonu, podczas gdy Inspektor i Gubernator karcili je batami. Przyczyniły się do zamieszania i skorpiony – gdyż Królowa wywęszyła jednego i lamentującą trzeba było z powrotem odnieść do barki. Z kolei Tajemnica
 ( niestety było to szczenię) spotkała się z wężem, a pstrokaty Beagle-boy ( nigdy nie potrafił się wykwintnie zachować) zjadł to, koło czego przejść był powinien. Tylko Król z ciemnożółtą głową i smutnymi, spostrzegawczymi oczyma robił wysiłki, by podtrzymać honor Anglii w oczach przypatrujących się tubylców.
- Nie można wszystkiego przewidzieć – rzekł Gubernator po śniadaniu.
- Jednak dostaliśmy wszystko – z wyjątkiem lisów. Czy widziałeś nos Królowej? – spytał Inspektor.
- A Tajemnica nie żyje…Na drugi raz będziemy je trzymali razem, aż dostaniemy się w łąki. Powiedz no, co za pilny pożeracz wszystkiego z tego Beagle-boya! Powinno się go utopić.
- Daj mu jeszcze sposobność – prosił Inspektor, nie wiedząc, że gorzko tego pożałuje.
- Mówiąc o sposobnościach – rzekł Gubernator – to ten Szejk kłamie, że mu się nie udał jęczmień. Jeśli jest dość wysoki, by o tej potrze roku móc zakryć psa, to przecież  wszystko w porządku. A on chce 50 procent upustu, powiadasz?
- Nie mijałeś tego pola melonów, tam, gdzie starałem się zawrócić Wanderera. Całe jest spalone – stamtąd, aż do pustyni. Drugie jego koło wodne zapadło się – odrzekł Inspektor.
- Bardzo dobrze. Obliczymy różnicę i opuścimy mu 25 procent. Gdzie się spotkamy jutro?
- Są jakieś kłopoty ze wsiami w dole rzeki, w sprawie rozdziału ziemi. Jest tam dobra, urodzajna ziemia – rzekł Inspektor.

Następne spotkanie wobec tego zostało oznaczone o jakie 25 mil w dole rzeki, a sfora nie została rozpuszczona, aż znaleźli się już na polach. Abu Hussein był tam silny! Cztery szaleńcze polowania czterominutowe, cztery psy na lisa – zakończyły się czterema norami tuż nad rzeką. Cała wieś przyglądała się.
- Zapomnieliśmy o norach! Brzegi są nimi poryte! To nas zgubi – rzekł Inspektor.
- Poczekaj trochę! Gubernator przyciągnął kichającego psa. – Przypomniałem sobie właśnie, że jestem gubernatorem tej okolicy.
- Więc wypraw czarny batalion, by nam zatrzymywał zwierzęta. Będziemy ich potrzebowali.Gubernator wyprostował się.
Nadstawcie uszy – zawołał – o ludzie! Wydaję nowe prawo!
Tubylcy stłoczyli się zbliżając. Wołał:- Odtąd dam jednego dolara każdemu, na którego polu znajdziemy Abu Husseina, a drugiego dolara – podniósł pieniądz - człowiekowi, na którego polu te psy zabiją go. Ale człowiekowi, na którego polu Abu Hussein ucieknie w jamę, taką jak ta jama tu, nie dam dolara, ale niezliczoną ilość razów. Czy zrozumieliście?
- Ekscelencjo – ruszył naprzód jeden z nich – na moim polu dziś rano znaleziono Abu Husseina. Czyż nie tak, bracia?Nikt nie zaprzeczył. Gubernator bez słowa rzucił mu pieniądze.
- Na moim polu wszystkie weszły do jam – zawołał drugi – dlatego też muszę zostać obity.
- Nie, pole to jest moje i mnie się należy bicie!Ten drugi już nadstawił obnażone plecy, a mieszkańcy krzyczeli:
- Dwu już chętnych do bicia?

- Musi być jakieś szachrajstwo z tym polem – rzekł gubernator i zawołał tubylczym narzeczem:
- Jakie macie prawo do odebrania razów?To co było spędzonym tłumem, zmieniło się w sąd najstarszej sprawiedliwości. Psy rwały się i skomliły przy jamach Abu Husseina, lecz świadkowie nie zwracali na nie uwagi – a Gihon przyzwyczajony do widoku sądów płynął z uznaniem.
- Nie chcecie czekać, aż przyjdą Sędziowie, ażeby kłótnię waszą rozstrzygnęli? – rzekł Gubernator.
- Nie! - wołała cała wieś z wyjątkiem człowieka, który pierwszy żądał bicia.
-Poddamy się decyzji Waszej Ekscelencji!
- Ty zaś powiadasz…– Gubernator zwrócił się do człowieka, który pierwszy żądał bicia.
- Ja powiadam, że będę czekał, póki nie nadjadą Sędziowie – i wówczas przyprowadzę wielu świadków.
- On jest bogaty! On sprowadzi wielu świadków – szepnął Szejk wioski.
- Nie potrzeba – własna twa mowa cię potępia! – zawołał Gubernator.
– Żaden człowiek, któremu prawnie się należy ziemia, nie oczekiwałby całą godzinę, by zająć ją! – Człowiek cofnął się, a wieś drwiła z niego.Drugi z żądających chłosty stanął szybko pod podniesionym batem. Wieś radowała się.
- O, Ty! Synu Takiego! – rzekł Gubernator naglony przez Szejka – Zapamiętaj sobie: od dnia, gdy rozsyłam rozkaz, by zasypano wszystkie jamy, gdzie by się mógł ukryć Abu Hussein na – twoim – polu ---Lekka chłosta skończyła się. Człowiek ów wstał z triumfem.
Za pomocą tego sposobu Rząd zaznaczył przed wszystkimi swoje stanowisko.Podczas gdy wieś chwaliła przenikliwość gubernatora, nagie, ospą znaczone dziecko wystąpiło naprzód i stanęło na jednej nodze tak obojętnie, jak młody bocian.
- Ha! – rzekło z rękami założonymi w tyle.- Te jamy powinny być zakryte badylami dhurry lub lepiej wiązkami cierni!
- Lepiej cierniami – rzekł Gubernator – grubymi końcami do środka.Dziecko skinęło z powagą i usiadło w kuczki na piasku.
- Zły dzień dla ciebie Abu Husseinie! – krzyknęło do otworu w ziemi.
- Kim ono jest – zapytał Gubernator Szejka. – Ono myśli.
- Farag – sierota. Rodzice jego zostali zabici w Dniach Ucisku. Człowiek, któremu Ekscelencja przeznaczył pole, jest jego wujem.
- Czy pójdzie ze mną i będzie karmiło wielkie psy? – zapytał Gubernator.
Inne dzieci cofnęły się.
- Biegnij! – zawołały. – Nasza Ekscelencja chce żywić Faraga dla wielkich psów!
- Pójdę- rzekł Farag – i nigdy nie odejdę.
Zarzucił ramiona na szyję Króla, a mądre zwierzę polizało jego twarz.
- Benjamin, na Jowisza! – zawołał Inspektor.
- Nie – odrzekł Gubernator. – Wierzę, że ma ono coś z Jamesa Pigga.
Farag pomachał ręką wujowi i poprowadził Króla do barki. Reszta sfory poszła za nimi.

                                                                 *** *** ***

Gihon, który widział wiele polowań, miał się dobrze zapoznać z myśliwską barką. Widział, jak barka skręcała po jego kolanie pewnego zmierzchu grudniowego przy dzikiej i lamentującej muzyce podobnej do prawie zapomnianego już szlochu derwiszowych bębnów, gdy wysoko nad tenorowym dzwonem Króla Farag śpiewał śmiertelną wojnę przeciw Abu Husseinowi i całemu jego rodowi.O świcie rzeka poprowadziła barkę na miejsce i nadsłuchiwała głuchych stąpań sfory pędzącej po pomoście i araba Gubernatora, który pędził za nimi. Nad brzegiem przeszli w pola i Gihon mógł tylko domyśleć się, co zamierzają, gdy Abu Hussein pędził wzdłuż wybrzeża, ażeby drapać zasypaną jamę i popędzić z powrotem w jęczmień.Tak jak przepowiedział Farag, złe dni nadeszły dla Abu Husseina, zanim nie zorientował się, by uczynić potrzebne kroki do wywinięcia się z tej pułapki.Czasem widział Gihon całe polowanie odbijające się w porannym świetle i dotrzymywał mu towarzystwa przez wiele wesołych mil.W każdej pół-mili konie i muły wskakiwały do kanału - do góry – dalej - zmień nogę - i dalej – dalej - jak postacie zoetropskie, póki nie stały się całkiem małymi za linią kół wodnych. Potem czekał Gihon na ich burzliwy powrót przez pola i przyjmował ich na spoczynek o dziesiątej w nocy. Podczas gdy konie jadły a Farag spał z głową opartą o bok Króla, Gubernator i Inspektor pracowali dla dobra polowania i prowincji.Po krótkim czasie nie było już potrzeba bić nikogo. Przeznaczeniem statku było zapowiadać swe przybycie od koła wodnego do koła i mieszkańcy wsi stosowali się do poleceń. Jeśli przeoczono jakąś jamę, znaczyło to jakieś nieporozumienie co do własności tej ziemi i wtedy polowanie zatrzymywało się i załatwiano sprawę.Gubernator i inspektor stali obok siebie, ale ten drugi o pół długości konia w tyle. Obaj sprzeczający się obnażeni byli przed nimi. Mieszkańcy wsi stali za nimi półkołem. A Farag ze swym stadem rozumiejącym ceremonię siedział na lewo. Wystarczało dwadzieścia minut, by uporać się z najbardziej zawikłaną sprawą, gdyż jak to gubernator powiedział sędziemu na statku, na polu polowań dochodzi się do prawdy o wiele szybciej niż w sądzie.
- Ale jeśli świadkowie zaprzeczają sobie? – spytał sędzia.
- Niech pan śledzi ich – dość szybko zdradzą, jeśli pójdzie pan za złym tropem. Dotychczas nie miałem nigdy żadnego odwołania mojego rozstrzygnięcia.Szejkowie na koniach, pomniejsi na osłach - na dzieci Farag patrzył z pogardą - wszyscy wnet zrozumieli, że wsie, które naprawiały swe koła wodne i kanały, stały najwięcej w łasce Gubernatora.
Od nich kupował jęczmień dla koni.
- Kanały - rzekł są potrzebne, żebyśmy mogli je przeskakiwać. Poza tym są potrzebne dla zboża. Niech będzie wiele kół i zdrowych kanałów i dużo dobrego jęczmienia.
- Bez pieniędzy – odrzekł siwy Szejk – nie ma kół wodnych.
- Pożyczę wam pieniędzy – rzekł Gubernator.
- Na jakich warunkach, o Ekscelencjo?
- Weźcie dwoje szczeniąt Królowej i wychowajcie je w waszej wsi w taki sposób, aby nie jadły odpadków, ani nie traciły sierści, ani nie dostały febry od leżenia na słońcu, ale stały się mądrymi psami.
- Jak Król - nie jak Beagle Boy ( już było obrazą wzdłuż rzeki porównywać człowieka do nakrapianego po bokach psa z rybią szczęką )
- Oczywiście, jak Król – wcale nie jak Beagle Boy. To będzie nagrodą za pożyczkę. Niech ludzie odbudują koła wodne i niech szczenięta pomyślnie się rozwijają, a będę zadowolony – rzekł Gubernator.
- Koła będą odbudowane, Ekscelencjo, ale, jeśli pieski wyrosną na dobrych węszycieli a nie na zjadaczy brudu, któż uczyni mi sprawiedliwość, gdy przyjdzie osądzić, czy dobrze je wychowałem ?
- Psy, człowieku, psy; Ha-uands (hounds), o Szejku, nazywamy ich, gdy są dorosłe!
- Ha-uandy będą oceniane na Sha-ho ?(Show –wystawa psów) Mam nieprzyjaciół wzdłuż rzeki, którym wasza Ekscelencja także powierzyła do wychowania Ha-uandy.
- Szczenięta, człowieku! Pah - peaz (puppies) nazywamy je w ich dzieciństwie.
- Pah-peaz. Moi nieprzyjaciele mogą oceniać niesprawiedliwie na Sha-ho! O tym trzeba pomyśleć!
- Widzę te trudności. Słuchaj. Jeśli nowe koło wodne zostanie wybudowane za miesiąc bez przymusu, Szejku, będziesz mianowany jednym z sędziów mających sądzić na Sha-ho. Zrozumiałeś?- Zrozumiałem. Wybudujemy koło – ja i moi ludzie jesteśmy odpowiedzialni za oddanie pożyczki. Gdzie są moje Pah-peaz? Jeśli one będą jeść ptactwo, czy muszą także bezwarunkowo zjadać pióra?
-Nie muszą bezwarunkowo zjadać piór, Szejku. Farag w barce powie ci jak mają być żywione.Nie ma żadnego uchybienia prawu w osobistych i nieautoryzowanych pożyczkach Gubernatora, za które nazwali go Ojcem Kół Wodnych.

Ale pierwsza wystawa szczeniąt w stolicy wymagała niezmiernego taktu i obecności czarnego batalionu, ostentacyjnie musztrującego w baraku, ażeby zapobiec przykrościom przy rozdawaniu nagród.Ale kto może spisać triumfy polowań nad Gihonem - lub ich porażki? Kto przypomina sobie ten ścisk na rynku, kiedy Gubernator kazał zgromadzonym tam Szejkom przyglądać się, jak psy natychmiast pożrą ciało Abu Husseina, ale gdy mądrze przerwał tę scenę, znużona zgraja odeszła z niechęcią, a Farag płakał, bo powiedział, że twarz świata została poczerniona?Jacy ludzie, którzy nie jechali jeszcze przy dźwiękach rogu, przypominają sobie tę nocną wyprawę, która – z Beagle-Boyem na czele- zakończyła się między mogiłami – szybkie biczowanie i przekleństwa, jakie rozpętały się nad kośćmi, aby zapobiec ich poszarpaniu? To pędzenie przez pustynię, gdy Abu Hussein opuścił uprawne pola i w rozpaczliwej ucieczce wykonał sześciomilowy bieg – gdy dziwnie uzbrojeni jeźdźcy na wielbłądach wyłonili się z wąwozu i zamiast stawić czoła, ofiarowali się wziąć zmęczone zwierzęta na swe wielbłądy?A przede wszystkim, kto przypomina sobie śmierć Króla, gdy pewien Szejk płakał nad ciałem szlachetnego psa, jakby to było ciało jego syna – i tego dnia polowanie nie trwało już dłużej? Źle prowadzona książka sprawozdań mało mówi o tym, ale przy końcu ich drugiego sezonu ( czterdzieści dziewięć par) następuje czarny ustęp; „ Nowa krew mocno pożądana. Zaczynają już iść za głosem Beagle-boya”.

                                                                *** *** ***

Inspektor miał zająć się sprowadzaniem „nowej krwi” podczas urlopu.
- Pamiętaj – rzekł Gubernator – że musisz się nam wystarać o najlepszą rasę w Anglii – prawdziwe, doborowe psy! Koszta nie grają tu roli, ale nie ufaj własnemu sądowi.

Inspektor poradził się więc towarzystwa, które zajmowało się końmi i psami i było dość uprzejme dla ludzi, umiejących jeździć konno. Prowadzili go od psa do psa i karmili go po pięciu latach koźliny i konserw może nieco za obficie.Mieszkanie, gdzie załatwił swą wielką sprawę nie odgrywa tu większej roli. Czterech mistrzów psów siedziało przy stole i Inspektor opowiedział im historię o polowaniach nad Gihonem.
- Proszę nam opowiedzieć jeszcze raz o pierwszej wystawie szczeniąt – rzekł jeden z nich.
- I o zasypywaniu jam – dodał drugi – czy to był pomysł Bena?

- Czekajcie trochę – odrzekł wielki, czysto ogolony człowiek, siedzący przy końcu stołu. – czy wasi mieszkańcy są bici, jeśli nie zatkają takiej lisiej jamy?
- Samo pytanie to wystarczyłoby już, nawet gdyby – jak to potem stwierdził Inspektor – ten wielki człowiek o podwójnym podbródku nie był tak bardzo podobny do Beagle- boya.

- Polujemy tylko dwa razy na tydzień – czasem trzy. Żaden człowiek nie był karany częściej niż cztery razy na tydzień – chyba, że była jakaś inna sprawa…

Wielki człowiek rzucił serwetkę, obszedł dokoła stołu, usiadł obok Inspektora i pochylił się naprzód tak, że oddychał mu prosto w twarz.
- Karany – w jaki sposób? – zapytał.
- Kourbash – na stopach. Kourbash to stary zwyczaj – pewnego rodzaju bacik ze stępką na końcu, jak tnący ząb dzika. Ale na pierwszego przestępcę używamy tej zaokrąglonej strony.
- I czy są jakieś konsekwencje po takiego rodzaju karze – myślę: dla ofiary, nie dla was?
- Bardzo rzadko. Będę szczery. Nigdy nie widziałem człowieka, który by umarł pod tym biciem, ale jeśli kourbash był maczany, to może się rzucić gangrena.
- Maczany w czym? – cały stół milczał w zainteresowaniu.
- Oczywiście w koperwasie [siarczan żelaza] – nie wiedział pan o tym? – spytał Inspektor.
- Dzięki Bogu nie wiedziałem – odprychnął wielki człowiek w samą twarz Inspektora.

Inspektor otarł twarz i stał się odważniejszy.
- Nie wolno panu sądzić, że jesteśmy obojętni dla zasypywaczy jam. Mamy fundusz myśliwski dla tych, którzy nam pomagają. Ale polując tak rozlegle jak my, możemy nie być w tej samej wiosce przez miesiąc – a jeśli zakradnie się gangrena, często znajduje się takiego człowieka kuśtykającego na kikutach. Mamy bardzo dobrą lokalną nazwę dla takich nieboraków. Nazywają ich Żurawiami Gubernatora. Widzi pan, perswadowałem Gubernatorowi, ażeby chłostać tylko jedną stopę…

- Jedną stopę? Żurawie gubernatora!Wielki człowiek stał się purpurowy aż do końca swej łysiny.
– Czy zechciałby pan podać mi nazwę na te Żurawie Gubernatora w narzeczu lokalnym?Inspektorowi przyszło na myśl jedno nieprzyzwoite słowo, które zadziwia nawet nierumiejącą się Etiopię. Przesylabizował je i widział jak wielki człowiek zapisał je sobie na mankiecie. Potem Inspektor przetłumaczył kilka określeń i poczynił różne uwagi, interesujące czterech mistrzów psów.

 W trzy dni później wyjechał z ośmioma parami najlepszych psów Anglii – wolny, przyjacielski i obfity dar dla Polowań nad Gihonem. Pragnął jeszcze uczciwie wyprowadzić z błędu tego wielkiego człowieka – ale jakoś zapomniał o tym.

Nowy dobór psów oznaczał nowy rozdział w historii polowania. Zbudowano psiarnię, której wpływ socjalny, polityczny i administracyjny rozciągał się na całą prowincję.
Gubernator Ben odjechał do Anglii, gdzie hodował prawdziwe, pełne gracji psy, ale nigdy nie przestawał tęsknić za starą, bezprawną zgrają. Następcy jego byli z urzędu panami Polowań nad Gihonem, a wszyscy Inspektorzy byli panami Chłosty. Psy nie słuchały nikogo z wyjątkiem Faraga. Najlepszym sposobem osądzania urodzajów i dochodów były sądy wśród polowań. Chociaż Sędziowie w dole rzeki podpisywali, przywracali i pieczętowali posiadłości wszystkim prawnym właścicielom, jednak opinia publiczna wzdłuż rzeki nigdy nie uważała tego tytułu za prawowity, póki nie został potwierdzony, jak poprzednio, przez grupę myśliwską Gubernatora na polu polowań nad umyślnie niezakopaną jamą. Ceremonia została zredukowana do trzech uderzeń w plecy, ale Gubernatorzy, którzy próbowali nie stosować tego, zostawali otaczani wielką chmarą świadków, którzy czas swój tracili na dochodzeniach prawnych i, gorzej jeszcze, zaniedbywali szczenięta. Starzy szejkowie byli za niezmiennym biciem jak za dawnych dni, czym ostrzejsza kara – twierdzili - tym pewniejszy tytuł właściciela.

Ale tutaj ręka modnego postępu była już przeciw szejkom, wobec tego zadowalali się oni tylko opowieściami o Benie, Pierwszym Gubernatorze, którego nazwali Ojcem Kół Wodnych i o tych rycerskich czasach, gdy ludzie, konie i psy godne były, by ich podziwiać.

Ten sam modny postęp, który sprowadził biszkopty dla psów i mosiężne wodne rury do psich bud, dał się też we znaki w całym świecie. Siły, czynności, działania i ruchy wytrysły kotłując się same przeciw sobie i w jednej politycznej lawinie zapanowały nad osłupiałą i nie spodziewającą się niczego Anglią. Echa o Nowej Erze zostały przyniesione do Prowincji na skrzydłach niewytłumaczalnych kabli. Myśliwi znad Gihonu czytali mowy, i opinie, i rozkazy, które ich zdumiewały; dziękowali Bogu - przedwcześnie - że ich Prowincja leży zbyt daleko, jest zbyt gorąca i wymagająca zbyt żmudnej pracy, by ją dosięgli ci mówcy i ci prawodawcy. Ale i oni, i pozostali nie docenili rozmiaru i celu Nowej Ery.Jedna po drugiej kolonie Królestwa były reformowane i nęcone, tropione i przetrzymywane, łechtane po brzuchu i znów zmuszane do siadania na zadach dla zabawy swych nowych panów z Westminsteru. Jedna po drugiej odpadały niespokojne i złe. Myśliwi znad Gihonu nie rozumieli nic, jak dawniej nie rozumiał nic Abu Hussein.

Potem dowiedzieli się z gazet, że mieli w zwyczaju chłostać na śmierć dobrze płacących uprawiaczy ziemi, którzy nie zasypali jamy lisiej, i że tych niewielu, tych bardzo niewielu, którzy nie umarli pod biczem, maczanym w koperwasie, chodziło teraz na zgangrenowanych kikutach i że naśmiewano się z nich w okolicy pod nazwą Żurawi Gubernatora.Oskarżenia te zostały poświadczone w Izbie Gmin przez Mr. Lethabie Groonbridga, który stworzył Komisję i rozsiewał odpowiednią literaturę.

Prowincja jęczała. Inspektor – teraz Inspektor nad Inspektorami – gwizdał. Przypomniał sobie tego pana, który pluł, mówiąc prosto w twarz.
- Niechby nie był tak podobny do Beagle-boya – brzmiało jego jedyne usprawiedliwienie, gdy spotkał się z nowym Gubernatorem Peterem na statku.
- Nie powinieneś pan żartować z takiego rodzaju bydlakiem – rzekł Gubernator. – Popatrz pan, co mi przyniósł Farag!
Była to ulotka, podpisana w imieniu Komisji przez sekretarkę, ale ułożona przez jakąś osobę, która doskonale rozumiała język Prowincji. Opowiedziawszy historię o biciu, zalecała wszystkim pobitym, by wnieśli oskarżenie przeciw Gubernatorowi i by się możliwie najwcześniej zbuntowali przeciw opresji i tyranii Anglii. Takie dokumenty były w owych dniach nowymi w Etiopii.
Inspektor przeczytał ostatnią stronę.
- Ale – ale – jęknął – to jest niemożliwe! Biali ludzie nie piszą tego rodzaju rzeczy!
- Nie? – rzekł Gubernator. – Za to, że piszą takie rzeczy robią z nich ministrów gabinetu! Zeszłego roku wysłano mnie do kraju, więc wiem!
- To się przewieje – rzekł Inspektor bez przekonania.
- Nie. Groonbridge tu przyjeżdża, ażeby sprawę tę zbadać!
- On sam?
- Ma za sobą Rząd! Może zechciałby pan przeczytać ostatni rozkaz?Gubernator położył przed nim depeszę. Brzmiała ona;
„Udzieli pan wszelkich ułatwień badaniom Mr. Groonbridga i będzie pan odpowiedzialny za to, by nie było żadnych przeszkód w możliwie najskrupulatniejszym zbadaniu każdego świadka, którego uważać będzie za potrzebnego. Towarzyszyć mu będzie jego własny tłumacz, którego nie należy próbować przekupić”.
- To do mnie! Gubernatora tej Prowincji! – rzekł.
- To mówi już samo za siebie – odrzekł Inspektor. Farag wszedł do pokoju, co było jego przywilejem.
- Mój wuj, który był bity przez Ojca Kół Wodnych, chciałby się stawić, o Ekscelencjo – rzekł – i inni także.
- Niech wejdą! – rzekł Gubernator.
Weszli szejkowie i mieszkańcy wsi. Było ich dziewiętnastu. W ręku każdego z nich – ulotka. W oczach przerażenie i niepokój tego rodzaju, jakim napawają Gubernatorzy i jaki mogą zaraz rozwiać. Wuj Faraga, teraz Szejk wioski, przemówił:
- Napisane jest w tej książce, o Ekscelencjo, że złe są bicia, za pomocą których otrzymujemy nasze ziemie. Napisane jest, że każdy człowiek, który otrzymał takie bicie od Ojca Kół Wodnych, ma natychmiast wszcząć kroki sądowe, bo prawo jego do ziemi nie jest ważne. - Tak jest napisane. My nie chcemy kroków sądowych. Chcemy zachować ziemię, jaką dano nam po Dniach Ucisku! – zawołali.

- Gubernator spojrzał na Inspektora. To była rzecz poważna. Wzbudzenie wątpliwości we właścicielach ziemi w Etiopii równało się wojnie!
- Wasze prawa są dobre – rzekł Gubernator, a Inspektor potwierdził to.
- A więc co znaczą te książki, które przychodzą do nas wzdłuż rzeki, stamtąd, gdzie są Sędziowie – wuj Faraga podniósł swą „książkę”. – Czyj rozkaz każe nam zabić ciebie, o Ekscelencjo Nasz Gubernatorze?
- Nie jest tam napisane, że macie mnie zabić.
- Nie w tych słowach, ale jeśli pozostawimy część jam niezatkanych, to tak, jakbyśmy chcieli uratować Abu Husseina przed psami. A ta książka mówi: „Zrzućcie waszych władców!” Jakże możemy zrzucić? – chyba zabić! Dochodzą nas słuchy, o jednym, który ma przyjść z dołu rzeki, by poprowadzić nas do zabicia.
- Szaleńcy! – rzekł Gubernator. – Wasze tytuły są prawne. To jest szaleństwo!
- Tak jest napisane! – odrzekli jak stado.
- Słuchajcie! – rzekł Inspektor. – Wiem kto to kazał napisać i rozesłać. On jest człowiekiem o szczęce z sinymi plamami i wygląda jak Beagle-boy, który jadł nieczyste rzeczy. On przybędzie wzdłuż rzeki i będzie się wypytywał o te chłosty.
- Czy on będzie zaprzeczał naszemu prawu do ziemi? Zły dzień dla niego!
- Ostrożnie Baker! – szepnął Gubernator – Zabiją go, jeśli przerażą się o swoją ziemię.
- Mówię tylko o podobieństwie – Inspektor zapalił papierosa. – Powiedzcie, który z was wychował szczenięta Milkmaid ?
- Pierwszej czy Drugiej? – zapytał szybko Farag.
- Drugiej, tej, która utykała.
- Nie, nie. Milkmaid Druga natężyła sobie grzbiet przeskakując przez mój kanał wodny - zauważył jeden szejk. To Milkmaid Pierwsza zaczęła utykać z powodu cierni, owego dnia, gdy Nasza Ekscelencja spadł trzy razy.
- Prawda- prawda. Towarzyszem drugiej był Malvorio, ten srokaty – rzekł Inspektor.
- Miałem dwa szczenięta Milkmaid Drugiej - rzekł wuj Faraga – zdechły na wściekliznę w dziewiątym miesiącu.
- A co robiły zanim zdechły? – zapytał Inspektor.
- Biegały po słońcu i pieniły się, póki nie zdechły.
- Dlaczego?- Bóg wie. On przysłał ten szał. To nie była moja wina.
- Własne twe usta odpowiedziały ci – zaśmiał się Inspektor. –Z ludźmi jak z psami. Bóg na jednych zsyła szaleństwo – to nie nasza wina, jeśli tacy ludzie biegają po słońcu i pienią się! Człowiek, który ma przybyć, będzie się pienił i będzie pluł mówiąc, i będzie zawsze zbliżał się i wtrącał się między swoich słuchaczy. Gdy będziecie go widzieli i słyszeli, przekonacie się, że jest on rażony przez Boga i obłąkany. On jest w rękach Boga.
- Ale nasze prawa – czy nasze prawa do ziemi są dobre? – powtórzył tłum.
- Są w moich rękach. Są dobre. – rzekł Gubernator.
- A ten , który to napisał jest rażony przez Boga? – rzekł wuj Faraga.
- Tak powiedział Inspektor – odrzekł Gubernator. – Zobaczycie, gdy człowiek ten przyjdzie. O szejkowie i ludzie! Czy po to polowaliśmy razem,wychowywaliśmy szczenięta, sprzedawaliśmy i kupowaliśmy jęczmień dla koni, byśmy mieli teraz wywoływać rozruchy z powodu szaleńca – rażonego przez Boga?
- Ale Polowanie pozwala nam, aby zabijać obłąkane szakale – rzekł wuj Faraga - a ten kto zaprzeczy mym prawom do ziemi - -
- Ach! Wara przed rozruchami! – bat myśliwski Gubernatora strzelił jak armata. – Na Allacha! – grzmotnął. – Jeśli rażonego przez Boga spotka od was coś złego, ja sam wystrzelam wszystkie psy i koniec będzie polowaniom! Pamiętajcie o tym. Odejdźcie w spokoju i powiedzcie tamtym.
- Polowanie nie będzie trwało dalej? – zapytał wuj Faraga. – Więc cóż się stanie z krajem? Nie – nie! O Ekscelencjo Nasz Gubernatorze! Nie tkniemy wcale rażonego przez Boga! Będzie dla nas tym, czym jest żona Abu Husseina w czasie, gdy płodzi.

Gdy odeszli, Gubernator otarł pot z czoła.
- Musimy naznaczyć po kilku żołnierzy do każdej wsi, jaką odwiedzi Groonbridge. Powiedz im, by się trzymali w ukryciu i bacznie uważali. On ich na zbyt wielką pokusę wystawia.
- Ekscelencjo – rzekł Farag, kładąc „Pole” i „ Wiejskie Życie” na stole.- Czy ten rażony przez Boga, podobny do Beagle-boya, jest tym samym człowiekiem, którego Inspektor spotkał w Anglii i któremu opowiedział historię o Żurawiach Gubernatora?
- Tak, Farag – rzekł Inspektor.
- Często słyszałem, jak Inspektor opowiadał Naszej Ekscelencji tę historię podczas karmienia w psiarni. Ale od kiedy jestem w służbie państwowej, nigdy tego nie mówiłem moim ludziom. Czy mogę tę historię puścić po wsiach?
Gubernator skinął.
- Nie zaszkodzi – rzekł.

                                                                   *** *** ***

Szczegóły przybycia Mr. Groonbridga z jego tłumaczem, jego przemowy do Gubernatora o Nowym Ruchu i o grzechach Imperializmu – to wszystko umyślnie pomijam. O trzeciej po południu Mr. Groonbridge rzekł:
- Wyjdę teraz i pomówię z ofiarami w tej wsi.
- Czy nie uważa pan, że jest za gorąco? Oni śpią zwykle do zachodu słońca o tej porze roku – rzekł Gubernator.Wielkie wargi Mr. Groonbridga zacieśniły się;
- To – odrzekł ostro – wystarczyłoby, by mnie zdecydować. Obawiam się, że niezupełnie pojąłeś pan swe rozkazy. Czy mogę prosić, by posłał pan po mego tłumacza? Mam nadzieję, że nie został przekupiony przez pańskich podwładnych..Był to żółtawy chłopak, Abdul, który sobie dobrze podpił i podjadł z Faragiem. Inspektor nie był obecny przy obiedzie.
- Ryzykując może dużo, pójdę jednak sam – rzekł Mr. Groonbridge. – Obecność pańska przerażałaby ich. Abdulu, mój przyjacielu, czy zechcesz uprzejmie otworzyć parasol?Przeszedł po pokładzie i wszedł do wioski. I bez żadnego wstępu, zupełnie jak członek Armii Zbawienia, zawołał:
- O, bracia moi!

Nie domyślał się, jak przygotowano się na jego przyjęcie. Wioska nie spała. Farag w luźnych szatach, zupełnie niepodobny do urzędnika państwowego, w khaki i getrach, przytulił się do ściany domu swego wuja.
- Przyjdź i zobacz porażonego przez Boga – zawołał – którego twarz istotnie podobna jest do Beagle- boya!Wieś zbiegła się i zdecydowała, że Farag ma rację.
- Nie mogę zrozumieć, co oni mówią – rzekł Mr. Groonbridge.
- Mówią, że cieszą się, że pana widzą! – tłumaczył Abdul.
- Uważam, że mogli byli wysłać do statku deputację. Ale przypuszczam, że bali się urzędników. Powiedz im, żeby się nie bali.
- Powiada, żebyście się nie bali – tłumaczył Abdul.Tu jakieś dziecko wybuchło śmiechem.
- Wstrzymujcie się od śmiechu – krzyknął Farag. – Rażony przez Boga jest gościem Ekscelencji Naszego Gubernatora! Jesteśmy odpowiedzialni za każdy włosek na jego głowie!
- Nie ma ani jednego – rzekł jakiś głos – Ma białą i świecącą łysinę.

- Powiedz im, po co tu przyjechałem i proszę cię, Abdulu, trzymaj dobrze parasol! Ja zbiorę swe wszystkie wiadomości tubylczego języka do końcowej przemowy
.- Zbliżcie się! Słuchajcie! – zaśpiewał Abdul – Rażony przez Boga chce teraz zabawić się. Będzie mówił teraz waszym językiem i zniszczy was śmiechem! Byłem jego służącym od trzech tygodni. Opowiem wam o jego bieliźnie i perfumach na jego łysinę!Opowiadał im długo.
- A wziąłeś mu jakieś perfumowe flaszki ? – spytał Farag.
- Jestem jego służącym i wziąłem dwie.
- Zapytaj się go – rzekł wuj Faraga – co wie on o naszym prawie do ziemi. Wy młodzi jesteście wszyscy jednacy.
Powiewał ulotką.Mr. Groonbridge uśmiechnął się, widząc, jak ziarno zasiane w Londynie wydawało plon nad Gihonem. I – o! wszyscy starsi trzymali te ulotki!
- On wie mniej, niż bawół. Opowiadał mi na statku, że wysłał go z jego ziemi Demah-Kerazi,[ Democracy] który jest diabłem zamieszkującym tłumy i zebrania – rzekł Abdul.
- Allach niech będzie między nami a złem! – zagdakała kobieta z głębi chaty – Wracajcie dzieci! On może mieć Złe Oko!
- Nie, ciociu! – rzekł Farag – Rażeni przez Boga nie mają złych oczu. Czekaj, usłyszysz jego śmieszną mowę, którą teraz wypowie. Dwa razy słyszałem ją już od Abdula.

- Wydają się szybko pojmować. Dokąd już doszedłeś Abdulu?
- Wszystko o biciu, sir. Są bardzo zainteresowani.
- Nie zapomnij o samorządzie lokalnym i, proszę, trzymaj nade mną parasol…Beznadziejną rzeczą jest niszczyć, chyba, że się przedtem wybuduje.
- On może nie ma Złego Oka – mruknął wuj Faraga – ale jego diabeł poprowadził go tu na pewno, by zaprzeczać prawom mym do ziemi. Zapytaj się go, czy zaprzecza mojemu prawu do ziemi.
- Albo mojemu, albo mojemu? – wołali starsi.
- Cóż to za kłótnia! On jest rażony przez Boga! – wołał Farag – Przypomnijcie sobie historię, jaką wam opowiedziałem.
- Tak, ale on jest Anglikiem i zapewne wielkim, bo inaczej Nasz Ekscelencja nie przyjąłby go. Proś, niech się go zapyta ten osioł z dolnych krajów!
Sir – rzekł Abdul – ludzie ci boją się bardzo, że mogą być wyrzuceni ze swej ziemi, na skutek pańskich uwag. Dlatego proszą, by pan obiecał, że nie nastąpią żadne złe następstwa po pańskiej wizycie.
Mr. Groonbridge nie mógł złapać oddechu. Stał się purpurowy. Potem tupnął nogą.
- Powiedz im, że jeśli jakiś urzędnik, wszystko jedno na jakim stanowisku, tknie choćby włosek z ich głów, odpowie na to cała Anglia! Dobry Boże! Co za ohydna opresja! Ciemne miejsca na ziemi są pełne okrucieństwa.
Otarł pot i wyrzucając ręce zawołał:
- Powiedz im, o! Powiedz tym biednym niewolnikom, by się nie bali! Powiedz, że przychodzę naprawić ich krzywdy, a nie – Bóg wie! – przyczynić im ciężarów i trosk!
Długo trwający bulgot mówcy bardzo im się podobał.
- W ten sposób bulgoce nowa rura wodna w naszym kanale – rzekł Farag. – Ekscelencja Nasz Gubernator gości go, aby on go trochę rozbawił. Powiedz mu, żeby wygłosił tę mowę, budzącą wielki śmiech!
- Co on powiedział o mym prawie do ziemi? – wuj Faraga nie mógł się uspokoić.
- Powiada – tłumaczył Farag – że życzy sobie tylko tego, byście żyli spokojnie na waszej ziemi. Mówi tak, jakby myślał, że jest Gubernatorem.
- Dobrze. Wszyscy jesteśmy świadkami tego co powiedział. A teraz dalej z tą zabawą – wuj Faraga pogładził swe ubranie.
- Jakże dziwnie rozmaicie Allach stwarza ludzi. Jednemu daje siłę do zabicia Emirów – drugiemu każe oszaleć i wędrować w słońcu, jak wściekłym szczeniętom Milkmaid.
- Tak, i pluć, jak mówił Inspektor. Wszystko tak się stanie, jak powiedział Inspektor – rzekł Farag. – Nie słyszałem nigdy, by Inspektor pomylił się kiedy.
- Myślę, sir – Abdul pociągnął Mr. Groonbridga za rękaw – że dobrze byłoby teraz powiedzieć tę ładną tubylczą mowę. Oni nie rozumieją po angielsku, ale cieszą się pańską łaskawością.
- Łaskawością – Mr. Groonbridge obrócił się dokoła. – Gdyby tylko wiedzieli, co czuję dla nich w sercu! Gdybym mógł wyrazić choć cząstkę mych uczuć! Muszę tu pozostać i nauczyć się ich języka. Parasol, Abdulu! Zdaje się, że moja mowa okaże im, że wiem coś o ich vie intime.

Była to krótka, prosta, starannie wyuczona mowa, a akcent pozwalał słuchaczom domyśleć się znaczenia słów: prośba o zobaczenie jednego z Żurawi Gubernatora, gdyż pragnieniem życia mówiącego, rzeczą, której chce poświęcić życie, jest ulepszenie bytu tychże żurawi, ale naprzód musi ich zobaczyć. Czyż więc bracia jego, których kocha, pokażą mu Żurawia Gubernatora, którego chce pokochać ?Raz, dwa razy i znów w swym przemówieniu powtarzał swą prośbę używając zawsze – aby mogli zauważyć, że jest on obeznany z ich lokalnymi nazwami – słowa, które podał mu dawno temu sam Inspektor – tego nieprzyzwoitego słowa, które samo przez się zadziwia nawet nierumieniącą się Etiopię.Są granice subtelnej uprzejmości dawnych ludów. Tęgi, bawoli człowiek w białym ubraniu, z imieniem czerwonymi literami wypisanym na koszuli, wyśliniający spod zielono-pręgowanego parasola prawie pełne łez błagania, by mu pokazać Niepokazalne, wymawiający głośno Nienazwane, tańczący – jak się zdawało – w radości na samo tylko wspomnienie tego Niewspominalnego – doszedł do tych granic.

Była chwila ciszy – a potem taki śmiech, jakiego Gihon od początku swego nie słyszał nigdy, taki ryk, jak ryk jego wodospadów podczas wylewów. Dzieci rzuciły się na ziemię i przewalały się tam i z powrotem śmiejąc się i krzycząc. Silni mężczyźni ukrywszy twarze w szatach, kołysali się i powstrzymywali od śmiechu, aż nie mogli już dłużej i odrzuciwszy swe głowy wyli do słońca. Kobiety – matki i dziewczęta – wydawały przeraźliwe krzyki i biły się rękoma w uda. Gdy próbowały złapać dech, jakiś na pół zduszony głos wykrztusił to słowo i śmiech zaczynał się znów. Ostatnim, który uległ, był dobrze wytrenowany w mieście Abdul. Wytrzymał do granicy apopleksji – potem poddał się, rzucając parasol.

Nie należy sądzić zbyt ostro Mr. Groonbridga. Wysiłek i silne wzruszenie pod gorącym słońcem, ten wstrząs pod wpływem niewdzięczności tłumu, zmąciły jego duszę. Porwał parasol, zwinął go i zaczął okładać wijącego się Abdula, krzycząc, że zdradzono go.W tej pozycji zastali go Gubernator i Inspektor, którzy nadjechali właśnie na koniach.

                                                                     *** *** ***

- To wszystko bardzo dobrze – rzekł Inspektor, gdy już przyjął na statku zeznania Abdula. – Ale nie może pan bić tubylca tylko za to, że się śmieje! Nie widzę tu innej rady – prawo musi być prawem.- Sprawę można zredukować do – e – karcenia tłumacza – rzekł Gubernator.
Mr. Groonbridge zbyt rozpaczał, by można go było pocieszyć.
- Obawiam się opublikowania tego! – jęknął. – Czy nie ma sposobu do zatuszowania tej sprawy? Nie wiecie, ile taka rzecz – taka jedna rzecz znaczy w Izbie Gmin dla człowieka na moim stanowisku - ruina mojej kariery politycznej, zapewniam.
- Nie sądzę – rzekł Gubernator zamyślony.- I choć nie powinienem tego mówić – zaznaczam, że w Anglii mam poszanowanie i wpływy. Jedno słówko w odpowiednim czasie, Gubernatorze, może urzędnika poprowadzić daleko…
Gubernator wzdrygnął się.
- Tak, i jeszcze to musiało przyjść – pomyślał.
 - Proszę słuchać – rzekł – jeśli powiem pańskiemu tłumaczowi, by cofnął oskarżenie przeciw panu, może pan sobie odejść do piekła nawet – cóż mi na tym zależy. Jedyny warunek, jaki stawiam, to: jeśli będzie pan coś pisał o swych podróżach – przypuszczam, że jest to część pańskiego zawodu – nie będzie pan mnie chwalił!
Jak dotąd Mr. Groonbridge lojalnie pozostaje wierny temu porozumieniu.

Koniec.

Przekład autorstwa W. Zechentnera pochodzi z 1909 r.


Opracowanie: Areopagita