wtorek, lipca 02, 2019

Zwodne światło - wczesne polskie recenzje






Zwodne  światło.

Rudyard  Kipling,  człowiek  młody,  należy  do najbardziej  wybitnych  powieściopisarzy  nowej  szkoły  angielskiej.  Sława jego,  wzrastająca  z  każdym  tomem, rozbrzmiewa  po Europie.  

Jak Loti  do literatury  francuskiej,  tak Kipling do piśmiennictwa  Albionu  wniósł nowy pierwiastek egzotyczny.  Na  tem  jednak  kończy  się  porównanie;  o  ile  bo­wiem  pierwszy  wytworny jest  ale  chłodny  i  jednostajny,  o  tyle drugi  pełen gorącego  temperamentu  i  oryginalnych  poglądów.

Urodzony  pod  ognistem  słońcem  Indyj  wschodnich,  znający na wskroś  Chiny,  Afrykę  i  wszystkie  podzwrotnikowe  kolonie  angielskie, które  przebiegał  najczęściej  jako  korespondent  wojenny,  maluje  w  „Zwodnem  świetle”  Egipt,  Sudan i krwawą  wojnę  tubylców z brytańskimi  najeźdźcami;  maluje z silą  męskiego  realizmu i poezyą niewieściego pióra.

Bohater  jego,  Dick  Heldar,  rysownik i korespondent  wojenny,  goni za sławą  i  zdobywa  ją  obrazami  na  tle  walk  afrykańskich.  Bogaty  już w  laury  i  złoto,  spotyka  za  powrotem  do  Londynu  dawną  towarzyszkę lat  dziecinnych,  Maisie,  która  również  na  artystkę  się  kształci.  Dziew­czyna,  jak  biblijna  Dalilla,  rozbraja  niepokonanego  Samsona i odtąd  świat cały  sobą  mu  zasłania. 

Heldar,  dla  zdobycia  jej  poświęca  wszystko,  rozpróżniacza  się,  traci  siłę  i  talent;  lecz  ona  ma  inny  cel  w  życiu,  nad mrzonki  romantyczne—sztuka  stała  się  dla  niej  bożyszczem.  Heldar,  od­trącony  stanowczo,  rozpija  się,  traci  wzrok  i  oślepły  ginie  rozmyślnie w  Afryce. 

Upadek  i  śmierć artysty  do najbardziej  wzruszających  roz­działów  książki  należy.  „Zwodnem  światłem”  było  mu  życie,  zwodnem światłem  sława  i  miłość  kobiety. Dodajemy  jeden  szczegół.  Kipling,  który  obok  siły  w  opowiadaniu, wykazał  wiele  poezyi  w odtworzeniu idealnego stosunku  Heldara do Maisie i  wielką  znajomość  duszy  kobiecej,  został  za  to  właśnie  chłodno  przyjęty przez  publiczność  angielską.  Krytyka  podnosiła  na  wyżyny  „Zwodne światło”, pisma  zagraniczne  dawały  osobne  studya o niem, sentymentalizm Angielek  dąsał  się  jednak.  Aby  mu  zadość  uczynić,  autor  ogłosił w  po­pularnym  „Lippincott’s  Magazine” drugie zakończenie tejże  samej  powieści; tu  Maisie,  dowiedziawszy  się  o  ślepocie  Dick’a,  rzuca  mu  się  na  szyję, sama  przyspiesza  ślub  i  życie całe pielęgnowaniu  ociemniałego  poświęca. 

Dla  nas  pierwsze  zakończenie,  przez  polski  przekład  uwzględnione,
oryginalniejszem  jest i psychologicznie  prawdziwszem.  Kto  zna  duszę ludzką  ten  wie,  że małżeństwo  z litości,  małżeństwo  młodej  dziewczyny rozkochanej  w  sztuce,  z  kaleką  zrujnowanym  na  ciele  i  duszy,  większą jest  często  dla  niego  krzywdą  niż  dobrodziejstwem.  Pierwsze  więc  za­kończenie  moralniejszem  jest nawet.



***





Z LITERATURY.
Z ruchu wydawniczego. 
R. Kipling. „ Zwodne światło." 
Powieść (Nakład Bibljoteki dzieł wyborowych.) 

Powieść „Zwodne światło" należy do piękniejszych  utworów, jakie w dorobku swoim posiada znakomity autor „Księgi puszczy".
Niezwykły pomysł powieściowy, wykonany z precyzją, a tchnący siłą prawdy i uczucia, nie pozwala oderwać się od kart książki. Na wstępie jest przedziwna sielanka dwojga dzieci sierot, które lgną do siebie całą duszą. Dorastają i życie je rozdziela. Dick zostaje świetnym rysownikiem artystą, porywa tłumy, unosi go temperament i powodzenie. 

Nieokiełznana jego dusza, pokornieje tylko przed Maisie, towarzyszką lat dziecięcych, którą spotyka po 10 latach rozłąki. Maisie jest też artystką, lecz bez talentu. Nie kocha Dicka, nie kocha nikogo, prócz siebie, Dick jednak wierzy w swoją szczęśliwą gwiazdę. Tymczasem przychodzi nieszczęście. Dick traci wzrok, a Maisie opuszcza go z całym egoizmem. Dick ginie od kuli na wojnie na stepach Egiptu, gdzie uciekł od ludzi za przyjacielem, by jak dawniej posłyszeć jeszcze świst kul, krzyki arabów i bieg wielbłądów. 

Opisy przyrody, potyczek arabów z Anglikami, nad brzegami Nilu nie mają sobie równych, pod względem siły, prawdy i kolorytu. Niezmiernie interesująco postawiony jest także problemat psychologiczny.

Kurier warszawski, 1912

                   
                                              ***



Zwodne  światło — powieść  Rudyarda  Ki­plinga  
—przełożył  z  angielskiego  Anatol  Krzy­żanowski. 
(Nakł.  księg.  T.  Paprockiego).

Cierpienia  ludzkie  nie  starzeją  się  wcale,  mają one  tyle  odmian  i  odcieni,  że  powieśeiopisarzowi nie  zabraknie  nigdy  odpowiedniego  materyału,  gdy zechce  czerpać  pomysły  z  tej  bogatej  skarbnicy. Jeśli  jeszcze  autor  potrafi  pomysł  ubrać  w  szatę  ar­tystyczną,  gdy  tchnie  weń  prawdę  życia  realnego i  ożywi  talentem,  czyż  może  nie  stworzyć  rzeczy pięknej? 

Do  takich  właśnie  nie  powszednieli  prac słusznie  zaliczyć  należy  i  powieść  Kiplinga  p.  t. „Zwodne  światło".  Jest  to  niejako  ostatnia  karta z  życia  awanturnika  artysty-malarza,  w  której  za­wartą  została  cala  głębia  udręczeń  i  bezsilnej  nę­dzy  młodego,  pełnego  sił  i  talentu,  człowieka  wo­bec  niszczącej  potęgi  losu. Młody  chłopiec  pozbawiony  ciepła  rodzinnego i  oddany  pod  opiekę  surowej  kobiety,  poznaje dziewczynę  sierotę.  Wspólna  niedola  zbliża  ich  z  so­bą  i  wkrótce  łączy  węzłem  młodocianej  miłości.

Chwila  rozstania  tych  dwojga  dzieci,  jest  zarazem chwilą  ubopólnych  wyznań  i  gorących  przysiąg. Taki  jest  króciutki,  nieco  sielankowy,  wstęp  do ponurego  dramatu,  którego  głównym  i  jedynym  bohaterem  jest  ów  właśnie  pozostawiony  na  łasce  lo­su  młodzieniec — Ryszard  Heldar.

 Burze  życia  nie oszczędzały  go  wcale—po  wielu  latach  poniewierki, znalazł  się  oto  pod  palącem  niebem  Afryki,  gdzie z  bronią  w  ręku  uczy  synów  pustyni  posłuszeństwa dla  Anglii.  W  chwilach  wolnych  od  trudów  obozowych  szkicuje  z natury  obrazy  walk,  uderzające nic  tylko  odrębnym,  jaskrawym  kolorytem,  ale  za­razem  piętnem  oryginalności  i  ognistego  tempera­mentu  samego  twórcy.  Szkice te  za  pośrednictwem południowego  syndykatu  pracy,  dostają  się  do  rąk publiczności  angielskiej  i  jednają  artyście  szybki rozgłos.

  Gdy  kampania sudańska  została  ukończoną, Dick  zawezwany  listem  przyjaciela,  porzuca  tułaczy żywot  i  poprzedzony  sławą  spieszy  do  Londynu. Tu  fortuna  dziwnie  łaskawą  okazuje  się  w  począt­kach  jego  artystycznej  karyery.  W  bardzo  krótkim przeciągu  czasu  obrazami swymi zdobywa  nie  tylko względy  ogółu  ale i pieniądze.  Wszystkie  zawody i  niepowodzenia  lat  młodzieńczych,  sowicie  zda  się powinny  być  teraz  okupione.  Wrażliwej  naturze Dicka,  wszystko  to  jednak  nie  wystarcza;  brak  mu drobnej  twarzyczki,  okolonej  kruczymi  kędziorami, której  obraz  tak  długo  wytrwale  w  sercu  swem nosił,  brak  towarzyszki  lat  dziecinnych—ukochanej Maisie.

Ślepy Traf  i  w  tem  mu  dopomaga,  odnaj­duje  ją  ale  odtąd  i  życie  traci  dla  niego  wszel­ki  urok.  Dawna  Maisie to  obecnie  pożerana  niepo­hamowaną  ambicyą  artystka  bez  talentu,  która  du­szę  swą  całą  zaprzedała,  nie  tyle  samej  sztuce  ile żądzy  sławy  i  oklasków  tłumu.  Napróżno  Dick  usi­łuje  rozżarzyć  w  niej  iskrę  uczucia,  daremnie z  uniesieniem  roztacza  przed  nią  czary  głębokiej miłości  i  w  upojeniu  „pragnie  ją  unieść  na  bezlu­dne  wyspy,  gdzie  olbrzymi  wodospad  toczy  się srebrną  wstęgą  wśród  zieleni  i  gdzie  jego  bóstwo jedyne,  rozbujano  w  hamaku,  usypiać  będzie  koły­sane  brzękiem  owadów i  rozmarzone  serenadą,  przez szum  wodospadu  śpiewaną".—Maisie  chłodno  odpo­wiada,  że  „idąc  przez  całe  życie  dotąd  samotnie, dziś  nie  umiałaby  już  należeć  do  nikogo, oprócz  do siebie  samej".

 Dick  jednak  łudzi  się  ciągle  i  wie­rzy,  że  z  czasem  te  dumne  i  zimne  usta,  rozchylo­ne  szeptem  miłosnym,  z  rozkoszą  powtarzać  będą imię  jego,  wierzy,  że  kto  tak  kocha  jak  on,  kto kupił wszystkie  swe  myśli  i  pragnienia  w  tej  jednej  nieprzepartej  chęci  posiadania  drogiej  osoby,
ten  w  końcu  zwyciężyć  musi.  Niestety!  nadzieje  te zawiodły.

Gorliwa  w  poszukiwaniu  sławy  Maisie, opuszcza  Heldara  i  jedzie  pracować  zdała  od  Lon­dynu  nad  dziełem,  które  ma  jakoby  niezawodnie ozdobić  jej  skronie,  upragnionym  wieńcem  wawrzy­nu.  Osamotniony  Dick,  z  raną  w  sercu,  powraca do  zaniedbanych  studyów  artystycznych,  zamierza­jąc  skorzystać  z  tegoż  samego  co  i  Maisie  tematu i  namalować  obraz,  mający  wyobrażać  „Melancho­lię".  W  tem  podczas  pracy  razi  go  jak  grom  z  jasnego  nieba  wyrok lekarza,  zapowiadający  mu  pręd­ką  utratę  wzroku.

 Przerażony  tym  nagłym  i  stra­sznym  ciosem,  postanawia  wytężyć  wszystkie  siły swego  ducha,  wyzyskać  do  ostatka  światło  swych zbolałych  źrenic  i  dokończyć  „Melancholii".  Sztu­cznie podniecając  energię  swą,  pracował  wytrwale... aż  wreszcie  dopiął  swego:  z  siebie  zrobił  ruinę człowieka  ale  z  obrazu — arcydzieło.

Pozbawiony wzroku  nie  widział  już  Maisie,  która  przybyła  go niby  pocieszać  i  przestraszona  jego ohydą porzuciła raz  na  zawsze.  Znosił  katusze,  z  rezygnacyą  tłu­miąc  ból  w  sobie,  myśl  o  śmierci  odpychał,  jako środek  nie  godny  człowieka  odważnego,  aż  zwabio­ny  przelotnem  i  wyrafinowanem  współczuciem  dzie­wczyny  ulicznej,  omal  nie  stoczył  się  w  przepaść upodlenia,  chcąc  kupić  sobie  jej  względy  i  pędzić nędzny  żywot  przy  jej  boku.  Trwało  to  wszakże chwilę  tylko;  przekonawszy  się,  że  ta  właśnie  ogra­niczona  istota,  wzgardzona  ulicznica,  w  przystępie gniewu,  zniszczyła  jego  najdroższy  skarb  „Melan­cholię",  otrząsnął  sie  nagle—jakby  brudną  szmatę z  siebie  zrzucił—spisał  testament  i  opuścił  Anglię, ażeby  w  pustyniach  Afryki  szukać  śmierci,  która go  też  niebawem  spotkała.

 „Zwodne  światło"  jak sądzić  można  z  powyż­szego,  jako  całość  jest  raczej  biografią  w  artysty­cznej  formie,  wizerunkiem  istoty  ludzkiej, skazanej z góry  przez dziwny fatalizm na zagładę,  niż po­wieścią.
  
W  każdym  razie  autor  przedstawił  nam portret  wspaniały,  wycieniowany  do  najdrobniej­szych  szczegółów,  który  choć  przeraża  „śmiechem krew  mrożącym",  zawieszonym  na  ustach i grozą „piekła  rozpaczy",  wyrytego  w  rysach,  jednak  po­ciąga  niezwykłą  subtelnością  wykończenia i głębo­kością analizy psychologicznej.

T.  J.



FBC.

Brak komentarzy: