niedziela, czerwca 25, 2017

To Be Filed for Reference

Andre Maurois pisząc o niepospolitej wrażliwości Kiplinga na otaczający go wielobarwny, tajemniczy świat Wschodu i o jego odporności na pokusy, stwierdził;
„Gdyby nie powtarzał sobie ‘Ależ jestem biały’, byłby, jak Kim, uległ tej szalonej wizji świata, jaką wytworzył sobie człowiek Wschodu”.

Niektórzy ulegli i ulegają do dziś. My natomiast ulegamy czarowi stylu Kiplinga.

Oto opowieść o upadku McIntosha Jellaludina, Europejczyka, który przyjął w Indiach wiarę Proroka.







               
                                    Do zarejestrowania i przeniesienia


                              „Jutrzenka świta - ptactwo świergoce,
                                   ale w gaiku ciemno.
                                    Chodź ze mną! Chodź ze mną!
                                       Ach! Jak krótkie noce!”

Nucąc tę zwrotkę, przewrócił się jak długi, zawadzając o małego wielbłąda, który leżał w karawanseraju, gdzie zatrzymują się handlarze koni i gdzie mieszka sama śmietanka hałastry Azji Środkowej.
Ponieważ był bardzo spity, nie mógł się podnieść bez mojej pomocy.
Oto przy jakiej sposobności zawarłem znajomość z McIntoshem Jellaludinem.
Kiedy włóczęga śpiewa po pijanemu stare romanse, jest to zwykle osobistość, którą warto poznać.
Uchwycił się garbu wielbłąda i począł się jąkać.
Tro…trochę mnie zaćmiło.. ale dobry tusz w Loggerhead zaraz mnie otrzeźwi. A propos…Mówiłeś Symondsowi o tej klaczy?
Otóż trzeba wiedzieć, że Loggerhead leży o sześć tysięcy mil koło tak zwanej „Mezopotamii”(miejsce kąpielowe niedaleko Oxfordu - przyp. Areop. ), gdzie nie wolno ani łowić ryb ani polować, a stajnia Symondsa znajduje się o jakie pół mili dalej poza ogrodzeniem. Dziwne odniosłem wrażenie, słysząc te nazwy, wypowiedziane pośród koni i wielbłądów karawanseraju sułtana.

Tymczasem mój nowy znajomy począł powoli przychodzić do częściowej przytomności.
Opierając się na wielbłądach, dotarliśmy w końcu do jednego z narożników karawanseraju, skąd widać było światło lampy.
Tam jest moje mieszkanie – zwierzył się Jellaludin – i byłbym panu wdzięczny, gdybyś pokierował w tę stronę moje nogi, które się doszczętnie zbuntowały, bo jestem dzisiaj, przyznam się panu, pijany jak jeszcze nigdy. Głowa moja wprawdzie wcale nie jest zajęta. Owszem mózg zdaje sobie ze wszystkiego sprawę, a nogi grzęzną mi w błocie.

Pomogłem mu do przebycia bez wypadku szeregu koni i wielbłądów.
- Dzięki! Stokrotne dzięki. O! Księżycu i wy małe gwiazdeczki! I pomyśleć, że człowiek może tak ohydnie…To wszystko z powodu tego obrzydliwego trunku…Owidiusz na wygnaniu nie pijał nic wstrętniejszego. Gdyby choć zamrozić! Niestety, nie miałem lodu…trochę mi teraz lepiej. Dobranoc! Przedstawiłbym pana mojej żonie, gdybym był nieco trzeźwiejszy i gdyby to była kobieta cywilizowana.

W tej chwili z nory, w której paliła się lampa, wybiegła jakaś kobieta krajowa i poczęła łajać McIntosha. Oddaliłem się pośpiesznie.
Był to najosobliwszy włóczęga, jakiego mi się kiedykolwiek udało spotkać i zostaliśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi. Wysokiego wzrostu, dobrze zbudowany, o twarzy, na której alkohol wybił swoje piętno, robił McIntosha wrażenie człowieka pięćdziesięcioletniego, chociaż przyznawał się do trzydziestu pięciu lat.

W Indiach, skoro Europejczyk pocznie upadać, a przyjaciele nie wyślą go do Ojczyzny, upada zwykle bardzo nisko, niżej człowieczeństwa. A jeżeli oprócz tego przyjmie inną wiarę, jak to uczynił McIntosh, ginie bezpowrotnie.
Mało jest większych miast w Indiach, w których by krajowcy nie mogli wskazać dwóch lub trzech sahibów, zwykle niższego pochodzenia, którzy przerobili się na Hindusów lub Mahometan i którzy żyją stosownie do religii, którą przyjęli, ale bardzo trudno zawrzeć z nimi znajomość.
- Jeżeli zmieniłem religię, stosownie do potrzeb mego żołądka – mówił nieraz McIntosh- wcale nie mam ochoty zostać męczennikiem misjonarzy i wcale nie chodzi mi o zdobycie rozgłosu.

Zaraz w pierwszych początkach naszej znajomości uprzedził mnie McIntosh;
- Pamiętaj pan o jednej rzeczy. Jałmużny nie chcę. Nie pożądam pańskich pieniędzy, ani pańskiego chleba, ani pańskich ubrań. Jestem rzadkim okazem pijaka, który wystarcza sam sobie. Jeżeli pan pozwolisz, zaczerpnę czasem z pańskiego woreczka trochę tytoniu, bo ziele, które sprzedają na tutejszym bazarze nie odpowiada wymaganiom mego podniebienia. 

Będę także korzystał z pańskiej biblioteki. Jest więcej niż prawdopodobne, że książki, które mi pan pożyczysz, zamienię, gdy mnie konieczność do tego zmusi, na parę butelek krajowego napoju, bardzo wstrętnego przyznaję…ale już się do tego przyzwyczaiłem . W zamian otrzymasz pan u mnie gościnność, na jaką mnie stać będzie. Jest tu charpoy [rodzaj sofy] , na którym można siedzieć w dwie osoby i może się czasem zdarzyć, że na talerzach znajdzie się czasem coś do zjedzenia. Substancji płynnej znajdziesz pan u mnie o każdej porze dnia i nocy pod dostatkiem. Więc jeżeli się pan zgadzasz na warunki, będziesz pan u mnie mile widzianym gościem.


Tak zostałem dopuszczony do mieszkania McIntosha – ja i mój tytoń. Nie przyjął ode mnie nic innego. Niestety nie mogłem oddawać wizyt w jasny dzień włóczędze mieszkającemu w karawanseraju. Znajomym, którzy udają się tam dla zakupu koni , mogłaby dziwną się wydawać taka zażyłość. Mogłem więc odwiedzać McIntosha jedynie w nocy.
Śmiał się ze mnie, ale przyznał mi rację.
- Masz pan zupełną słuszność – rzekł. W czasach kiedy zajmowałem stanowisko daleko wyższe od pańskiego, postąpiłbym zupełnie tak samo. O! Boże, byłem kiedyś…
Można było podejrzewać, że piastował kiedyś godność ambasadora.

- …studentem Oxfordu!

Teraz dopiero zrozumiałem, dlaczego wspominał o stajniach Charleya Symondsa.
- Panu - mówił dalej, cedząc słowa McIntosh – nie było sądzone należeć do kolegium w Oxfordzie, ale o ile mnie zewnętrzne oznaki nie mylą, nie masz pan zbytniego zamiłowania do napojów podniecających. Rozważywszy więc credit i debet, jesteś pan lepiej uposażonym ode mnie. Chociaż nie jestem tego pewien. Pan – proszę mi wybaczyć, że to mówię w chwili, gdy palę pański doskonały tytoń – pan jesteś w wielu kwestiach zupełnym nieukiem.

Siedzieliśmy obok siebie, w braku krzeseł w mieszkaniu, na skraju łóżka i przypatrywaliśmy się pojeniu koni w karawanseraju, a żona McIntosha krzątała się tymczasem po izbie, gotując obiad.
Bardzo nie lubię jak mnie ktoś traktuje protekcjonalnie a szczególnie jakiś włóczęga w alpagowej kurtce i spodniach z płótna na worki….Ale byłem jego gościem, a przy tym był to człowiek chory. Wyjął fajkę z ust i prawił dalej sentencjonalnym tonem;
- Wszystko zważywszy, zaczynam wątpić czy los pana, czy mnie faworyzował. Pomijam niedomagania pańskiego wykształcenia na punkcie autorów klasycznych, pomijam pański styl oburzający, mam jedynie na myśli pańską ignorancję w dziedzinie codziennych faktów i spostrzeżeń. To na przykład.

I wskazał mi palcem kobietę, która czyściła samowar u studni karawanseraju; wypuszczała z niego wodę miarowo poruszając kurkiem.

- Widzisz pan – tłumaczył mi McIntosh – istnieje niejedna metoda czyszczenia samowaru. Gdybyś pan wiedział, dlaczego kobieta odbywa swą powinność w ten, a nie inny sposób, domyśliłby się pan, co miał na myśli ten mnich hiszpański kiedy mówił;

„Jasny obraz Trójcy zaraz wam przywiodę;
Ja w trzech łykach piję z pomarańczy wodę,
Którą chytry Arianin ,co w herezji tonie
Na nic nie zważając jednym haustem chłonie”

Nie licząc wiele innych rzeczy, które są obecnie ukryte przed panem. No, widzę ,że pani Mac Intosh skończyła gotować obiad, chodźmy i posilajmy się na sposób ludności krajowej, której zwyczajów, nawiasem mówiąc, nic a nic pan nie rozumiesz.
Czarna kobieta zabrała się do jedzenia równocześnie z mężem.
Postąpiła niewłaściwie.
Kobieta powinna zawsze cierpliwie czekać, póki jej mąż i pan się nie nasyci.

Mac Intosh tłumaczył się przede mną, że jej na to pozwolił;
- Jest to mój dawny przesąd angielski, którego nie mogę się pozbyć, a ona mnie kocha. Dlaczego? Doprawdy nie wiem. Połączyłem się z nią w Jullundur przed trzema laty i od tej chwili nigdy mnie nie opuściła. Zdaje się, że jest uczciwą, a swoich zdolności kulinarnych składa prawie co dzień dowody.
Głosząc zalety swojej żony, głaskał ją po głowie, a czarna kobieta poddawała się jego pieszczotom, spuszczając wstydliwie oczy. Nie było jej z tymi mimikami do twarzy. Ładną nie była.

MacIntosh nigdy się przede mną nie zwierzył, jakie stanowisko piastował przed swoim upadkiem. Kiedy nie pił, robił wrażenie gentlemana i literata . Skoro przebrał miarkę, pozostawał literat, tylko gentleman gdzieś się podziewał.
Upijał się zwykle dwa razy na tydzień, aż do utraty przytomności. Wtedy żona pielęgnowała go, a on gadał od rzeczy we wszystkich językach świata, z wyjątkiem swego rodzimego.

Pewnego dnia zadeklamował jednak „Atalantę w Kalidonie” wybijając takt nogą od łóżka, lecz zazwyczaj majaczył po łacinie, albo po niemiecku. Mózg tego człowieka, pełny najrozmaitszych niepotrzebnych rupieci, podobny był do worka gałganiarza.
Raz gdy już był na otrzeźwieniu, powiedział mi, że jestem jedyną istotą rozumną Piekła, do którego zstąpił – Wergiliuszem w Krainie Cieni - i że aby mnie wynagrodzić za mój tytoń, da mi przed śmiercią materiał do napisania nowego Inferno, który mnie uczyni sławniejszym od Dantego.

Usnął potem na końskiej derce i obudził się całkiem spokojny.
- Człowieku – rzekł – wiedz, że jeżeli ktoś spadnie na ostatni szczebel ludzkiej drabiny, pozostaje zupełnie obojętnym na drobnostki, któreby mu w innych warunkach czyniły życie nieznośnym. Ostatniej nocy duch mój obcował z bogami, a moje ciało – jestem tego zupełnie pewny – nurzało się na tym padole wśród odpadków jarzyn i innych nieczystości.
-Byłeś pan po prostu pijany, to zdaje się masz pan na myśli?
- Byłem pijany, bezecnie pijany. Ja syn człowieka, do którego pan nigdy nie będziesz miał przystępu. Ja niegdyś Fellow of a College, którego pan nie poznałeś nawet kuchni, byłem wstrętnie pijany. Ale widzisz pan, jak mało mnie trunek napoczął. Nie znać po mnie, żem się upił, nie czuję nawet migreny. Otóż na wyższych szczeblach społeczeństwa jakażby mnie straszna spotkała kara. Jakże gorzko bym żałował chwili zapomnienia. Wierzaj mi , przyjacielu, zaniedbany na punkcie wykształcenia klasycznego, najwyższe jakże podobne do najniższego , jeżeli mówimy oczywiście o istotnych ekstremach.

Obrócił się na derce, objął pięściami głowę i mówił dalej.
Na duszę, którą zatraciłem, na sumienie, które zabiłem, przysięgam ci, że jestem całkiem niezdolny do odczuwania czegokolwiek. Jestem jak bogowie , którzy znają złe i dobre, ale są nieprzystępni tak dla jednego jak drugiego. Czy jest to stan godny zazdrości, czy podziwu? Jeżeli człowiek nie otrzymuje już ostrzeżenia w postaci niesmaku i przygnębienia po nocy przebytej na pijatyce, musi być źle z nim.

Odpowiedziałem McIntoshowi, który leżał ciągle na swojej derce rozczochrany, z wybladłą, obwisłą wargą, że nie uważam nieczułości za rzecz dobrą.
- Błagam pana, niech pan tak nie mówi. Zapewniam pana, że to doskonała rzecz, godna zazdrości. Pomyśl pan teraz o moich pociechach.
- Czy masz pan ich tak wiele?
- Z pewnością. pańskie wysiłki, żeby się utrzymać na poziomie sarkazmu - broń ludzi wysokiej kultury – są dziecinne. Co do pociech, to mam przede wszystkim erudycję klasyczną i literacka, trochę może pomieszaną przez nadużycie alkoholu. To mi przypomina, że ostatniej nocy, zanim duch mój zasiadł między bogami, sprzedałem Horacego, którego pan był łaskaw mi pożyczyć. Nabył go Ditta Mull, handlarz starzyzną, za dziesięć annasów. Można go odkupić za jedną rupię, ale wracając do mojej erudycji, jest bez porównania wyższą od pańskiej. Do pociech zaliczam także moją żonę, Mrs. McIntosh, najlepszą z małżonek.

 Po trzecie wystawiłem sobie pomnik trwalszy od spiżu w czasie siedmiu lat mojego upodlenia. 
Wstał z barłogu mówiąc te słowa i przeszedł na drugi koniec pokoju, żeby się napić szklankę wody. Wyglądał bardzo podniecony i bardzo chory.
Wracał kilka razy w ciągu rozmowy do nieocenionego skarbu, który nagromadził, ale mniemałem, że to bredzenie pijaka. Był to najnędzniejszy i zarazem najdumniejszy człowiek pod słońcem.

Nie miał w swoim zachowaniu nic ujmującego, ale znał najskrytsze tajniki natury i przesądów krajowców, żyjąc wśród nich siedem lat i dlatego znajomość z nim miała dla mnie wielką wartość.

O Stricklandzie [ prywatny detektyw pojawiający się w opowiadaniach Kiplinga - przyp. Areop.] wyrażał się zawsze ironicznie i nazywał go nieukiem, „człowiekiem, który nie zna ani Wschodu, ani Zachodu”. Najwięcej się pysznił swoim oksfordzkim wykształceniem i znajomością autorów klasycznych. Być może, iż nie przesadzał, ale nie byłem dostatecznie przygotowany, żeby się na tym poznać.
Przechwalał się także, że trzyma palec na pulsie życia hinduskiego i to było prawdą.
O ile występował jako wychowaniec Oxfordu, wydawał mi się zawsze pyszałkiem. Przy każdej sposobności popisywał się swoją erudycją. Jako mahometański fakir – jako McIntosh Jellaludin - był właśnie człowiekiem, którego mi było potrzeba do moich celów.
Wypalił kilka funtów mojego tytoniu i udzielił mi w zamian kilka uncji swoich wiadomości, które warto było poznać, lecz nigdy nie chciał przyjąć żadnego najmniejszego podarunku, nawet kiedy nastała pora zimowa i kiedy tulił swą biedną, wyschłą pierś pod alpagową kurtką. Okropnie się rozzłościł, jak gdybym mu wyrządził obelgę, kiedy chciałem się zająć jego zdrowiem i powiedział, że ani myśli iść do szpitala, „żył jak pies, ale pragnie umierać jak istota obdarzona rozumem i własną wolą”

Dobiło go zapalenie płuc. W przeddzień śmierci przysłał mi na brudnym świstku wezwanie, abym natychmiast przybył i pomógł mu umrzeć.
Czarna małżonka płakała u jego stóp. McIntosh owinięty w bawełnianą kołdrę, zanadto był osłabiony, żeby odrzucić futrzany płaszcz, którym go przykryłem. Okazywał niezwykłe ożywienie, oczywiście umysłu, i oczy błyszczały mu ogniem.
Kiedy przestał łajać doktora, z którym przyszedłem, w wyrazach tak obelżywych, że starzec oburzony odszedł, zaczął mi wymyślać przez parę minut, ale wkrótce uspokoił się zupełnie.

Kazał wtedy żonie swojej przynieść „Księgę”, ukrytą w dziurze w słomie, w miejscu jej wiadomym. Przyniosła spory zwój papierów, obwinięty w starą szmatę. Ponumerowane, pojedyncze kartki pokrywało gęsto drobne, kancelaryjne pismo.
Mc Intosh zanurzył rękę w papierach i potrząsnął nimi z lubością.
- Oto jest – rzekł- moje dzieło. Dzieło McIntosha Jellaludina, z którego można się dowiedzieć, co widział, jak żył, co jemu i innym się przytrafiło. Jest tu także opis życia i śmierci Matki Maturin. Czym jest dzieło Mirzy Murad Ali Bega w porównaniu do wszystkich innych książek o życiu krajowców, tym będzie moja księga w porównaniu do dzieła Mirzy Murad Ali Bega. Było to bardzo zuchwałe stwierdzenie dla każdego, kto zna książki Ali Bega. Brudne, pomięte szpargały nie wzbudzały wielkiego zaufania, ale McIntosh potrząsł nimi, jakby trzymał w ręku paczkę banknotów.

Pomimo licznych luk w pańskim wykształceniu – rzekł zwracając się ku mnie – muszę przyznać, że pan byłeś dla mnie dobry. Będę opowiadać o pańskim tytoniu, kiedy stanę przed obliczem bogów. Oddałeś mi pan niejedną przysługę. Być czyimś dłużnikiem nie lubię, dlatego przekazuję panu mój pomnik trwalszy od spiżu – moją księgę, której niektóre części są jeszcze niestety dopiero w stanie zarysu, ale inne- jakież wspaniałe! Zastanawiam się nad tym, czy je pan zrozumiesz. Jest to podarek godniejszy od …ba! Gdzie się podziewa moja głowa? Pan to strasznie pokiereszujesz. Poodrzucasz pan perły, które pan nazywasz „cytaty łacińskie”, będąc niepoprawnym filistrem i zmasakrujesz pan mój styl, zamieniając go na swój skoczny żargon. Ale nie uda ci się zepsuć całego dzieła, zawsze coś zostanie. Zapisuję ci je.

Ethel…znowu moja głowa! Pani McIntosh, biorę cię na świadka, że zapisuję te papiery Sahibowi. Tobie na nic by się te papiery nie zdały, serce mego serca.
Powierzam ci je – rzekł patrząc na mnie – abyś nie pozwolił, żeby moje dzieło przepadło. Zapis mój należy do pana bez żadnych warunków. Jest to historia McIntosha Jellaludina, która nie jest historią McIntosha Jellaludina, ale człowieka bez porównania wyższego i kobiety stojącej od niego o wiele wyżej. Słuchaj pan teraz – nie jestem ani szalony, ani pijany – ta książka da ci wiekopomną sławę.

Żona McIntosha wręczyła mi pakiet w chwili, gdy dziękowałem McIntoshowi za podarunek.
- Moje jedyne dziecko – rzekł z uśmiechem McIntosh.
Słabnął z każdą chwilą, ale nie przestawał mówić, póki mu tchu nie brakło.
Czekałem końca, wiedząc, że w sześciu wypadkach na dziesięć każdy umierający woła matkę przed śmiercią.
- Opowiedz pan – upomniał mnie McIntosh – w jaki sposób moje dzieło stało się twoją własnością. Nikt ci nie uwierzy, ale przynajmniej moje imię zajaśnieje i żyć będzie.
Pan niezgrabnie obejdziesz się z moją pracą, wiem o ty , ale cóż począć?
Trzeba niektóre kawałki poobcinać zupełnie. Publiczność jest głupia i pozuje na cnotliwą. Ja byłem ongiś jej niewolnikiem. Ale obcinaj pan ostrożnie. Moje dzieło kosztowało mnie siedem lat potępieńczych katuszy.

Przestał mówić i odetchnął kilka razy z wysiłkiem. Po chwili zaczął szeptać po grecku coś w rodzaju modlitwy. Kolorowa małżonka Jellaludina zalewała się łzami.

McIntosh podniósł się na łóżku, wyprężył tułów i przemówił głosem wolnym i donośnym;
„ Niewinien Milordzie!”
Opadł na łóżko i pozostał w omdleniu aż do chwili zgonu.

Kobieta wybiegła pomiędzy szeregi koni i wielbłądów karawanseraju i zawodziła głośno, bijąc się po piersiach – kochała go… Być może, że ostatnie zdanie, które wyszło z ust McIntosha mogło nasunąć niejeden domysł, ale oprócz pliku papierów, które mnie dostały się w spadku, nic w izbie Jellaludina nie zdradzało kim był nieboszczyk.
Papiery tworzyły bezładną kupę. Strickland pomagał mi w ich uporządkowaniu i orzekł, że autor był albo bezczelnym blagierem, albo osobistością niezwykłą.
Przychylał się raczej do pierwszego wniosku. Niebawem osądzicie sami.***

Z dzieła McIntosha wypadło bardzo wiele usunąć. Zwłaszcza w nagłówkach pełno niedorzeczności, spisanych po grecku zostało skazanych na zupełną zagładę.
Jeżeli więc kiedykolwiek ukaże się „Księga Matki Maturin” niech wszyscy wiedzą, że autorem jej nie ja jestem, lecz McIntosh Jellaludin. Nie chcę, aby legenda o „Szacie Olbrzyma” sprawdziła się na mojej osobie.



Przekład F.Chwaliboga (1901 r.)
Opracowanie: Ar.

Opowiadanie pochodzi ze zbioru „Plain Tales From the Hills” (1888 r.)

*** Kipling rzeczywiście nosił się z zamiarem wydania powieści „Matka Maturin”.
Na drodze do publikacji stanął jego ojciec. Rękopis liczący 200 str. zaginął...