niedziela, grudnia 03, 2017

T.S. Eliot o R. Kiplingu


Thomas Stearns Eliot (1888 - 1965)
“classicist in literature, monarchist in politics
and Anglo- Catholic in religion"

W 1941 r. T.S. Eliot napisał obszerny esej o Kiplingu i umieścił go jako wstęp do ułożonej przez siebie antologii  Choice of Kipling’s Verse. Zawarł w nim wiele cennych obserwacji i wskazówek niezbędnych dla głębszego rozumienia utworów pisarza.
Równocześnie przeciwstawił się postponowaniu przez ówczesne salony literackie dzieła Kiplinga, w szczególności jego dorobku poetyckiego. Zresztą okazywanie dystansu do Kiplinga ze strony politycznie poprawnych środowisk trwa do dziś.
Przekład polski eseju ukazał się w latach sześćdziesiątych ub. wieku i jest już dziś zupełnie zapomniany. Oto jego obszerne fragmenty



Co w balladach Kiplinga uderza, to zdecydowana wola twórcy, żeby czytelnikom prostodusznym nie powiedzieć nic ponad to, co potrafią sobie przyswoić za jednym odczytaniem albo wysłuchaniem. Najlepiej wypadają one w czytaniu głośnym, ucho nie potrzebuje zaprawy specjalnej, żeby tok śledzić łatwo. Z zamiarem prostym idzie w parze niebywała celność słowa, wyrażeń, oraz inwencja rytmiczna. Nie ma na świecie poety, który by mniej samego siebie powtarzał. W balladzie nie ma miejsca na strofy zbyt rozciągłe, i struktura rymu nie może też być zbyt skomplikowana. Każda strofa powinna być od razu w całości dostępna rozumieniu; refren pomyślnie służyć może uwydatnieniu identyczności, wewnątrz której możliwa jest pewna ograniczona skala wariacji.
Kształtuje Kipling swoje ballady w sposób zadziwiająco urozmaicony; każda jest indywidualna, każda ma postać doskonale odpowiadającą nastrojowi i treści utworu. Struktura wiersza nie nazbyt regularna, akcentacja staje się monotonna wtedy tylko, kiedy monotonii potrzeba; i w ogóle nieregularna rytmika znajduje szerokie zastosowanie.
Jednym z najciekawszych przykładów łączenia akcentów ciężkich i przyspieszeń tempa jest Danny Deever, wiersz niepospolity z punktu widzenia technicznego ( jak i ze względu na zawartość). Regularny powrót jednych i tych samych słów na końcu wiersza, szczególnie efektowny z powodu wyzyskania rymu nieścisłego ( ‘parade’ i ‘said’ ) narzuca wrażenie marszowego kroku i poruszeń zdyscyplinowanej kolumny, jednostajność zaś tej wspólnoty ruchu uwydatnia grozę okazji i wyłomy stworzone wypadkami zasłabnięć poszczególnych szeregowców.
Przyśpieszony z lekka rytm ostatnich wierszy utworu odpowiada zmianie tempa marszu i przygrywki. Żadne słowo ani wyrażenie nie pociąga ku sobie uwagi zbyt silnie, żadne nie jest dla całostkowego efektu zbędne, tak iż kiedy moment szczytowy przychodzi ( jakże celne jest tu słowo ‘whimper’!) – atmosfera urzekła nas już dostatecznie, bez oporu przyjmujemy fikcję i na chwilę rezygnujemy z niewiary.
Myliłbym czytelnika, gdybym twierdził, że wszystkie swoje wiersze, albo przynajmniej wszystkie wiele ważące, ukształtował Kipling wedle wzoru ballady; rozmaitość form jest ogromna. Chcę tylko powiedzieć, że dostęp do tajemnicy intencji poety, we wszystkich jego wierszach, uzyskujemy przez wniknięcie w pobudki, z których powstaje ballada...

Czasem mówimy o rzemiośle pisarskim tak, jak gdyby autor najbardziej oddany sprawom ‘warsztatu’ znaleźć się musiał najbardziej na uboczu od sfery zainteresowań zwyczajnego czytelnika, i tak, jak gdyby pisarz popularny musiał być lichym artystą. Ale nie było na świecie pisarza, który by o rzemiosło więcej dbał od Kiplinga; z namiętności tej płynie jego ogromny szacunek dla artysty w ogólności i rzemieślnika w szczególności, co pozostaje też może w pewnym związku z szacunkiem jaki żywi Kipling dla masonerii. Problematykę artysty – literata podejmuje w swoich opowiadaniach ustawicznie. Tak na przykład w noweli Telegram iskrowy ( Wireless) laborant suchotnik w aptece podczas dyżuru na jedną noc przybiera osobowość Keatsa z okresu jego wytężonej pracy twórczej nad Wigilią świętej Agnieszki ( St. Agnes Eve). W opowiadaniu Najpiękniejsza opowieść świata ( The Finest Story in the World ) Kipling umyślnie dokomponowuje jeden wiersz bardzo dobry, ukształtowany swobodnie, i jeden wiersz bardzo lichy o postaci stroficznej regularnej, dla zilustrowania różnicy między utworem, który przemocą wdziera się do świadomości poety, i utworem, który autor z siebie wymusza. Różnice między kunsztem a artyzmem w poezji niemniej trudno zdefiniować jak różnice między poezją i wymową ballady. Na tej drodze nie dojdzie się do ustalenia stanowiska Kiplinga w poezji, stwierdzić tylko można, iż rzemiosło kiplingowskie doskonalsze jest niż rzemiosło niektórych większych odeń poetów, i że nawet w wydaniu zbiorowym bodaj nie znajdzie się wiersza, który by nie spełniał dobrze przeznaczonej sobie funkcji. U poety wielkiego zawieść może czasem artyzm słowa; ale u szczytu swoich możliwości osiąga on to, co Kipling na poziomie niższym osiąga niezawodnie – przejrzystość wyrazu, tak iż uwaga nasza skupia się wówczas całkowicie na przedmiocie, nie na języku wypowiedzi...W dziedzinie hymnicznej osiąga , moim zdaniem, wielkość jako autor Hymnu Ostatniego ( Recessional ). Utwór to znany niemal zbyt dobrze, żeby go wspominać, zwrócę jednak uwagę na to, że jest jednym z takich, gdzie do głosu dochodzi coś z pokładów głębszych niż świadomość intelektualna obserwatora zjawisk politycznych i społecznych – coś, co ma w sobie ton prawdziwego profetycznego natchnienia...

Pisarz ten ma nie tylko intencję serio, ma on i powołanie. Jest absolutnie oburęczny – absolutnie zdolny wypowiedzieć się i w prozie i w poezji; ale dla niego często owładająca nim konieczność wyrażenia rzeczy jednej i tej samej prozą i wierszem – to przymus o wiele głębszy niż przymus uzewnętrznienia artyzmu. Nie znam drugiego pisarza o równie potężnym uzdolnieniach, który by tak wyłącznie upatrywał w poezji tylko narzędzie...

Jeżeli jesteśmy z klanu krytyków psychologizujących i dzieło traktujemy jak projekcję biografii, to znowu Kipling nam się wymknie; żaden pisarz nie był od niego wstrzemięźliwszy w zwierzeniach osobistych, żaden nie unikał staranniej okazji do wzbudzania uczuć ciekawości, osobistej adoracji lub niechęci..
Można by myśleć, że poeta, który tak mało powiedział światu o swoich ekstazach i rozpaczach, powinien być nudny; że skoro tak dużo wyobraźni swojej oddał na służbę polityki, okaże się efemerydą; że kto uwagę miał zawsze namiętnie zaprzątniętą wyglądami rzeczy, musi być płytki. Wiemy zaś, że nie jest nudny, bo wszyscy, w różnym czasie czytając różne jego poematy, raz po raz zaznaliśmy dreszczu wzruszenia; i wiemy, że nie efemerycznej jest natury, bo tak ogromnie dużo z tego, cośmy czytali, pamiętamy. Co do zarzutu płytkości, to podnieść go mogą jedynie ci, którzy nie przestali czytać Kiplinga z chłopięcym jedynie zainteresowaniem. Kipling nie tylko celuje wnikliwością, ale niekiedy przejawia ‘niesamowitą’ wprost zdolność widzenia rzeczy jak gdyby drugim wzrokiem. Ganiono go, że dla obrony wału Hadriana przydzielił legion rzymski, który według historyków nigdy nie był tam stacjonowany, tymczasem późniejsze odkrycia potwierdziły trafność rzutu wyobraźni Kiplinga. To drobiazg tylko, dla pisarza tego typowy. Ale znał on i ciemniejsze, głębokie czeluście; czy z doświadczenia własnego, czy z oglądu wyobraźnią, obojętne. Wspomnieć tu można nowelę U kresu ( At the End of the Passage) , a z późniejszych Kobietę w jego życiu ( The Woman in His Life ), Wspólny los ( In the same Boat ); rzecz osobliwa, opowiadania te zwiastuje wiersz bardzo wczesny Biała Noc ( La Nuit Blanche ), w którym pojawia się już pewien obraz, powtórzony w U kresu. Kipling wiedział coś o sprawach spod powierzchni i zza granic...

Nie potrafiłem więc objaśnić poezji Kiplinga ani trwałego rządu, jaki sprawować umie nad duszami czytelników. Wystarczy, jeżeli uda mi się poetę obronić przed krytycznym schematyzmem...
Miał inny cel, któremu służył niezachwianie. Wyraził go w wierszu zamieszczonym w tomie nowel Rozmaitość stworzenia ( Diversity of Creatures ) pt. Bajarze ( The Fabulists ) ...
Kipling, którego indywidualność pisarska wydawać się może tylko odbiciem zewnętrznego świata, w rzeczywistości jest najbardziej nieprzeniknionym ze wszystkich autorów. Zdumiewające wyczucie słowa, olbrzymia ciekawość i zdolność obserwacji życia, chwytania go, zarówno intelektem, jak i wszystkimi zmysłami, maska sztukmistrza, a ponadto przedziwny dar ’drugiego wzroku’, zdolność przekazywania wieści odbieranych skądsiś, dar tak niepokojący, że skoro się go raz dostrzeże, nie wie się potem nigdy na pewno, kiedy się z nim liczyć nie trzeba; wszystko to sprawia, że Kipling jest pisarzem niemożliwym do zrozumienia w pełni i absolutnie nie dającym się pomniejszyć...

Wyjątkowa wrażliwość na otoczenie – to z pewnością rys Kiplinga najbardziej rzucający się w oko; na jednym przeto poziomie przebieg jego rozwoju - sądzić by można – wyznaczają okoliczności zewnętrzne. Co by życie z takiego człowieka zrobiło, gdyby urodził się, wyrósł, osiągnął dojrzałość i doszedł późnego wieku w obrębie jednego środowiska, nie wiadomo. Życie jednak tak nim pokierowało, że w stosunku do wszelkich środowisk uzyskał pewien dystans, z żadnym nie związał się blisko, nabył, rzec można, uniwersalnej cudzoziemskości, która jest odwrotną stroną jego silnej miłości dla Indii, dla Imperium Brytyjskiego, dla Anglii i dla hrabstwa Sussex. To obcość jak gdyby jakiegoś niepokojąco inteligentnego przybysza z innej planety. Pozostaje w pewien sposób obcy, wyniosły w stosunku do wszystkiego z czym się utożsamia. Czytelnik , który potrafi przeniknąć, nie dość głęboko zresztą, do warstw głębszych od poziomu popularnych wyobrażeń o Kiplingu jako o bajarzu i piewcy ballad, i który niejasno tylko zdaje sobie sprawę z istnienia jeszcze czegoś pod powierzchnią – nie potrafi prawdopodobnie odgadnąć, dlaczego mu nieswojo ...
Fakt urodzenia i spędzenia pierwszych świadomych lat życia w Indiach miał ogromne znaczenie dla dziecka o tak wielkiej wrażliwości. Także i okres od siedemnastego do dwudziestego czwartego roku życia, tamże spędzony na pracy dziennikarskiej, był dla rozwoju młodzieńca przedwcześnie dojrzałego i obdarzonego wyostrzonym zmysłem obserwacyjnym bardzo ważny. Wskutek tego ( tak mi się zdaje ) Kipling Indie widzi dwojako: okiem dziecka i okiem młodzieńca. Widzeniem drugim przejrzał garnizon brytyjski w Indiach, ono mu dostarczyło materiału do szyderczych i pełnych tupetu opowiadań, malujących stosunki towarzyskie w Delhi i Simli, natomiast kraj i lud miłuje oczami dziecka. W jego opowiadaniach indyjskich postaci krajowców na ogół rysują się konkretniej, ponieważ traktowane są ze zrozumieniem płynącym z miłości. Nie ma się wiele sympatii dla otoczenia w wieku siedemnastu - dwudziestu czterech lat. Za to pustelnik Purun Bhagat z Drugiej księgi dżungli i cztery przepyszne postaci krajowców z Kima: Lama, Mahbub Ali, Hurree Chunder Mookerjee i bogata wdowa z Saharunpore są ludźmi z krwi i ciała. Co się tyczy Brytyjczyków, to najszczerszą sympatię pisarza budzą nieszczęśliwcy albo wykolejeńcy - Mc Intosh Jellaluddin lepiej umiał życie poznać od Stricklanda. Kipling inaczej do Indii przynależy niż którykolwiek z Anglików, którzy o kraju tym pisali, inaczej także od którego bądź krajowca określonego przez rasę, wierzenia, miejsce zamieszkania oraz ( w przypadku Hindusa ) - kastę. Można by niemal Kiplinga nazwać pierwszym obywatelem Indii...

Interpretować uczucie żywione przez Kiplinga dla Imperium Brytyjskiego, a następnie dla wiejskiego hrabstwa Sussex po prostu jako nostalgię człowieka bez ojczyzny, jako poszukiwanie ostoi przez kogoś kto nigdzie nie przynależy, znaczyłoby popełnić błąd uniemożliwiający nam zrozumienie jedyności Kiplingowego dzieła. Postponować w ten sposób jego patriotyzm mogą tylko ci, którzy uważają uczucie takie za niegodne wyrazu w poezji…Ale od uprzedzenia do patriotyzmu w poezji silniejsze jeszcze jest uprzedzenie do wierszy o tematyce patriotyczno – imperialnej. Dla nazbyt wielu ludzi Imperium stało się czymś, z czego się należy tłumaczyć.., co do patriotyzmu zaś to winien on być niemy. Ale uznać musimy fakt, że dla Kiplinga Imperium nie było tylko ideą dobrą czy złą, on jego rzeczywistość odczuwał. Wyrażając zaś to swoje uczucie, ani myślał schlebiać próżności narodowej albo imperialnej, ani też nie podejmował propagandy na rzecz politycznego programu. Chciał rodakom uprzytomnić fakt istnienia czegoś, co przeważnie bardzo słabo sobie uświadamiali. Starał się wrazić w nich świadomość rzeczy wielkiej, to pewna, lecz przede wszystkim poczucie odpowiedzialności...

Wywiera na Kiplinga nie słabnący urok technologia; telegraf bez drutu i samolot na plan dalszy odsuwają maszynę parową, w jednej zaś z najbardziej zaświatowych jego nowel One ( They ), [1904r.] gra już rolę pierwotny, niezbyt odpowiedzialny samochód – ale Parnezjusz i Hobden więcej od maszyn znaczą. Centurion Parnezjusz to obrońca cywilizacji wałczącej z barbarami, cywilizacji określonej, nie zaś ogólnikowego pojęcia, wieśniak Hobden znowuż reprezentuje istotność styku cywilizacji z ziemią...

Potępiając poglądy polityczne pisarza nazywa się go torysem, krytykując styl nazywa się go dziennikarzem.
Oba epitety w zasadzie bez wątpienia szacowne, ale pierwszy zwulgaryzował się i stracił szlachetność przez zbliżenie ze słowem podlejszym, w popularnym bowiem zrozumieniu rzeczy krytyka ‘demokracji ’ uchodzi za aprobatę faszyzmu, który z punktu widzenia prawdziwego torysa jest ostatecznym demokracji poniżeniem.
Co się tyczy epitetu drugiego, to w zastosowaniu do osoby nie zatrudnionej w zespole redakcyjnym pisma słowo dziennikarz jest dzisiaj synonimem uniżonej czołobitności wobec przejawów mody aktualnej. Kipling nie był zresztą torysem również i w tym sensie, że nie szedł ślepo za wskazaniami partii politycznej; torysem był tylko w takim znaczeniu, w jakim słowo to trafnie w obrębie każdego pokolenia charakteryzować może pewną mała grupkę pisarzy i pewną liczbę osób przeważnie milczących, mało znanych i mało wpływowych.
Określenie ‘dziennikarz’ ( w znaczeniu zacytowanym ) jeszcze mniej do Kiplinga pasuje;
ależ sprawy, którym orędował, w tamtym czasie nie były popularne, o żołnierzach zawodowych i wojnach na pograniczu pisał zgoła bez intencji idealizującej; o wojnie burskiej wypowiadał się raczej krytycznie, niż bojowo.

Zarzucić można by, że gloryfikując Imperium nie przyczyniał się do wydobycia na światło odwrotnej strony medalu, więc spraw takich jak komercjalizm, wyzysk, brak dbałości o ludność miejscową. Żaden jednak uważny czytelnik Kiplinga nie będzie twierdził, że pisarz wzrok odwraca od stron ciemnych angielskiego panowania; rzecz w tym, iż po prostu w sprawę imperium wierzył i chciał rodakom przed oczy postawić ideał. Zarazem bardzo jasno widział jak trudno do tego szczytnego ideału choćby cokolwiek się przybliżyć i jak ustawicznie grozi ryzyko osunięcia się poniżej poziomu osiągalnego.

Nie znajduję żadnego uzasadnienia dla zarzutu, że wyznawał doktrynę rasistowską.

Wierzył, że Brytyjczycy największą mają zdolność rządzenia i ze swojego społeczeństwa najwięcej potrafią wydać administratorów ludzkich, nieprzekupnych i niełapczywych.
Nie można absolutnie przypisywać Kiplingowi poglądu, że Brytyjczyk z racji swego pochodzenia rasowego musi być od jednostki innego pochodzenia istotą wyższą czy choćby tylko nie niższą. Kipling żywi dla człowieka podziw nie nadwątlony przez uprzedzenia rasowe; najdojrzalej o Indiach wypowiada się w największym swoim dziele w Kimie. Mówi się, że był dla mas dostawcą literatury rozrywkowej, ale mówi się tak dlatego, że pisma jego były i są popularne i czytelników pociągają...

Tu już odsunęliśmy się na ogromny dystans od bajarza, i nawet od patrioty, co za obowiazek swój uwazał rodakom przedstawić jasno pewne rzeczy, na które woleli nie patrzeć. Bez wątpienia musiał przewidywać, że ani za jego czasów, ani w przyszłości dalszej nie znajdzie się wielu czytelników, którzy zechcą zadać sobie trud wyrozumienia znaczeń parabolicznych, czy choćby tylko potrafią ocenić precyzję obserwacji, celowość doboru i układu motywów, celność idiomu i słowa, i w ogóle strukturę kompozycji rzędu tak wysokiego. Musiał i to wiedzieć, że sprawe zrozumienia utrudni również własna jego sława, że na zawadzie stanie jego reputacja opowiadacza, renoma 'dziennikarza - torysa', literata, który zawsze potrafi wtórować echom dnia wczorajszego, i nawet reputacja autora ulubionych przez dzieci bajek oddziała tu niekorzystnie...
Łatwo byłoby mi imiennie wskazać sporo wielkich poetów, ale bardzo niewielu tylko spośród nich nazwałbym wielkimi twórcami wierszy. W tych klasie zaś uznać należy miejsce hierarchiczne Kiplinga nie tylko wysokie, lecz, jeśli się nie mylę - szczytowe.
T.S. Eliot ( tł.W.Chwalewik)


******* Wybór polskich przekładów wierszy Kiplinga (aktualizowany)



Droga przez las

Zamknięto drogę przez las
Lat temu siedemdziesiąt.
Słoty i deszcze zniszczyły ją jeszcze
I teraz nie wiesz, że raz
Była droga przez las,
Nim drzewa na niej posiano.
Przebiega skrycie pod poszyciem,
Pod wrzosem, anemonami -
I tylko leśniczy wie,
Że tam, gdzie tyle jest gniazd,
Gdzie borsuk bezpiecznie śpi,
Była raz droga przez las.

Ale gdy wejdziesz w las
Późnym wieczorem pod jesień,
Kiedy już nocny chłód idzie od leśnych wód -
Tam gdzie się wydry zwołują,
(Nie bój się ludzi w lesie,
Mało ich tam widują)
Posłyszysz stuk końskich kopyt,
Galopu równy rytm,
Spódnic po rosie łopot
Wśród samotności i mgły -
Jakby ktoś wiedział o tym,
Że jest tam droga przez las...
Lecz nie ma drogi przez las.

przełożył Andrzej Nowicki


 Grody i Trony ( Cities and Thrones and Powers)

Grody i Trony w obliczu Czasu
Ważą zaledwie tyle,
Co wątłe kwiecie łąki i lasu,
Żyjące chwilę.

Ale jak z wiosną paki nowemi
Tryska kwiat młody,
Tak z wyczerpanej, wzgardzonej ziemi
Znów wstają Grody.

Wiosenny Narcyz w blasku urody
Snadź nigdy się nie dowie,
Jakie jesienne zwarzyły chłody
dawne listowie.

Nieświadom prawdy i pełen pychy,
Ufa bezpiecznie,
Że żywot jego tak krótki, lichy
Trwać będzie wiecznie.

Tak Czas, nad miarę zawsze łaskawy
Wszystkiemu, co tu żywie,
Ślepcem na wieczne każe być sprawy,
Ufać szczęśliwie.

By mógł, zstępując w śmierci podziemia
Gdzie grób nań czeka,
"Bacz, jak są trwałe", rzecze Cień do Cienia,
"Dzieła Człowieka"

przełożyła F. Arnsztajnowa





 Hieny

 Gdy pogrzebowy oddział zszedł ze sceny
 I odleciały zawiedzione kanie,
 Z ciemności zmyślne wyłażą hieny,
 By o poległych naszych mieć staranie.

 Zupełnie obojętne jest hienie,
 Jak który umarł i dlaczego.
 Rozgrzebią pyskiem krzaki i kamienie,
 Aż dokopią się do zabitego.

 Przejęte tylko tym, że będą żarły,
 Aby żyć, dobrze o tym wiedzą,
 Że bezpieczniejszym mięsem jest umarły
 Od najsłabszego z żywych, które jedzą,

 (Bo i koza ubodzie, i robak też utnie,
 Czasem się i dziecko sprzeciwi,
 Ale palcem nie ruszą, szarpani okrutnie,
 Biedni żołnierze nieżywi).

 Więc chichot, wrzask i grudy lecą,
 Aż białe kły wbijają głęboko
 W koszulę żołnierską i dobrze chwycą,
 I trupa na wierch wywloką.

 I znowu, zanim się stado stłoczy,
 Żałosne pokaże się lico,
 Lecz nie zobaczą go żyjących oczy
 Z wyjątkiem Boga i tych, co

 Nie mają duszy, wstydu i sumienia,
 W cokolwiek zęby wbili,
 I nie skalają zmarłego imienia.
 To już jego plemienia przywilej.

przełożył Robert Stiller


Wampir
 

A fool there was and he made his prayer
(Even as you and I!)
To a rag and a bone and a hank of hair
(We called her the woman who did not care),
But the fool he called her his lady fair
(Even as you and I!)

Był głupiec - biedak, co wzdychał od lat -
(Ot tak - jak ja i ty)
Do kłębka włosów i gnatów i szmat,
Co go kobietą zwykł gładki zwać świat;
Och! Dlań to - kochanie - dlań gwiazda - dlań
Kwiat!
(Znamy to - ja i ty!)

Hej, zawodów żal! Wiecznych tęsknic dal!
Hej, przelane na darmo łzy!
Wzięła ona - zabrała! - Ta pustka, to Nic!...
I nie pojęła z nich nic, nie odczuła nic!
Widzim dziś: nie odczuła ni skry!

Był głupiec - biedak, co jej wszystko dał!
(Ot tak - jak ja i ty!)
Dał cześć i złoto i laur twórczych chwał...
Krasopióry ów dziw z wszystkiego go zgrał...
Ha! Bo chłopak nie wodę, a krew w żyłach
miał...
(Ot tak - jak ja i ty!)

Gdzie plon naszych rąk, gdzie znój krwawych mąk,
Gdzie młodzieńczych marzeń sny?!
Ach! To ona je wzięła! Ta pustka, to Nic!
I nie pojęła z nich nic, nie odczuła nic!
Widzim dziś: nie odczuła ni skry!

Az ci głupiec - biedak i skórę zbył...
(Ot tak - jak ja i ty!)
Nie zostało mu nic, czemby nędze swą skrył!
Więc...cisnęła go z lekka w plugawy wzgard pył...
A tam...duch mu zczezł precz, a już tylko
cień żył.
( Znamy to - ja i ty!)

Lecz - nie żółć jej zdrad - i nie wzgardy jad
Wiecznym żalem nam w sercach drży!...
Jeno...wiemy już dziś, że ta pustka, to Nic -
Nie pojęła - ach! nic!... Nie odczuła nic!
I nie mogła z nas odczuć ni skry!...

przełożył K. H. Wachtel
Zdanie "A fool there was"...stało się tytułem popularnego filmu z  1915 film z aktorką Theda Bara ( u góry) 
 jako typem wampa


 
Miasto snów

Na krańcu czerwonych tych wód,
Gdzie lampa samotna się pali,
Czy wiecie, gdzie Litość ma gród
Wzniesiony wśród cichej snu fali?
Tam ból swój składają nędzarze,
Człek chory tam czuje się zdrów -
Nam zasie, o Boże! o Boże!
Nim oko przymrużyć się może
Opuszczać Policjant-Dzień każe
Ten cichy, ten błogi Gród snów.

Z pól, z łąk swych pospiesza tu lud,
Królowie zdejmują korony,
Wkraczając w Litości ten gród,
Co dla nas zamyka swe brony.
Po dziennym tu skąpiesz się gwarze
I wyjdziesz stąd skrzepion i zdrów -
Nam zasie, o Boże! o Boże!
Nim oko przymrużyć się może
Opuszczać Policjant-Dzień każe
Ten cichy, ten błogi Gród snów.

Na krańcu czerwonych tych wód,
Gdzie sen się zaczyna uroczy,
Ach! patrzeć nam wolno na gród,
Lecz nikt z nas do wnętrza nie wkroczy.
Od bram odtrąceni przez straże,
Do trosk swych wracamy - i znów,
Nim oko przymrużyć się może,
Policjant-Dzień, Boże! o Boże!
Bezsennym opuszczać nam każe
Ten cichy, ten błogi Gród snów.

przełożył Jan Kasprowicz




Huny u Bram*

(The Hun is at the Gate)

For all we have and are,
For all our children’s fate,
Stand up and take the war.
The Hun is at the gate!


Za prac plon, za nasz znój,
Za los, co wzejść ma nam
Wstańcie! Na bój! Na bój!...
Wróg-Hun u naszych bram!...

Dolę nam zćmił chmur cień!
Wre wir. Pierzchł pokój precz.
Dzisiejszy huczy dzień
Szał walk - pożogę - miecz...

Choć padnie druh i brat,
Idea lśni - nad toń,
Patrz śmiele wzwyż, nad świat,
Potężną podnieś dłoń.

Znów nam złowróżbnie grzmi
Wrzask barbarzyńskich hord.
Ład praw - błysk noża ćmi...
Ich prawo - pięść i mord!...

Znów nam do boju wstać,
Ludów osłonić znicz.
A kaźń za gwałty dać!
A kiełzać wrażą dzicz!

Toć wszech-zmysł i wszech-moc
Co wieków dobył wiek,
Rwie w niwecz jedna noc-
Spraw próżen staje człek:

I choć przez smęt, przez ból,
Choć wzrok mgli krwawa łza,
Wśród zgliszcz, wskroś pustych pól
On trwa - niezłomnie trwa.

I choćby nas los-kat
Nas wszystkich zwalił w toń,
Idea przetrwa świat!
Wiar mocą wznieśmy dłoń!

Precz kompromisów kłam!
Nie w nich cel dzieła tkwi!
My nasz zbudujem chram -
Ofiarą dusz i krwi!

W czyn jeden wolę zbić;
Iść! Paść w całunów kir!...
Kto z was chce w więzach gnić?
Nam zgon!...Ojczyźnie mir!...

* W pierwszych dniach wojny światowej 1914 r. R.Kipling  ogłosił
powyższy wiersz, przyjęty przez Anglię za hasło bojowe
w walce z barbarzyństwem niemieckim

przełożył K.H Wachtel






Bajarze
1914 - 1918


Gdy sprawę jakąś ukryć chce świat cały
Bo prawda tłumom rzadko kiedy miła,
Bajarze bają tak jak Ezop stary,
Wysłowią czego głośno nikt nie powie,
Bajkę dać muszą, inaczej się stanie,
Że stracą wszelkie w ludzie posłuchanie.

Kiedy głupota rozpacznie się sili,
Żeby na głowy nasze ściągnąć zgubę,
Gdy gnuśność chce Wolności skonu,
Lek watahami grób Honoru kopie,
Nawet w tej pewnej przed klęską godzinie,
Kto nie zabawi, z celem się rozminie.

Zabawić muszą, choć nie wszyscy z nędzy,
I trud swój włożyć, nie wszyscy dla zysku,
Lecz żeby ubawionych ostrzec ludzi:
Dziś czas wysiłku – ocalenia jutro!
I był trud próżny niektórych pisarzy;
Chociaż bawili, głos ich nie zaważył.

Ta kłódką usta mieliśmy zamknięte,
To było jarzmo, któreśmy się wprzęgli,
Przyjemnych wyrzekając się komityw,
Które czas temu pokoleniu raił.
Żeśmy nie chcieli, już się nie odstanie –
Nikt nas nie słyszał – to podziękowanie.

Któż słyszy działa, zanim zagrzmią jeszcze?
Cóż ponętniejsze niż czub chwili łowić?
Życie tak fikcję stokrotnie przewyższa,
Że któż by chciał się cieszyć zmyśleniami?
Przeto ziściło się, co los napisał:
Nikt nas nie słyszy, nikt nas nie usłyszał.

przełozył Włodzimierz Lewik



Danny Deever

Dlaczego trąbki grają tak? - któryś z rekrutów rzekł.
By zwołać was, by zwołać was - powiedział Sierżant Szef.
A czemuś tak, Sierżancie, zbladł? - któryś z rekrutów rzekł.
Przed tym, co ujrzę, zdjął mnie strach - powiedział Sierżant Szef.

Bo Danny Deever wisieć ma, już marsz żałobny grają,
Już zebrał się na placu pułk, dziś rano go wieszają.
Zerwano już guziki zeń i szlify zeń zerwano,
Będzie wisiał Danny Deever dzisiaj rano.

Czemu ostatni szereg drży? - któryś z rekrutów rzekł.
Bo zimno dziś, bo zimno dziś - powiedział Sierżant Szef.
W pierwszym szeregu żołnierz padł - któryś z rekrutów rzekł.
To słońca żar, to słońca żar - powiedział Sierżant Szef.

Bo Danny Deever wisieć ma, już wiodą go w kolumnie,
Już stanął Danny Deever tam, przy trumnie, przy swej trumnie.
Zadynda za minuty pół, jak psa tak go schwytano,
Będzie wisiał Danny Deever dzisiaj rano.

Wśród nas on spał na pryczy swej - któryś z rekrutów rzekł.
Dziś będzie spał daleko stąd - powiedział Sierżant Szef.
On nieraz piwo stawiał nam - któryś z rekrutów rzekł.
Wypije gorzkie piwo sam - powiedział Sierżant Szef.

Bo Danny Deever wisieć ma, na miejsce go prowadźcie,
Zabił kolegę, który spał, dobrze mu w twarz popatrzcie,
On hańbą okrył cały pułk, wstyd przyniósł swym krajanom,
Będzie wisiał Danny Deever dzisiaj rano.

Co to za cień na słońca tle? - któryś z rekrutów rzekł.
Danny o życie walczy swe - powiedział Sierżant Szef.
Co to tak skamle w górze tam? - któryś z rekrutów rzekł.
Danny się z duszą żegna swą - powiedział Sierżant Szef.

Już zawisnął Danny Deever, gra orkiestra szybki marsz,
Pułk w kolumny się formuje, maszeruje z nami wraz!
Cóż to? Młodzi drżą rekruci? Sami będą piwo pić!
Danny Deever powieszony został dziś.

przełożył Andrzej Nowicki


Hymn przed wojną

I

Ziemia z wściekłości rzęzi,
Morzami miota szał!
Zerwał się lud z uwięzi
Przeciwko Anglii wstał!
Nim legia w boju stanie,
Nim wionie miecza świst,
Dopomóż, gromów Panie,
Jehowo, Boże bitw!

II

Mimo swych żądz i pychy
Złe serce, zły ócz blask,
Ogłuchły słuch, duch lichy
Pragną dziś Twoich łask.
Grzeszni gardzili Tobą,
Głupi się zaparł był,
Lecz nadyszmy przed Tobą;
Umrzeć dodawaj sił.

III

Opodal tu klęczących
( O gdzież ołtarzy szych? )
Którym brak gwiazd wiodących
Zbaw, Panie, wiarą ich.
Jeśli złym było czynem
Wezwanie ich w ten czas,
Nie na nich złóż przewinę
I ukarz raczej nas!

IV

Od pychy, uciekania,
Pomsty, plamiącej broń,
Pośpiechu i zbłąkania,
Ty nas, o Panie, chroń.
Najsłabszych wspieraj w boju,
Drżący dech wzmocnij im,
By milcząc i w spokoju
Szli na śmierć śladem Twym.

V

Mario przeszyta bólem,
Duszę, co stanie już
Przed życiodajnym Królem,
Uratuj, w raju złóż.
Wszak każdy z matki wyszedł:
W ostatniej z ludzkich spraw
Za wrogiem towarzyszem
O Matko, Ty się wstaw!

VI

Gniew pułki już pozbierał,
Zbliża się krwawy czas,
Jakeś praojców wspierał,
Wesprzyj dziś, Panie nas.
Znaki ukazujący
Życia i śmierci mit,
O Panie, gromem grzmiący,
Usłysz nas, Boże bitw!

przełożył Józef Czechowicz










Przekład 2 zwrotek pochodzi z książki 'Wyspy'  N.Daviesa


Powrót wojsk

Pokój zawarty i wracam oto
do Hackneystadtu, ja – lecz nie ja;
bo nauczony już, jaką cnotą
i czem jest dla nas ta Wielka Gra.
Trud mój był taki, jak innych trudy –
– gdzie zmian początek, w czym one są? –
byłem dzieciakiem w kraju ułudy,
a oto ze mnie myślący mąż.

O, gdyby Anglię stanowić miały
jedynie farba, mosiądz, kit, lak,
nie zaś mit twoich snów oniemiałych,
to byś ją rzucił. Lecz nie jest tak!

Jeszcze z ust moich słowo nie pada,
a już je niesie kolegi głos,
już zrumieniło lica sąsiada,
nim na twarz moją spadło jak cios.
Wreszcie poczułem – czy z tego dumny,
zarozumiały z tego być mam? –
(wybaczcie, mili, termin zbyt szumny)
cholerną duszę już w sobie mam.

Nocami szydzą bulgotem rzeki,
księżyc równiny zmienia w mórz gładź,
góry, wędrowcom zawsze dalekie,
z gwiezdną wiecznością mówiące snadź,
ciemność dysząca szybko spod chmury
w polanach puszczy i w głębi kniej,
gdy wiatr przedziera się przez pagóry –
– to wszystko uczy więcej lub mniej.

Dziesięć ataków na gród bezludny,
dziesięć odwrotów, łuna i dym,
w czas marszu kolumn wyżeł wychudły,
goniący wzrokiem za panem swym,
rozmowa cicha o matki domu
nocą z żołnierzem (kto on? cóż wiesz?) –
twarz tę widziałeś raz w błyskach gromu
i noc ją starła. To uczy też.

Dzień ma bieg zwykły. Rankiem promienie
pod daszkiem czapki, gdyś wziął na cel,
w skwarze południa wojsk uciszenie,
potem, do nocy, luty ryk strzelb;
biedni zabici, co przed godziną
młodzi, a mają tak starczy wzrok,
nogi spętane nim chłód w nie spłynął,
każda z tych rzeczy – ku wiedzy krok.

A także czas ten, idący w lata,
tysiąc okolic przez którem szedł,
z ludźmi z dwóch półkul wielkiego świata
słowa o sławie trudów i bied;
choć nie mówiło serce, że bliscy
ci ludzie – wielkość ich w sercu mam,
teraz – sam zawsze – jak i my wszyscy,
braterski uścisk każdemu dam.

Samo to przyszło – czy z tego dumny,
zarozumiały z tego być mam?
(wybaczcie, mili, termin zbyt szumny) –
cholerną duszę posiadam sam.
Uwolnionego ostatni przemarsz
wiedzie już tylko do małych dni.
Boże, wiesz wszystko, na co słów nie ma –
Thamesfontein ukaż, o, ukaż mi!

O, gdyby Anglię stanowić miały
jedynie farba, mosiądz, kit, lak,
nie zaś mit moich snów oniemiałych,
to bym ją rzucił. Lecz nie jest tak!

przełożył Józef Czechowicz


Ślubowanie dziecięce

Ziemio Ojczysta! Przyjm dziecięcy ślub;
Miłością, pracą, służyć ci po grób!
A gdy wyrośniem w niewiasty i męże,
W potrzebie każde za ciebie polęże!

Ojcze nasz, któryś jest nad nami w Niebie
Wspomóc racz dzieci, co wzywają Ciebie!
Spraw, by budować zdołał z rodu w ród
Niepokalane dziedzictwo nasz trud!

Naucz nas znosić w prawdzie i miłości
Jarzmo posłuchu, przystojne młodości,
Byśmy wysłużyć mogli Prawdy Cud,
Co z łaski Twojej żywi każdy lud!

Naucz nas władać sobą w każdej chwili,
Czystość zachować pozwól zawdy nam,
Byśmy Ojczyźnie w potrzebie złożyli
Ofiarę z duszy i ciała bez plam!

Naucz nas patrzeć w każdym życia kroku
Praw Twoich, Ojcze, nie – przyjaciół wzroku,
By nas nie zwrócił z drogi Twoich łask,
Ni poklask tłumu, ani jego wrzask!

Darz nas siłami, ale nie zwól Panie,
By słabszy od nas płakał kiedy na nie;
Spraw, aby męska naszej duszy moc
Bratniej niedoli rozjaśniała noc!

Naucz nas rzeczy prostych miłowania,
Radości czystej bez goryczy skaz,
Wszelakiej krzywdy ucz nas przebaczania,
I spraw, by każdy człek miał brata w nas!

Ziemio Rodzinna! Dumo nasza! Wiaro!
Krwi naszych Ojców rodzajna ofiarą!
O Ziemio - Matko! Składamy ci ślub;
Myśl, dłonie, serca – Twoje aż po grób!

przełożyła Franciszka Arnsztajnowa, 1924
Wiersz końcowy „Puka z Pukowej Górki”
(Nie zamieszczany w powojennych wydaniach Puka w PRL-u)


L’Envoi

Wasz Ołtarz wnet zaświeci pustką,
Miast kwiatów i kadzideł – żal,
Czciciele, wasze Bóstwo
Wszak odleciało w dal;
Po cóż ofiary, pieśni tu
Składacie dalej dzień po dniu?

„Że ołtarz pusty, wiemy dobrze,
Że nie ma już Bogini -
Lecz będzie trwał nasz obrzęd
W tutejszej świątyni;
Wciąż dym ofiarny czerni głaz,
Choć Jej już nie ma pośród nas.

Bo gdy zanosim pienia nasze,
Znicz się o każdej porze tli,
Inna Bogini z czasem
Sfrunąć tu może i,
Widząc jak oczy wznosim w słup,
Zostanie - z nami u Swych stóp”

przełożył Kazimierz Rafalski


Pieśń o Piątej Rzece

Gdy cztery potężne Rzeki
Płynąć zaczęły przez Eden,
Nad każdą prawo opieki
I władzę otrzymał mąż jeden.

A po skończonym podziale
( Jak stara głosi legenda),
Czarny Izrael skądś się przyszwendał –
I rzeki nie dostał wcale.

Lecz Pan Sprawiedliwy rzekł doń:
„Garść pyłu żółtego weź w dłoń,
Na twardą ziemię ją rzuć!
A Piąta olbrzymia Struga
Po całej ziemi - jak długa -
Tajemnie się będzie snuć.
Zaś tajemnicę jej wód
Znać będziesz ty – i twój Lud!”

Jako rzekł Pan, tak się stało;
Głęboko, w żyłach ziemi
zrodziła się Rzeka Piąta:
Wsparta źródłami mnogiemi,
Zasila targowe place,
Orzeźwia królów pałace,
Ziemię opływa całą
I bieg swój przedziwnie mota
Tajemna Struga Złota…

Izrael, tem ucieszony,
Zaniechał berła, korony,
I ponad brzegiem usiadłszy,
W zadumie w tę rzekę wciąż patrzy;
Jak nurt jej błyska, migota,
Jak w mnóstwo się odnóg rozdziela,
To znów pod ziemię zapada –
Z powodów, których nie zbada
Nikt w świecie…prócz Izraela.

On rządzi jak pan wszechwładnie
Tą Piątą przedziwną Rzeką;
On słyszy huk jej i śpiew,
Jej tętnem tętni mu krew…
On z góry powie: „Rzeka opadnie!”
Gdyż wie, jakie źródła i studnie
Wyschły za szlakiem pustyni,
O tysiąc mil na południe.
On z góry powie; „Rzeka wyleje!”
Gdyż wie, że jej wody przyczyni
Śnieg, co na górach topnieje
Gdzieś na północ daleko…
On zwęszy skwar i gorąco
I słotę nadciągającą –
I wie, jaki zysk w interesie
Każda z tych zmian mu przyniesie…

Bez miecza – a przecie mocarz,
Bez tronu – a władca przecie,
Izrael tuła się w świecie,
Śledząc gdzie Struga ta płynie…
Wszędzie jest gościem – bez domu –
Gdzieniegdzie panem jest…chociaż
Królem nie będzie – w żadnej krainie…
Zaś Piąta Rzeka nikomu
Tajemnic swych nie udziela –
Nikomu, prócz Izraela!
Bo niebios przewidział to dekret,
Że jemu wyłącznie jest dany ten sekret…

przełożył Józef Birkenmajer
Wiersz pochodzi z książki „Puk z Pukowej Górki” .
(Nie wszedł do powojennych wydań Puka w PRL-u)


Kołysanka Świętej Heleny


Jak daleko Swięta Helena od chłopięcych marzeń?
Wędrówka długa przed tobą cały świat
O matko nie zatrzymasz biegu zdarzeń
(Czyż myśli o jesieni pierwszy wiosenny kwiat?)

Jak daleko Święta Helena od ulic Paryża
Na drodze stosy ciał pośród krwi bratniej
I bębnów głos oddala się to zbliża
(Gdy stawiasz pierwszy krok pamiętaj o ostatnim!)

Jak daleko Święta Helena od pól Austerlitz?
Rzec trudno wokół wciąż huczą armaty
A wódz oprócz chwały nie widzi już nic
(Co pnie się w górę upada w dół, jak świat światem!)

Jak daleko Święta Helena od Cesarza w chwale?
Nie widać dróg tak bije blask od złota
Dla króla uczty, dla królowej bale
(Lecz po słonecznych dniach przychodzi czasem słota!)

Jak daleko Święta Helena od skał Trafalgar?
Daleka podróż co najmniej dziesięć lat;
Nad morską tonią gwiazd spadających czar
(Gdy cel odległy nazbyt, pozostaw skromny ślad!)

Jak daleko Święta Helena od wód Berezyny?
Ciężka droga - mroźna - słychać lodu trzask
Kto słucha dobrych rad uniknie winy
(Gdy droga ponad siły, zawracaj póki czas!)


Jak daleko Święta Helena od pól Waterloo?
Prosta droga – jasna - przez błękitu wody
Tam fale rozbitka kołyszą do snu
(Że dzień minął, nie mów przed słońca zachodem!)

Jak daleko od Świętej Heleny do Niebiańskich Łask?
Nikt nie wie - nikt nie wie - do końca swych dni
Lecz złóż już rączęta i lampy zgaś blask
I po wędrówce długiej, śpij mój malutki, śpij.

Przełożył Kazimierz Rafalski


Zimne zwierciadło

Królowa jest w komnacie niemłoda już
W koszuli nocnej jest i zmywa róż

Z kąta do kąta wzdłuż i wszerz
Czy spojrzeć w lustro waha się

W zimnym zwierciadle już nie zagości
Lico nadobne lat młodości


Królowa jest w komnacie układa włos
Wtem duch nieszczęsnej Marii zanuci w głos;
"Z kąta do kąta wzdłuż i wszerz
Czy spojrzeć w lustro wahasz się
Jestem twój cień
Aż spojrzysz weń!
W zimnym zwierciadle już nie zagości
Smutna rywalka Jej Wysokości"


Królowa jest w komnacie ociera łzy
Wtem duch Lestera zanuci u jej drzwi;
"Z kąta do kąta wzdłuż i wszerz
Czy spojrzeć w lustro wahasz się
Jestem twój cień
aż spojrzysz weń!
W zimnym zwierciadle wszak nie zagości
Nikt okrutniejszy od Jej Wysokości!"


Królowa jest w komnacie jej grzechy też
Więc wzrokiem zmierzy duchy wzdłuż i wszerz;
"Jam Anglii królowa, jam córa Henrykowa jest!"

Pierzchają nocne mary pierzchają widziadła
Elżbieta (bez peruki) staje u zwierciadła
I nagle... cofa się na widok... czupiradła

Bo lustro zrani kobietę niech każda przyzna
Jak żaden duch sumienia wyrzut czy Mężczyzna

Przełożył Kazimierz Rafalski


Celt i Anglik

Z Celtami to jasna sprawa od Builth do Ballyhoo,
Wiadomo, co taki wymyśli, co zrobi czy tam, czy tu.
Ze startu zgadniesz logicznie, jaki mieć kres będzie trasa –
Ale Anglicy, ach, Boże – to całkiem odmienna rasa.

Ich psychologia jak wołu, miny surowe i złe –
Od spraw zasadniczych wolą, gdy ktoś łaskocze ich źdźbłem,
Ale z tego ździebełka, z tych plew towarzyskiej rozmowy
Robią pałkę – i wrogom rozbijają nią głowy.

Z motywów czysto prywatnych zrodzona ( w tym właśnie sęk )
Ich ostateczna konkluzja – to raczej bełkot niż dźwięk.
Wcale nie skłonni do zwierzeń, słów jak zarazy się strzegą,
I tylko czasem przy kawie bąkną, co, jak i dlaczego.

Tak. Czasem tylko w salonie z półdźwięków em, er, yes, yes,
Można się nieco dowiedzieć, gdzie pogrzebany jest pies,
Czemu to się już stało, a to dlaczego się dzieje –
W mieszance stękań i slangu z oxfordzkim extra-cockneyem.

Telegraficzne zdańko, kiwnięcie głową czy gest –
Oto ich cała rozmowa – i kropka, koniec i kres.
Gdy od Walencji do Kirkwall Celtów szczebiocze tłuszcza,
Anglik? Ach, Anglik, mój Boże, i pary z gęby nie puszcza.

przełożył Włodzimierz Lewik


Pasterka Eddiego
( A.D. 687 )


Brat Eddi od Wilfryda
Pasterkę odprawić chce;
Już drzwi świątyni odmyka
Dla wszystkich z Manhood End.

Lecz msza obejdzie niewiele
Saksonów, gdy wokół sztorm;
Żywego ducha w kościele,
Choć Eddi bije w dzwon.

Rzekł Eddi: ”w taką szarugę
Nie wyszedłby nawet bies,
Ale ja swą posługę
Mam spełnić w Manhood End”.

Już świeca w ołtarzu płonie,
Dziwne dzieją się sprawy;
Oto z bagien osiołek
Śmiele wchodzi do nawy.

Wicher gnie drzewa w pół,
Deszcz na posadzce lśni;
Oto jarzmowy wół
U Pańskich stoi drzwi.

„Co dobre jest, co nie jest,
Jakże tu mnie rozstrzygać
Te sprawy Ojca w niebie?
Jam tylko sługa Wilfryda.

Ale gdzie trzech się zbierze
Świat cudem się wyda -
Słuchajcie bracia w wierze
Eddiego od Wilfryda!”

Temu nowinę głosi
O żłóbku w Betlejem mieście,
Onemu o Królu co ongiś
Na oślim siedział grzbiecie.

Bucha para nozdrzami,
Bydlęta zmienione w słuch,
A Eddi prawi kazanie
Jak przy biskupach dwóch.

Ucicha burza na dworze,
W oknach różowy już świt,
Wół z osłem idą w pokorze,
Każde do zajęć swych.

Rzekł Eddi do Saksończyków,
Gdy kpią z Pasterki tej:
„Wrót Jego nie zamykam
Przed nikim z Manhood End”

przełożył Kazimierz Rafalski



Przywołanie

Ja jestem ojców ich krainą.
I we mnie cnota się kwieci.
Chcę, zanim wody dni upłyną,
Z powrotem przywieść me dzieci.

Pod ich stopami w gęstej trawie
Zrodzi się lgnące czarowie –
Powrócą tu jak obcy prawie,
Zostaną jako synowie.

Nad ich głowami wśród na nowo
Zyskanych drzew, wśród polan,
Ja przędę swoich zaklęć słowo
Ciągnąc ich do swych kolan.
Zapachy dymu w te wieczory
I deszczów, co w noc się rodzą,
Godziny, dni i roku pory
Ich dusze znów złagodzą.

Aż im rozświecę sens prastary,
Znaczony lat tysiącami –
Wiedzą napełnię ich serc puchary,
Ich oczy wzruszeń łzami…

przełożył Witold Zechenter



Samica swego gatunku

Kiedy wieśniak w Himalajach pysznego niedźwiedzia spotka
I wrzaśnie na postrach, niedźwiedź często z życiem puszcza kmiotka.
Lecz ząb i szpon rozedrą go, jeżeli to niedźwiedzica.
Gdyż od samca dużo bardziej śmiercionośną jest samica.

Krok niebacznej stopy słysząc, grzejąca się w słońcu kobra
Odczołga się nieraz w bok, bo zgoda też bywa dobra.
Ale jeśli to samica, nie popuści jej wścieklica.
Gdyż od samca dużo bardziej śmiercionośną jest samica.

Siuksów lub Apaczów ucząc chrześcijańskich praw i spraw,
Jezuici bledli, jeśli wdała się w to jakaś squaw.
Wcale nie od wojowników bladły im ze zgrozy lica!
Gdyż od samca dużo bardziej śmiercionośną jest samica.

W lękliwym sercu swym mężczyzna niedomówień tłamsi nawał,
Gdyż Bóg nie po to mu kobietę dał, aby ją wydawał.
Ale gdy mąż się spotka z łowcą, wyjawiają sobie głośno,
Iż samica jest od samca dużo bardziej śmiercionośną.

On, choć i niedźwiedziowaty, a poza tym cham i glista,
Woli dojść do kompromisu, na którym i on skorzysta,
I przeciwnik. Konsekwencja gołych faktów rzadko prze go
Do konkluzji ostatecznej skutku nieodwołalnego.

Czy to strach, czy to głupota, skłaniają go do poglądu,
Że i wróg, nim się go rozwali, godzien jest jakiegoś sądu.
Sprośny żart w nim złość ostudza, wątpliwość i litość mącą
To, co jej płeć ma za rzecz wątpliwości nie budzącą.

Przecież Bóg mu dał kobietę tylko do jednego celu
Zbrojną i wyposażoną, do jednego, nie do wielu:
By pokoleń, co przyjść mają, nigdy w świecie nie zawiodła.
Po to jest od samca bardziej śmiercionośna, groźna, podła.

Zagrożona śmiercią w mękach, gdy ma coś żywego w łonie,
Bez wahań i bez litości, własne prawo bierze w dłonie.
Co znaczy dla niej żart lub fakt? To męskie figle, męska sprawa!
Ona jest drugim prawem. My żyć mamy tylko według tego prawa.

Nic nie wnosi w życie oprócz potęgi, którą świat zachwyca
Jako matka swego dziecka i samca swego samica.
Gdy nie ma ich, egzekwuje prawa swe i ważność swoją
Zbrojna wciąż w tę broń kobiecą, której wszyscy się tak boją.

Wtedy, w braku grubszych węzłów, bierze ślub z przekonaniami,
Jej dziećmi są jej poglądy. Biada temu, kto je splami!
Żadnej tam wymiany zdań, tylko z miejsca dzika, wściekła
Samica gatunku swego, pójść gotowa w otchłań piekła

Za dziecko swe i za samca. Tak jak walczy niedźwiedzica.
Jak ta kobrzyca, z której syknięć każde zabójczy jad przemyca.
Co słowo, to wiwisekcja, tkanka nerwowa już odkryta
I z bólu skręca się ofiara, jak z Indianką jezuita.

Więc mężczyzna, tchórz, gdy siada z takimi jak on śmiałkami
Do narady, musi dbać, ażeby zawsze byli sami
W zmaganiach z życiem i sumieniem, ramiona wznosząc do Boga
Sprawiedliwości, co kobiecie musi obca być i wroga.

Mężczyzna wie! Że kobieta, przez Boga mu powierzona,
Żądać ma, nie rządzić i rozpalać, nie zniewalać. Ona
Też wie. Jej instynkt nieomylny ostrzeżeniem go zaszczyca,
Że w jej gatunku bardziej śmiercionośną jest samica.

Przełożył Robert Stiller


Jeden z Tysiąca

„Jeden na tysiąc, jak mędrzec naucza,
Stokroć ci bliższy będzie niż brat.
By go odnaleźć, w drogę wyruszaj,
Choćbyś zwędrować miał wokół świat.
Dziesiątki i setki zobaczą w tobie
Obraz stworzony z podłych słów,
Ale z Tysiąca Jeden człowiek
Spojrzy wraz z tobą w oczy złu.

Próżne przysięgi, modlitwy i prośby;
Wszak trudno w sprawie własnej być świadkiem
Dziesiątkom i setkom łatwiej cię sądzić
Po gestach, czynach i mowie gładkiej.
Lecz gdy cię spotka na morzy wzburzonym
Jeden z Tysiąca i ujmie twą dłoń,
To koniec męki, toś już ocalony
Gotów przepłynąć najgłębszą toń.

Groszem podzieli się z tobą bez słowa,
A twoim nie wzgardzi w potrzebie.
W zgodzie będziecie dalej wędrować
Za całe bogactwo mając siebie.
Dziesiątki i setki zapragną złota,
I srebra, lecz ty wiedz, że więcej
Wart Jeden z Tysiąca, bo on w kłopotach
Nie kiesę otworzy, lecz serce.

Na dobre i złe swój los z twoim złączy
Na czasy chwały i klęsk.
Spojrzenia ludzi, co jad w duszy sączą,
Nie będą mu straszne – o nie!
Dziesiątkom i setkom odbierze spokój
Stek szyderstw, potwarzy i obelg,
Lecz Jeden z Tysiąca u twego boku
Wytrwa do śmierci – i po niej!"

autor przekładu nieznany

Jeżeli

Jeżeli spokój zachowasz, choćby go stracili
 Ubodzy duchem, ciebie oskarżając;
Jeżeli wierzysz w siebie, gdy inni zwątpili,
 Na ich niepewność jednak pozwalając.
Jeżeli czekać zdołasz, nie czując zmęczenia,
 Samemu nie kłamiesz, chociaż fałsz panuje,
Lub nienawiścią otoczony, nie dasz jej wstąpienia,
 Lecz mędrca świętego pozy nie przyjmujesz.

Jeżeli masz marzenia, nie czyniąc ich panem,
 Jeżeli myśląc, celem nie czynisz myślenia,
Jeżeli triumf i porażkę w życiu napotkane
 Jednako przyjmujesz oba te złudzenia.
Jeżeli zniesiesz, aby z twoich ust
 Dla głupców pułapkę łotrzy tworzyli,
Lub gmach swego życia, co runął w nów,
 Bez słowa skargi wznieść będziesz miał siły.

Jeżeli zbierzesz, coś w życiu swym zdobył,
 I na jedną kartę wszystko to postawisz,
I przegrasz, i zaczniesz wieść żywot nowy,
 A żal po tej stracie nie będzie cię trawić.
Jeżeli zmusisz, choć ich już nie stanie,
 Serce, hart ducha, aby ci służyły,
A gdy się wypalisz, Wola twa zostanie
 I Wola ta powie ci: "Wstań! Zbierz siły!"

Jeżeli pokory zniszczyć nie zdoła tłumu obecność,
 Pychy nie czujesz, z królem rozmawiając,
Jeżeli nie zrani cię wrogów ni przyjaciół niecność,
 I ludzi cenisz, żadnego nie wyróżniając.
Jeżeli zdołasz każdą chwilę istnienia
 Wypełnić życiem, jakby była wiekiem,
Twoja jest ziemia i wszystkie jej stworzenia
 I - mój synu - będziesz prawdziwym człowiekiem!

Autor przekładu nieznany

Tommy

Wszedłem do knajpy, piwo pić; właściciel do mnie wstaje,
Mówi: „Czerwonym bluzom tu piwa się nie podaje."
Dziewuchy w barze na to w śmiech, chichocą jakby w niebie,
Więc na ulicę idę ja i mówię tak do siebie:
„Mówią: «Tomku to i Tomku sio, i wyjdź stąd, Tomku mój»,
Ale mówią: «Panie Atkins», gdy trąby grzmią na bój.
Gdy trąby, bracie, grzmią na bój, gdy trąby grzmią na bój,
Mówią: «Proszę, panie Atkins», gdy trąby grzmią na bój.

Gdy do teatru idę ja, trzeźwy jak malowanie,
Pijany cywil miejsce ma, lecz go zabraknie dla mnie;
Galeria albo music-hall, tam idę, wielki Boże!
Lecz kiedy przyjdzie bitwy czas, mnie dają pierwszą lożę;
No, bo Tomku to i Tomku sio, i Tomku, stój z daleka,
Lecz «Atkins pociąg ma specjalny», gdy okręt w porcie czeka,
Gdy okręt, bracie, w porcie czeka, gdy okręt w porcie czeka,
Och, «Atkins pociąg ma specjalny», gdy okręt w porcie czeka.

Tak, drwić z munduru, który wciąż strzec musi snu waszego,
Tańsze to niźli mundur ten, znasz nędzną cenę jego.
A gnać żołnierza zaraz precz, gdy jest po poczęstunku,
Jest to pięć razy tańsza rzecz niż w pełnym iść rynsztunku.
Bo i Tomku to, i Tomku sio, i «wywal go na nos!»,
Lecz «dzielnych garstka to czerwona», gdy bębnów słychać głos,
Gdy bębnów, bracie, słychać głos, gdy bębnów słychać głos,
Lecz «dzielnych garstka to czerwona», gdy bębnów słychać głos.

Czerwona garstka dzielnych czy łobuzów, to nie my;
Każdy z nas, choć w koszarach śpi, człowiekiem jest jak wy.
A gdy zrobimy czasem coś, co was do nas zniechęci,
To wiedzcie, że w koszarach też nie żyją Pańscy Święci.
Bo Tomkowie to i Tomkowie sio, «niechaj się z tyłu wleką!»,
Lecz «pan będzie łaskaw naprzód!», gdy wojna niedaleko,
Gdy wojna, bracie, niedaleko, gdy wojna niedaleko,
«Och, pan będzie łaskaw naprzód!», gdy wojna niedaleko.

Szkoły i żarcie, cudów sto chcecie nam ofiarować,
My zaczekamy, ale czas lepiej nas potraktować.
Przestańcie o pomyjach pleść i dajcie w oczy dowód,
Że nosić mundur Wdowy to nie jest do hańby powód.
Bo i Tomku to, i Tomku sio, i «precz stąd, za drzwi, bydlę!»,
Lecz to «zbawiciel kraju», gdy armaty grzmią na skrzydle;
Wtedy Tomku to i Tomku sio, nikt Tomkiem się nie brzydzi;
Lecz Tomek to niegłupi frajer — Tomek to wszystko widzi."

Przełożył Maciej Słomczyński


Mandalay

Tam, gdzie stara wschodnia pagoda patrzy w morze bijące o brzeg
Siedzi sobie birmańskie dziewczę; myśli o mnie - wiem ci ja dobrze
Bo wśród palm obudził się powiew, gwarzy dzwonków świątynnych sejm
Wróć żołnierzu brytyjski, do nas – wróć i zostań już w Mandalay!
Wróć i zostań już w Mandalay!
Statki prężą ramiona rej!
Czy nie słyszysz wioseł pluszczących od Rangoonu po Mandalay?
Tuż przy drodze do Mandalay
Ryby w modrym furkoczą szkle
Świt od Chin przypływa zatoką, błyskawicą wybucha z niej.

Żółtą bluzkę miała na sobie i czapeczkę małą , zieloną
Imię Supi-yo-let - pamiętam, cud-księżniczek równe imionom
Gdym ja ujrzał, ćmiła cygaro pośród dymu pachnących smug
Pocałunki - jak chrześcijanka - u bożyszcza składała nóg
Durnej kukły z glinianych grud
Co to zowią ją Wielki Budd!
Za nic miała pogańskich bożków, gdym ją cmokać uczył jak z nut
Tuż przy drodze do Mandalay…

Gdy się mgła snuła z pól ryżowych i gdy zachód już się dopalał
Ujmowała swe małe banjo i nuciła „ Kalla-la-la-la!”
Zerkaliśmy zwykle z ochotą- twarzą w twarz i w oplocie rąk-
Ku okrętom i tym, co pilnie drwa tikowe składali w sąg.
Słonie ciągną tikowe pnie
Ku zatoce z iłem na dnie
Gdzie i parę z ust strach wypuścić; wszystko leży w ciężkim śnie
Tuż przy drodze do Mandalay…

Dziś to wszystko dawno za tobą – oddalone, niebyłe prawie
I nie może cię stąd autobus wzdłuż Tamizy do Mandalay zawieźć
A tu, jakby na złość, w Londynie dudli stara żołnierska brać
"Jeśli raz kogo Wschód opętał, ten już nic więcej nie chce znać!"
Żaden już go nie znęci los
Prócz tych woni, co łechcą w nos
Blasków słońca, gajów palmowych, srebrnych dzwonków, ich głos
Brzmi nad drogą do Mandalay!

Dość już mam zdzierania podeszew- jak mnie bruk ten kamienny złości!
Ta przeklęta plucha angielska dziką febra wykręca kości
Dość łażenia z kuchtą pod pachę przez rogatki i w największy tłok
Dość gadulstwa, wciąż o kochaniu- tak by można gadać i rok!
Krowia gęba, głupawy wzrok…
Tak by można gadać i rok!
Słodsza na mnie czeka dziewczyna, tam gdzie zieleń tryska co krok-
Tuż przy drodze do Mandalay…

Hej, przez Suez na wschód wyruszyć, gdzie najgorsze w dobre się zmienia
Gdzie Dziesięciu Przykazań nie ma, gdzie się człek nie wstydzi pragnienia!
Tam mnie wzywa dzwonek świątyni, tamtych dziś okolic mi żal
Chciałbym stać przy starej pagodzie i spoglądać leniwie w dal.

Przełożył Z. Polanowski,1936


Mandalay

Przed pagodą starą w Moulmein, tam, gdzie morza senny brzeg,
Burmańska siedzi dziewczyna i wiem, że wspomina mnie;
Bo świątynny dzwon przyzywa, gdy wiatr w palm korony dmie:
"Wróć tu, wróć, żołnierzu z Anglii, wróć tu, wróć do Mandalay!"
Wróć tu, wróć do Mandalay,
Gdzie flotylli dawnej cień:
Czy nie słyszysz szmeru wioseł, od Rangun po Mandalay?
Na szlaku do Mandalay
Latająca ryba mknie,
A świt wybucha jak burza sponad Chin i niebo tnie!

Jej spódnica była żółta i zielony czepek jej,
Imię miała Supi jo-lat, jak królowa Tihibei.
Pierwszy raz ją zobaczyłem, gdy kurzyła faję białą,
Chrześcijańskie pocałunki marnując na bożka ciało:
Plugawe, gliniane cudo,
Zwane wielkim bogiem Buddą.
Dużo dbała o te bogi, gdy całowałem jej nogi!
Na szlaku do Mandalay...

Gdy mgła wstała z pól ryżowych, a słońce schodziło wolno,
Wyjmowała swoje banjo i śpiewała "Kulla-lo-lo!"
Z policzkiem na mym policzku i ręką na mym ramieniu
Spoglądała na parowce i hathis z pniami w strumieniu.
Słonie ciągną pnie na złoże
W śliskim, szlamistym bajorze.
Gdzie cisza wisi tak ciężko, że człowiek mówić nie może.
Na szlaku do Mandalay...

Ale to już odpłynęło, dawno minął już ten dzień;
Nie kursują autobusy z banku aż do Mandalay.
Tu w Londynie wiem, co znaczy tam przesłużyć dziesięć lat:
"Kiedy raz cię Wschód zawoła, na nicpotem cały świat."
Na nic potem cały świat;
Czosnek pachnie tam jak kwiat,
Jest słońce, palmy, a w górze głos świątynnych dzwonów gra.
Na szlaku do Mandalay...

Chory jestem od zdzierania zelówek o twardy bruk,
A przeklęta słota Anglii budzi febrę, zwala z nóg.
Choć od Chelsea aż do Strandu kucht tuziny za mną gnają
I gadają o miłości, ale o czym to gadają?
Sine, krowie pyski mają.
Boże, o czym to gadają?
Mam smuklejszą, słodszą pannę w piękniejszym, zieleńszym kraju!
Na szlaku do Mandalay...

Płynąć chcę na wschód, za Suez, gdzie jest dobrem każde zło,
Gdzie przykazań brak dziesięciu i pić można aż po dno.
Bo świątynny dzwon przyzywa i tam tylko być już chcę -
Przed pagodą starą w Moulmein, tam, gdzie morza senny brzeg,
Na szlaku do Mandalay,
Gdzie flotylii dawnej cień;
Nasi chorzy tam leżeli, gdyśmy szli na Mandalay!
Na szlaku do Mandalay
Latająca ryba mknie,
A świt wybucha jak burza sponad Chin i niebo tnie!

 przełożył Maciej Słomczyński



Mandalay

Gdzie pagoda stara w Moulmain patrzy sennie w morską toń,
Tam birmańskie dziewczę siedzi, o mnie myśli, wsparłszy skroń.
Wiatr rozwiewa palmy liście, dzwon świątynny woła: „Hej,
Wróć, brytyjski żołnierzyku, do nas wróć, do Mandalay!”
              Wróć się, wróć do Mandalay,
   Gdzie flotylla rzeką mknie,
   Słyszysz, jak się turkot niesie z Rangunu po Mandalay?
   Tam gdzie szlak do Mandalay,
   Gdzie fruwają ryby, gdzie
   Brzask jak nagły piorun spada na zatoki cichy brzeg!

Halkę miała żółciutką, a czepeczek zielony,
Supi ‑yaw ‑lat jej imię, tak jak królewskiej żony.
Gdy pierwszy raz ją ujrzałem, cygaro wielkie kurzyła,
Na bożka stopę glinianą całusy słodkie trwoniła.
Bałwan z gliny – istny cud –
Zowią go tam Budda, bóg!
Wiem, gdzie wszystkich bożków miała, gdy się ze mną całowała
Tam gdzie szlak do Mandalay…

Gdy słonko nad polem ryżu jak przez sitko mgła przesiewa,
Ona swoje banjo bierze i „Kulla ‑lo ‑lo” mi śpiewa.
Ramię jej przy mym ramieniu, a twarz tuż przy mojej twarzy,
Słonie ciągną pnie po błocie, statki dymią, tylko marzyć!
Słoń mozolnie wlecze tek
Przez błotnisty rzeki brzeg,
A poza tym wielka cisza, słowo powiesz – i masz grzech!
Tam gdzie szlak do Mandalay… 

Lecz to dawno odpłynęło, roztopiło się w mgle złej,
Nie kursują autobusy na trasie bank – Mandalay;
I pojąłem tu, w Londynie, sens starego wygi słów:
„Gdy usłyszysz raz zew Wschodu, nic już nie chcesz, bywaj zdrów!”
Nie, niczego nie chcę stąd!
Tylko czosnku ostrą woń
I to słońce, i te palmy, i świątynnych dzwonów ton,
Tam gdzie szlak do Mandalay...

Szlag mnie trafia, że zelówki o ten nędzny zdzieram bruk,
Że angielska wstrętna mżawka żre mi kości, trawi mózg!
Znam laleczek ze trzydzieści w Chelsea, Strandzie, czort wie gdzie,
Wszystkie bają o miłości, lecz cóż jedna z drugą wie?
Końska gęba, szorstka dłoń,
Cóż wie taka – bo i skąd?
Była słodka, smukła panna i zielony, cudny ląd,
Tam gdzie szlak do Mandalay...

W byle łajbę ‑ i za Suez, tam gdzie cnota budzi śmiech,
Gdzie z przykazań nie pytają, gdzie zapijesz każdy grzech!
Gdzie świątynne dzwony słychać, tam me serce, tam mnie goń,
Gdzie pagoda stara w Moulmein patrzy sennie w morską toń.
Tam gdzie szlak do Mandalay,
Gdzie flotylla stara, gdzie
Nasi marli niczym muchy w pochodzie na Mandalay!
Tam gdzie szlak do Mandalay,
Gdzie fruwają ryby, gdzie
Brzask jak nagły piorun spada na zatoki cichy brzeg!

    Przełożyła  Anna Bańkowska

Recessional

O, Boże Ojców od wieków nam znany,
Co bronisz hufców naszych po wszej ziemi,
Z którego strasznej dłoni jest nam dany
Rząd nad sosnami i palmy złotemi –
Panie Zastępów, bądź przy nas tej chwili,
Nie daj zapomnieć czem my dawniej byli!

Przeminie zamęt, zgiełk i zamieszanie,
Królów i wodzów – burz zmiotą podmuchy;
A tylko Twoja ofiara zostanie,
Serca kornego i pełnego skruchy.
Panie Zastępów, bądź przy nas tej chwili,
Nie daj zapomnieć, czem my dawniej byli!

Kiedyś okręty nasze w nic odpłyną,
Na pustych wydmach zgaśnie płomień krzywy,
A moc wczorajsza i wielkość przeminą,
Jak przeszła wielkość Tyru i Niniwy!
Sędzio narodów, oszczędź nam tej chwili.
Nie daj zapomnieć czem my dawniej byli!

Kiedy upici potęgą jak malcy
Ciebie wyzwiemy złych języków wrzawą
I będziem chełpić się jak bałwochwalcy
Albo jak ludy, którym obce prawo –
Panie Zastępów, bądź przy nas tej chwili,
Nie daj zapomnieć , czem my dawniej byli!

A gdy nasz rozum pogański zawierzy
Maszynom lśniącym i bestiom ze stali,
Gdy my, proch, z prochu wznoszący zrąb wieży
W Tobie już schronu nie będziem szukali,
W on czas szaleństwa i pychy – Ty, Panie,
Okaż nad ludem swoim zmiłowanie!
Amen

Autor przekładu nieznany

***  Kipling’s Verse