niedziela, lipca 22, 2018

W. Tarnawski o polskim przekładzie "Plain Tales from the Hills", 1930

Zbiór nowel  „Gawędy z pod Himalajów "
 ( „Plain Tales from the Hills" ) zawiera pierwociny beletrystyczne Kiplinga. Pierwociny, nie prymitywy. Autor, pisząc je, był  człowiekiem koło trzydziestki, świadomym swych celów artystycznych i środków  najodpowiedniejszych do ich osiągnięcia.


  Wielki jego talent wkroczył w szranki  literatury w pełnej zbroi, jak  Atene, wyskakująca z głowy Zeusa. Kipling okazał się odrazu mistrzem noweli. 

Miał w zanadrzu nieprzebrane bogac­two tematów i czerpał z tej  skarbnicy, rzucając jakby od niechcenia na pa­pier to filigranową tragedję, to filigra­nową farsę, to filigranowe studjum psychologiczne. Z czterdziestu krótkich opowiadań, zawartych w zbiorze, możnaby zrobić tyleż powieści —  i rzeczywiście autor później rozszerzał niektóre ich motywy do takich rozmiarów.

Duch „Gawęd" nie jest  jednolity. Gdzie niegdzie zabrzmi pesymizm, mający w dalszej twórczości autora objawić się epizodycznie  „Światłem, które zagasło". Gdzie niegdzie usłyszymy nutę romantyczną („Strzały amora", „Sais Miss Youghal").

Naogół jednak Kipling jest już tu genjalnym filistrem i snobem jakim pozostanie — biorącym objawy życia  z punktu widzenia ogółu nie jednostki, niezbyt subtelnym lecz zato zdrowym, uważającym świat  — zwłaszcza opisywany świat anglo-indyjski, z którego wy­szedł  —  za najlepszy z możliwych światów. Mimo pojawiających się tu i ówdzie dysonansów czuje się już, że twórczość jego będzie chwalebną w sumie (choć tylko w sumie) reakcją na chorobliwy krytycyzm i chorobliwe przeczulenie indywidualistyczne Hardych i Galsworthych.

Niekiedy  irytuje  już  tu  małomieszczańska etyka,  jak w  noweli  o  tym  gościu  balowym,  który  upił  się  i  popełnił  szereg  skanda­lów  towarzyskich,  a  nad  którym  kilku dżentelmenów  złożyło  sąd  (zaoczny,  gdyż  on  leżał  nieprzytomny),  aby pomalować  go  majonezem,  żelatyną  i djabeł  wie czem  tam  jeszcze,  związać, zawinąć  w  dywan,  położyć  na  odjeżdżający  wóz  i  tak  zostawać   na  los szczęścia  („Przyjaciel  przyjaciela"). Komizm  tej  noweli  jest  nieco  ponury i barbarzyński.  Ale  to  wyjątki,  a  obok nich  spotykamy  opowiadania  tak  moralnie  piękne,  jak  „Szachrajstwo", które  mimo  zgodności  tytułu  z  treścią jest  obrazem  heroicznego  poświęcenia.

Kipling nie głosi tu jeszcze  wyraźnie idei imperjalistycznej,  której miał stać się chorążym, ale cały obraz  świata indyjskiego ma podkład imperjalistyczny.  Departamenty zarządu Indyj wydają się autorowi czemś  nad  spiż trwałem...  Czy  też przeprowadza on teraz, czytając o akcji Ghandiego, smętną rewizję swych poglądów?

Nie brak w  „Gawędach  z  pod  Hi­malajów "  postaci  krajowców.  Ale psychologji  ich  trzebaby  poszukać  u Rabindranata  Tagore.  Kipling  zna Hindusa  z zewnątrz. Wie, jak on w pewnych  okolicznościach  postąpi, nie zrekonstruuje natomiast wewnętrznego mechanizmu duszy hinduskiej.  Z tem  wszystkiem użytkuje swą ograniczoną wiedzę  nadzwyczaj  efektownie —  posiada  właściwą  niektórym  ludziom  zdolność  omijania  tego,  na czem  się  nie  zna.

 W gruncie rzeczy interesuje go nie zaklęty świat indyjski, lecz stosunek do niego Anglika i angielskiej  cywilizacji. Bodaj że najsilniejsze wrażenie robią nowele, osnute na tym motywie  —  tam gdzie magik  hinduski wyzyskuje telefon do rzekomych czarów, tam gdzie opjumista  Europejczyk opowiada jak zżył  się z  chińską  spelunką, ta o amulecie miłosnym, te dwie o Stricklandzie, urzędniku policyjnym, przedzierzgającym się dowolnie w postaci krajowców, lub wreszcie ta o zdeklasowanym oksfordczyku,  umierającym w brudnej izdebce karawanseraju.
[Mowa o noweli "To Be Filed for Reference". Została udostępniona na niniejszych stronach w tłumaczeniu F. Chwalewika_link]

 Wymienionej  na  końcu noweli należałoby, zdaje się, oddać pełne pierwszeństwo pośród wszystkich czterdziestu. Łączy komizm z patosem i świetnie kreśli dziwaczną postać Mac Intosha  Dżelaludina, a nadto zawiera coś, co może wyrosło ponad świadomą intencję autora — przeciwieństwo między nim, genjalnie uzdolnionym synem materjalistycznej cywilizacji, a owym pijakiem, nędzarzem i odstępcą  chrześcijaństwa, który w pewnych chwilach jest czytelnikowi o klasycznem wykształceniu... bliższy.

Nie zgadzam się jednak z p.  Birkenmajerem co do pojmowania tej no­weli, które zależy od przetłumaczenia ostatnich słów Mac Intosha, brzmią­cych w oryginale „Not Guilty, My lord!" Do Boga  mówi się „Lord", My lordem nazywa się tylko członka Izby Wyższej lub sędziego, któremu przysługuje ten tytuł. Ten drugi wy­padek zachodzi w noweli.

Mac Intosh był przy całym swym upadku moral­nym za dumny, aby opowiadać o dra­macie, który go zepchnął w dół  — do­piero w chwili śmierci, półprzytomny,nieraz jeszcze odgrywa swoją w nim ro­lę. Przed rozpoczęciem postępowania dowodowego sędzia angielski pyta uroczyście oskarżonego, czy zamierza bronić się jako winny, czy jako nie­winny, i ten musi dać kategoryczną odpowiedź.

Wykrzyk  konającego  otwiera  przed  nami  nowe  horyzonty z jego  przeszłości.  Prawda,  że  może  on mieć  i  drugie  znaczenie,  jakie  nadaje mu  p.  Birkenmajer,  tłumacząc  „Nie moja wina, o Boże!"  (musielibyśmy przyjąć, że Mac Intosh w malignie stoi już przed sądem  Boskim i antropomorficznie  przedstawia go sobie, jak sąd ziemski).  Ale królestwo Kip­linga jest z tego świata, kwestje metafizyczne i religijne u niego nie istnieją lub stoją na drugim planie, stąd i takie znaczenie może być u niego tylko uboczne.

Zastąpienie dialektów angielskich polskimi w paru nowelach o „trzech żołnierzach"  to pomysł śmiały. O  ile mogę sądzić, przeprowadzony jest dobrze. Może jednak zbyt dobrze. Wystarczyłoby dać mowie każdego z nich  trochę lokalnego zabarwienia. Kipling operuje przede wszystkiem fonetyką, z której w języku polskim nie można dobyć równie silnych efektów, a przeciętnemu czytelnikowi naszemu z pewnością większą przyjemność sprawiłaby polszczyzna z naleciało­ściami gwarowemi, niż fotograficznie odtworzone gwary.

Gdy to piszę, bierze mnie lęk, abym nie był fałszywie zrozumiany. Dlatego tak skrupulatnie wytykam rzeczy, które należałoby zmienić w następnem wydaniu, że w  to wydanie wierzę i że nie z lada kim mam do czynienia. Talent językowy, wstręt do bezbarwności, rozmach, zdolność  do oddawania  różnych odcieniów i subtelności angielszczyzny budzą nadzieję, że będziemy  p. Birkenmajera jeszcze nazywali najlepszym tłumaczem polskim.

Osobno należy stwierdzić wybitny talent poetycki, który wiersze Kiplinga, umieszczane na wstępie nowel, czyni prawdziwą ozdobą zbioru. Otóż życzliwe i radosne zainteresowanie, z którem śledzę działalność p. Birkenmajera, każe mi wciąż niepokoić go uwagami. Nie przeszkadzają one nic a nic faktycznemu stwierdzeniu, że przekład jest prawie doskonały, a wyższy o całe niebo od tandetnej roboty tak niestety w  naszych czasach licznych ludzi niepowołanych.
Stosując te same zasady do wydawnictwa, muszę upomnieć się o nieco staranniejszą korektę i o objaśnienia wszystkich wyrazów hinduskich, a równocześnie gorąco polecić książkę jako dobrze wydaną, ale przede wszystkiem jako lekturę i zdrową i zabawną i pouczającą.

Dr.  Władysław  Tarnawski, 1930

Brak komentarzy: