
Dla nas,
europejczyków, oddalonych od tego tła o dwa tarasowe odsunięcia, - raz przez
fakt, że akcja odbywa się w Indiach, a drugi raz, że wewnątrz już Indyj odbywa
się ona w nienormalnych warunkach letniego sezonu - cała atmosfera nowel wydaje
się nierzeczywistą, absurdalną, i niezaprzeczenie pierwszem naszem wrażeniem
jest karykaturalność postaci i anegdoty tych krótkich opowiadań.
Kipling jednak
jest odległy od tej atmosfery o jeden tylko taras; dla niego jest ona tylko
niepowtarzalna sezonową atmosferą, w której ludzie nie przestają być ludźmi,
nie przechodzą w karykaturę, jedynie straciwszy niejako środek ciężkości w
lżejszem powietrzu podgórskiem, wykonują groteskowe ruchy, mające im przywrócić
równowagę.
Stanowisko ironisty,
jedyne, jakie Kipling mógł zająć wobec takiej atmosfery i - wobec swojej
młodości, zmusza jednak w miarę czytania zbioru do porzucenia naszej splendid
isolation europejczyka, dla którego Indje są tylko krajem bajader i dżungli, i
do sprowadzenia karykaturalnych rysów do skali naturalnej. Jakże brzydkie są
one wtedy, jak niemiłe! Plain Tales from the Hills brzmi nadzwyczaj zgrabnie
pomyślany tytuł, przeciwstawia wyżynom - płaskość, zdrowotności miejscowości
letnich - brzydotę (plainness) ludzkich dusz, a przez zawarte pojęcie
"prostoty" w tymże samym wyrazie, wskazuje, że to jest najprostsze,
najprawdziwsze życie, nie jego karykatura.
Bezpośredniość opowiadania Kiplinga,
jako uczestnika przedstawianych wydarzeń i najbliższego obserwatora kreślonych
charakterów, jest doskonale użytym artystycznym środkiem, aby nas do spojrzenia
prawdzie w oczy przywieść. Waga tego środka występuje doskonale w negatywnem
oświetleniu dwóch nowel: Poza przegrodą i Brama Stu Westchnień.
W pierwszej z nich
tragiczna opowieść bez udziału w niej autora nabiera wyraźnego odcienia
melodramatu z gatunku "wschodniego"; w drugiej autor przedstawia
nierealne swe przejście jako zniszczonego zupełnie życiowo i moralnie palacza
opium; tutaj obserwacja nie jest bezpośrednia lecz wyrozumowana z jakiegoś
przeżycia o skromniejszym zakresie i stąd nieprzekonywająca.
I oto z tego realnego
obrazu, po którym kręcą się oficerowie różnych stopni i żołnierze zaciężni z
różnych stron Anglji, panie-łowczynie wszelkiego męskiego zwierza w rodzaju
Mrs. Hauksbee i Mrs. Reiver, wysocy urzędnicy administracyjni i policyjni,
wyrzutki społeczne i przejściowi goście o nieokreślonej przeszłości, dorabiający się kariery młodzi ludzie i młode panny czyhające na dobrą partję,
a nieliczni tylko krajowcy, wyłania się ku nam duch książki, który ją wiąże w
jedną całość.
Jestto z punktu widzenia ironji oglądany problem pracy kulturalnej na kresach. Dla Anglji kresami są jej kolonie - wolę powiedzieć: są, niż: były, choć może tego ostatniego terminu należałoby już dzisiaj używać. Słusznie czy niesłusznie misja kulturalna Anglji wydała się Anglikom z XIX wieku tak przyrodzonem ich przeznaczeniem, że na ludzi spełniających ją w ich imieniu, mogli patrzeć nawet z ironją, z jaką się patrzy na niezręcznie pełniących zwykłe obywatelskie zadania osobników. Rezultaty tej pracy są według autora nikłe; metody prawie zawsze fałszywe; kultura krajowa, niszczona przez angielską, posiada o wiele większe walory moralne; a życie pionierów na kresach tonie w drobnostkach.
Jestto z punktu widzenia ironji oglądany problem pracy kulturalnej na kresach. Dla Anglji kresami są jej kolonie - wolę powiedzieć: są, niż: były, choć może tego ostatniego terminu należałoby już dzisiaj używać. Słusznie czy niesłusznie misja kulturalna Anglji wydała się Anglikom z XIX wieku tak przyrodzonem ich przeznaczeniem, że na ludzi spełniających ją w ich imieniu, mogli patrzeć nawet z ironją, z jaką się patrzy na niezręcznie pełniących zwykłe obywatelskie zadania osobników. Rezultaty tej pracy są według autora nikłe; metody prawie zawsze fałszywe; kultura krajowa, niszczona przez angielską, posiada o wiele większe walory moralne; a życie pionierów na kresach tonie w drobnostkach.
Docieramy do podkładu
książki jeszcze dalej. Mimowoli - bo nie zdaje się, iżby to leżało w
zamierzeniach Kiplinga - wyrysowuje się przykrym deseniem tragedia pracowników
na kresach. Jest nią osamotnienie drobnych grup w morzu innej ludności o
kulturze materjalnej niższej, stąd bez możności włączenia się bezpośrednio w
jej uczucia i zabawy; wobec małego zakresu zdarzeń i niemożności wymiany myśli
na szerszą skalę skupianie się około drobnych interesów, stąd obniżanie się w
kulturze, kulturze duchowej. Pracownicy na kresach to ludzie, żyjący pod
nienormalnym ciśnieniem.
Na nas, mieszkańców środkowych jego części, interesy wspólne działają jak normalne ciśnienie powietrza - wewnętrzne zostaje zneutralizowane zewnętrznem. Ale na kresach obca niezrozumiała kultura nie stanowi atmosfery kongenjalnej. Niema zewnętrznego ciśnienia - atmosfera jest rozrzedzona, niemal pusta. Ludzie duszą się z braku powietrza. Albo jeszcze inaczej występuje ta nienormalność: pracownicy na kresach są pchani siłą odśrodkową i nie znajdują się pod działaniem siły odwrotnej - o lada przeszkodę potykają się w swojej chwiejnej moralnej równowadze cząstek, wysyłanych w próżnię, pozbawioną ich narodowej kultury. Tych potknięć jest tak wiele w "brzydkich i prostych" opowieściach Kiplinga.
Na nas, mieszkańców środkowych jego części, interesy wspólne działają jak normalne ciśnienie powietrza - wewnętrzne zostaje zneutralizowane zewnętrznem. Ale na kresach obca niezrozumiała kultura nie stanowi atmosfery kongenjalnej. Niema zewnętrznego ciśnienia - atmosfera jest rozrzedzona, niemal pusta. Ludzie duszą się z braku powietrza. Albo jeszcze inaczej występuje ta nienormalność: pracownicy na kresach są pchani siłą odśrodkową i nie znajdują się pod działaniem siły odwrotnej - o lada przeszkodę potykają się w swojej chwiejnej moralnej równowadze cząstek, wysyłanych w próżnię, pozbawioną ich narodowej kultury. Tych potknięć jest tak wiele w "brzydkich i prostych" opowieściach Kiplinga.
Przekład p. Józefa
Birkenmajera jest dobry. Najwyższe uznanie należy mu się za przekłady mott
(które naturalnie są wszystkie pióra Kiplinga). Niewątpliwie w naszych czasach
praca tłumacza prozy jest zyskowniejsza - praca tłumacza poezji bodaj że jest
usługą oddawaną społeczeństwu zadarmo. Ale o tę
usługę chciałoby się p. Birkenmajera bardzo serdecznie prosić. Mieć taki
zbiór tłumaczeń z Kiplinga i innych autorów z drugiej połowy XIX wieku (
Meredith, Stevenson, Swinburne, Rossetti, Morris - ten ostatni ma piękne rzeczy,
które p. Birkemajer napewno dobrzeby przełożył ) byłoby wielką rozkoszą dla
naszej publiczności, zaczynającej już cenić poważniejszą literaturę obcą. W
prozaicznym przekładzie musiałbym się zastrzec przeciw próbie tłumaczenia
irlandzkiego brogue przez kaszubszczyznę.
Zdobycie Lungtungpen
było dla mnie lekturą raczej przykrą i niezrozumiałą. W oryginale jest tylko
nalot irlandzkiego brogue, taksamo jak nalot szkockiego dialektu,
nieprzedstawiający trudności dla czytelnika, znającego tylko standardowy język
angielski. Z perspektywy zaś historyczno-etnicznej wybór dialektów wydaje mi
się nieodpowiedni, bo stwarza fałszywy pogląd, jakoby Irlandczycy byli szczepem
pokrewnym Anglosasom, jak Kaszubi Polakom, a Szkoci byli tylko góralami -
tymczasem dialekt szkocki jest przedewszystkiem dialektem osadników
anglosaskich, osiadłych na podgórzu szkockim (The Lowlands), nie mających aż do
połowy niemal XVIII wieku wiele wspólnego z mieszkańcami gór, Gaelami.
Poza tem
zastrzeżeniem trzeba uznać bogactwo języka przekładu. Drobne niezrozumienia
(nieliczne) nie psują tekstu z wyjątkiem jednego, który niszczy pointę
ostatniej noweli.
McIntosh umiera z protestem na ustach przeciw skazaniu go na siedm lat więzienia za jakąś sprawę, związaną ze wspomnianą tylko raz Edytą, może żoną, która być może odebrała sobie życie - wymawia formułę prawną, zapewniającą, że jest niewinny: "Not guilty, lord!" ( zwraca się do sędziego, który nosi taki tytuł urzędowy). Niesprawiedliwy wyrok ciążył na nim i doprowadził go do zniszczenia - to ten kamyk z pięknego wiersza wstępnego). To niezrozumienie uprzytamnia jeszcze raz, jak ciekawie zwartą, pełną ustalonych formuł, składających się na zupełnie swoisty wzór, jest kultura angielska, pełna wskutek tego łapek na tłumaczy. Z drugiej strony przypomina, jak wielkie walory mają motywy kultury formalnej dla wydobywania mocnych patetycznych efektów.
McIntosh umiera z protestem na ustach przeciw skazaniu go na siedm lat więzienia za jakąś sprawę, związaną ze wspomnianą tylko raz Edytą, może żoną, która być może odebrała sobie życie - wymawia formułę prawną, zapewniającą, że jest niewinny: "Not guilty, lord!" ( zwraca się do sędziego, który nosi taki tytuł urzędowy). Niesprawiedliwy wyrok ciążył na nim i doprowadził go do zniszczenia - to ten kamyk z pięknego wiersza wstępnego). To niezrozumienie uprzytamnia jeszcze raz, jak ciekawie zwartą, pełną ustalonych formuł, składających się na zupełnie swoisty wzór, jest kultura angielska, pełna wskutek tego łapek na tłumaczy. Z drugiej strony przypomina, jak wielkie walory mają motywy kultury formalnej dla wydobywania mocnych patetycznych efektów.
ANDRZEJ TRETIAK
(zachowano oryginalną
pisownię )
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz