Nie wszystko łupem jest sępich stad.
Są jeszcze drzewa, liany, jest Las;
Te niszczy ognia czerwony kwiat —
A resztę niszczy woda i czas.
Wieść przyniósł sęp Chil. Sęp Chil zawsze wietrzyć umiał
śmierć. Ponury zwiastun roztoczył szerokie skrzydła nad dżunglą, zawisł wysoko
pod indyjskiem niebem i po trzykroć wyświstał pieśń śmierci.
Sędziwy niedźwiedź Baloo pierwszy zrozumiał zew sępa.
Pochylił kudłaty łeb nad czarną panterą i drżącym głosem zamruczał. Złote oczy Bagheery zaiskrzyły się i zgasły.
Pomyślała zaraz o Mowglim i podniosła się aby go szukać.
Tymczasem słowa Baloo posłyszał szwendający się w pobliżu i wyrastający zawsze
tam gdzie go nie posiał, chytry nowinkarz i tchórzliwy pochlebca, moczygęba i
pieczeniarz, oblizywacz misek i czyściciel
śmietników Tabaqui-szakal. Zastrzygł uszami,
zawył cicho i zaszył się szybko w gąszcze dżungli. A potem wyrastał przed
każdą norą i każdą jaskinią, przed gniazdem, przed schronem i legowiskiem, na
żerowiskach i przy wodopojach i wszędzie szczekał zdyszanym głosem tylko słów
parę — i znikał.
Żałobna wieść szła przez dżunglę.
Posłyszał ją wreszcie pan dżungli dziki słoń Hathi, który
żyje sto lat i więcej i poznał, że
nadeszła chwila osobliwa, że przyjdzie mu teraz, gdy usłyszał hymn żałobny Chila
ogłosić dżungli Pokój Zgonu. Zrozumiał, że nadszedł czas, kiedy w obliczu
śmierci Człowieka winny zamilknąć wszelkie spory i nienawiści wolnych ludów
dżungli, czas. w którym może stanąć bezpiecznie kozioł obok wilka i jeleń obok
pantery, wiedząc, że mu w tej chwili żałoby nic grozić nie może nawet ze
strony odwiecznych i nieprzejednanych wrogów.
Kołysząc głową sam i tam, jak to jest zwyczajem
wszystkich słoni— stary Hathi słuchał żałobnej pieśni sępa:
Pieśń moja o bracia to pean
żałobny
(Chil śpiewa, słuchajcie!)
Był mądry i sławny, i dobry,
i chrobry...
(Chil! Przednia straż Chila!)
A teraz już cicho, bez ruchu
spoczywa.
I ciało zsiniałe, i oczy ze szkliwa.
I tu się na grobie trop wszelki
urywa.
Tak śpiewał Chil, który ma serce zimne, bo wie,
że ostatecznie wszyscy staną się jego łupem. A gdy sęp skończył swą pieśń, Hathi podniósł trąbę i ogłosił Pokój Wielkiego
Zgonu, tak jak niegdyś ogłosił Pokój Wody, gdy w samym środku chłodnej toni wód rzeki
Waingungi wynurzył się w czasie straszliwej posuchy długi, cienki, błękitny
pas Skały Pokoju.
A potem zebrał Hathi trzech synów i udali się razem
samoczwór ku Skale Rady słynnej gromady
wilków seeoneejskich.
Równocześnie ze wszystkich stron dążyły różne plemiona
dżungli do Waingungi. Mysa, przodownik
bawołów prowadził poważnie swoje ogromne stado, a z Zimnych Grot wędrowały
czepiając się lian i przeskakują po najwyższych gałęziach Bandarlogi. Po raz pierwszy to
w życiu, krzykliwy lud małp wędrował cicho i bez wrzasków i
tylko kołyszące się wierzchołki drzew zdradzały zawieszonemu w przestworzach
Chilowi kierunek ich drogi.
Dołem znów w szybkich skrętach przewijało się długie,
lśniące ciało węża Kaa. Pyton mimo braku nóg był szybkim wędrowcem i nawet
zwinna pantera Bagheera nie zawsze mu mogła nadążyć.
Gdzieś tylko rzucił okiem, wszędzie widziałeś znane ze
słyszenia zwierzęta dżungli, dążące zgodnie do jednego celu. Nad głową
przeleciała wrona Ko, pod nogami przesunął się mały skaczący szczur Chikai, zatrzepotał obok
skrzydłami szkarłatny dzięcioł Ferao. Nawet nietoperz Mang wbrew zwyczajom,
opuścił swe schronienie przed zmierzchem i bezszelestnym lotem skierował się
ku Skale Rady. A na samym końcu wlókł się w tylnej straży ociężały żóraw
- adjutant i podlatywał tak, jak gdyby każdy ruch jego skrzydeł miał już być
ostatnim.
Dotąd jeszcze nigdy tyle i tak różnorodnych stworzeń nie
zebrało się przy Skale Rady. Nawet sędziwy kudłacz
Baloo, który całe dzieje puszczy znał na wylot i młode wilczki praw dżungli
uczył, podobnego zebrania nie pamiętał, i nachyliwszy się do Mowgliego
mruknął, że jak świat światem po raz pierwszy Dżakela - krokodyl, ów brzuch na nogach, jak go złośliwie
przezywają, zjawił się przy Skale Rady.
Na samym szczycie skały leżał ogromny szary wilk — wódz seeoneejskiej gromady,
stary, bezżenny samotnik Akela. Dzień się miał ku końcowi gdy nadszedł kulawy
tygrys, bydłobójca Shere - Khan.
Pręgowatego kulasa
otaczała zgraja szakali. żywiących się resztkami jego łupów. Na jego widok
wśród jeleni i bawołów przebiegł szmer trwogi. Trawożerne usunęły się
pospiesznie jak najdalej, bo łamiącemu prawa
dżungli krwiożercy nikt nic dowierzał, nawet po ogłoszeniu powszechnego
pokoju.
Gdy się już wszyscy zebrali, odezwał się ponuro Hathi, kołysząc długą trąbą:
- Słyszeliście wszyscy hymn śmierci śpiewany przez Chila...
Głuche milczenie, które zaległo gromadę, było dowodem, że
wszyscy słyszeli żałobną pieśń sępa.
Tuż nad Skałą Rady wypłynął j jasny rąbek światła. To
wschodził księżyc. Na tle jego tarczy podniósł się Akela. Szarą, smukłą sylwetę
zwrócił w stronę wilczej gromady. gdzie obok wilków wojowników, leżały w
otoczeniu szczeniąt lalunie- wilczyce. Wilk-wódz wyciągnął pysk w górę i
zawołał:
- Wyjcie wilki!
Rudyard Kipling zmarł tej nocy.
Na ten zew starego przewodnika rozległo się głośne wycie
w seeoneejskiej gromadzie wolnego ludu.
Mowgli zerwał się zdumiony; w przewieszonym przez piersi
ostrzu jego noża zamigotał przelotnie seledynowy blask miesiąca.
- Czemu wyjesz
Szary Bracie? — zapytał najbliższego sobie wilka.
- On i my, byliśmy jednej krwi!
W tej chwili usłyszał Mowgli żałosny ryk bawołów.
- Czemu ryczycie
zjadacze traw? - zapytał.
- On i my, jesteśmy jednej krwi - odparł mu Mysa,
przodownik bawołów.
Mowgli spojrzał dokoła zdziwiony. Wszystkie ludy dżungli
wyrażały głośno swój żal. I ujrzał nawet łzy w oczach Dżakeli. Tego już całkiem
nie mógł zrozumieć.
- Czyżby i krokodyle
były z nim jednej krwi?! — zawołał zgorszony.
Odpowiedział mu starczy, charczący głos Muggera z Mugger-Ghaut:
- Uszanuj
sędziwość! O bezwłosy wilczku — szanuj sędziwość i niedołężność starca.
Mowgli wzruszył ramionami:
- To jest zgubiony
trop, nic z tego nic rozumiem.
- Wszyscy z niego
jesteśmy — odezwał się na to milczący
dotąd Hathi — ja, ty i my wszyscy.

To znana historia
— rzekł Hathi — tak znana jak Księgi Dżungli.
Zmilknijcie wy tam u skały, stary Kaa opowie nam te dzieje...
Upłynęło parę chwil, zanim ludy dżungli uciszyły się. Wówczas Kaa, pyton, jął skręcać swe ciało w pierścienie i
ósemki, i wijąc się tak, migotał zielonawymi blaskami szeleszczących łusek. A potem wzniósłszy na długiej szyi swą płaską głowę, poruszał ją na prawo i lewo i rozpoczął głuchym
syczącym brzęczeniem:
- Czarny wąż Nag,
którego zaklinacz wężów obnosił w plecionym koszyku po wioskach i miastach, każąc mu tańczyć przy dźwiękach fleta — znał Jego
ojca. Zaklinacz grał i zbierał rupie, a kobra tańczył i patrzał; patrzał i
widział; widział i rozumiał. A potem,
kiedyś uciekł z kosza.
Spotkałem raz Naga (wiele już pór deszczowych od tej
rozmowy upłynęło, wtedy mi i to także, co wam teraz powiem, opowiedział.
Było to w miasteczku Rudyard. Wiele ludzi zgromadziło się
przy koszyku zaklinacza, który grał na flecie. Wszyscy patrzyli na tańczącego
okularnika, tylko pewien młody anglik zamiast na kobrę patrzył na stojącą po
drugiej stronie kosza jasnowłosą angielkę. A potem oczy tych dwojga się
spotkały i młody anglik zapomniał rzucić rupię hinduskiemu kuglarzowi.
Anglikiem tym był John Lockwood Kipling, któremu potem w
Bombaju urodził się syn. Rodzice dali mu imię miejsca, gdzie się poznali, a
było to równo siedemdziesiąt pór deszczowych temu.
I potem mój Nag widywał rosnącego chłopca w Lahore. A potem już
go nie widział, ale słyszał o
nim. Mówiono o nim, że wyjechał ze
starego świata do nowego i że tam osiadł i że ożenił się. Mieszkał w stanie Vermont w mieście Brattleborough.
Tam to pewnego ciepłego wieczora o godzinie siódmej, na wzgórzach Seeoneejskich
narodziło się dziwne dziecko: Mowgli-żabka.
Czterdzieści wielkich deszczów przeszło od tego czasu. On
był jego ojcem. Ojcem i matką, bo pod jego piórem, gdy pisał, powstawaliśmy
wszyscy zaklęci w czarne litery na
białym papierze..
- Przestań Kaa! — zawołał
gwałtownie Mowgli, zrywając się z ziemi. — Znowu zgubiono trop; nic z tego
nie rozumiem i inni także. Co znaczy „pisał”?
Co znaczy „litery"? Co znaczy „papier“? O tych rzeczach nikt z nas nie
słyszał. Nie nazywaj go moją matka. Matką moją jest wilczyca Raksha.
- Wilczyca Raksha
tylko wykarmiła ciebie swoim mlekiem i ochroniła przed żarłocznością Shere- Khana
— rzekł poważnie Baloo — ale matką twoją nie jest.
- Więc Messua z chatki, nad brzegiem moczarów, więc to ona jest prawdziwą moją matką — zapytał Mowgli,
patrząc przenikliwie w oczy Bagheery — więc
ja jestem człowiek, jej syn Nathoo?
- Nie! —
zaprzeczyła pantera, odwracając głowę
przed jego pytającym wzrokiem. —
Ty jesteś Mowgli-żabka. My i ty jesteśmy
jednej krwi. Czy ty nie możesz zrozumieć, mój mały bracie, że wszyscy
straciliśmy ojca.
Mowgli poruszył przecząco głową. Bezwłose ludzkie szczenię
nie mogło pojąć tego, co wiedziały
wszystkie zwierzęta dżungli.
Widmowy blask księżyca padał z góry na dłucie jego włosy i nagie smukłe
ciało, kładąc przed nim czarny, krótki cień. Naraz jakby sobie coś przypomniał, bo patrząc w stronę gdzie się na gałęziach zgromadziło ptactwo, zawołał:
- Więc On stał się
łupem Chila!
- Nie! — odparł
poważnie Hathi - ani On, ani my nie staniemy się nigdy łupem Chila. On umiał temu zapobiec. Za siebie i za nas.
I to jest
największe zaklęcie dane człowiekowi
na ziemi. Zaklęcie potężniejsze niż moja mądrość, niż wiedza Baloo, niż siła Bagheery, niż starość Kaa. niż
wasze nawet prawo, o wilki Seeon’u.
Zaklęcie, które czyni, że to co ginie nie ginie, to, co mija, nie mija, to, co więdnie nie
więdnie, to, co odchodzi powraca, to, co
było – jest.
Tym zaklęciem uczynił, że On i my, o ludy dżungli, jesteśmy jednej krwi i próżno
nad nami krąży żałobny poświst Chila, albowiem nigdy, przenigdy już nie
staniemy się jego łupem.
W.F.
Gazeta Polska, 1936
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz