środa, czerwca 05, 2019

The Naulahka ( recenzja )



The  Naulakha, by Rudyard Kipling  and Wolcott  Balestier . Leipzig,  1893. 

 Nie darmo  królowa  Wiktoria  przybrała  tytuł  cesarzowej  Indii. 
Osobną  okazuje  ona troskliwość  dla  swych  Hindostańskich  poddanych,  a za przykładem sędziwej  monarchini,  cały  świat  angielski  usiłuje współdziałać  w zadaniu szerzenia  oświaty  i kultury  na  dalekich  kresach wschodnich  posiadłości  Albionu.  Rządy namiestnicze  lorda Dufferin  tym  znaczniejszym  w  tym kierunku  nacechowane  zostały postępem,    znalazł  on  dzielną  współpracowniczkę  w  towarzyszce życia,  która mu udzieliła  skutecznego poparcia w jego  rozlicznych  zachodach i reformach.

 Lady  Dufferin  ulitowała  się  mianowicie  nad  losem  niewiast  wschodnich,  ustawami  braminizmu  skrępowanych  i skazanych na ciężkie  losy i wydziedziczenie.  Nie mogąc  od razu  wszystkiego  odmienić,  ani  też stuletnich  wykorzenić  przesądów  i praktyk, lady Dufferin przede wszystkim  zabrała się  do  sanitarnych popraw,  zbadała  higieniczne  urządzenia  zenanów,  czyli  hindostańskich  haremów,  wskazała  na opłakane w nich stosunki,  na opuszczenie  i zaniedbanie chorych,  na krocie dzieci  ginących  marnie  z powodu  braku  umiejętnej  opieki  i  pomocy,  i ostatecznie  zabrała  się  energicznie  do  zorganizowania  żeńskiej  służby  zdrowia,  w  nadziei,    wkraczające  w  zaklęte progi  ginekeów  studentki  angielskie,  zdołają  wnieść  tamże pochodnię  oświaty,  której  wszędzie i zawsze kobiety bywają przesłankami.

 Na  jej  słowo,  niebywały  ruch  zapanował  wśród dziewcząt angielskich, od niedawna przypuszczonych  do  wyższych studiów.  Jęły  się  mnożyć  doktorki,  aptekarki,  wyćwiczone  w  pielęgnowaniu  chorych  sługi  szpitalne.  Rozpoczęła  się  istna  emigracja  miss angielskich  ku  wybrzeżom  Hindostanu. Jednych parła żądza poświęcenia,  nieznajdującego  zaspokojenia  w  chłodnych  formułkach  protestantyzmu;  innych  zaostrzona  walka  o byt wywodziła  z  ojczyzny na obce szlaki zarobku i zajęcia.  Jedne niosły  w dal zapał apostolski pionierek cywilizacji  i  wyswobodzenia,  inne  szukały chleba,  nie bacząc na cenę i smutki dobrowolnego wygnania.

  Musiał  jednak ów exodus  panieński  przybrać zatrważające rozmiary  i  charakter  zaraźliwej  gorączki,  skoro hindostański  Dickens,  jak  już  nieraz nazwano  Rudyarda Kiplinga, osobną powieść  tej właśnie  poświecił  sprawie,  próbując postawić  tamę  zakusom  ślepego  poświęcenia  u  swych  współrodaczek.  Nie  rzadkim  dziś  w  literaturze  angielskiej  przykładem, zaprosił  do  wspólnictwa  pióra mniej  głośnego  autora, p. Wolcotta  Balestier,  biegłego w podobnej  podrzędnej  robocie, i  p. t. The  Naulahka, wspólnymi  siły  opracowali  tezę daremności  i  niebezpieczeństw  wypraw  kobiecych na zreformowanie Wschodu.

Żeby  odjąć  swemu  utworowi  zbyt  osobistą  cechę  pamfletu przeciw  prądowi  przejawiającemu  się  w  Anglii,  skojarzeni  pisarze  raczej  obrali  sobie  Amerykankę  za  przedmiot i bohaterkę powieści.  Kate Sheriff  słyszy raz odczyt  głośnej  Pundity  Ramabai  o  niedolach,  ciemnocie  i  wydziedziczeniu  kobiet  w  Hindostanie,  i  postanawia  na to wezwanie  odpowiedzieć. 

Darmo  wstrzymuje    miłość  rodziców,  miłość  narzeczonego.  O niczem słyszeć nie chce, jeno o poświeceniu  się nieszczęśliwym,  o których zasłyszała.  Ćwiczy  się tedy w służbie szpitalnej,  składa  egzamina, nareszcie  odpływa do Kalkuty, ażeby w hindostańskim  mieście Rhatore,  podległym  jednemu z maharadżów  Rajputany, zastosować swe wiadomości i wypełnić powołanie.

Ale ubóstwiający  Tarvin, nie traci z oczu ukochanej, owszem, postanawia towarzyszyć jej i czuwać nad marzycielką.
Praktyczny wszakże Yankee, obok serdecznego, 
musi mieć i praktyczny motyw dalekiej podróży. I w istocie, okrom bogdanki miłuje on całym sercem miasto swe rodzinne, Topaz. 

 „Najdroższym  skarbem  mieszkańca  Far-Westu  bywa  miłość dla swego miasta i duma z tą miłością  związana;  a  znów  wykwitem  owego podwójnego  uczucia,  jest  stale nienawiść do  najbliższej  sąsiedniej osady.  Topaz  i  Rustler,  dwa  współzawodniczące z sobą miasta,a  raczej  miast  zawiązki, znajdowały  się  w żądanej  od siebie odległości, żeby się nienawidzić jak przynależy.  Ów to kult  Amerykanów  dla  tego  właśnie  punktu  bezbrzeżnego  pustkowia,  gdzie wędrowne  spodobało  im  się  rozpiąć  namioty,  zawiera  w  sobie rękojmię  przyszłości  i  powodzenia.  Namiętnym  i  osobistym  bywa ten municypalny  patriotyzm .  I tak dla  Tarvina ,  miasto  Topaz było  ojczyzną;  że  zaś  nie  było  abstrakcyjnym  jeno  pojęciem, lecz  czymś  dotykalnym  i  bliskim,  czymś,  co można  było  kupować  kawałkami  i  na odwrót  sprzedawać,  uznawał  on  w  tym  daleko  bardziej  ojczyznę  swoją,  aniżeli  w  całych  Stanach  Zjednoczonych,które  tylko  na czas  wojenny  upominały  się  o  jego  patriotyczne  zobowiązania."
  
Ta wyborna charakterystyka przywiązania  Yankeesów do stron rodzinnych, wprowadza nas w  jądro opowiadania. Nowa linia kolejowa ma być  niebawem wytkniętą, a centralny onej punkt przypadnie w  jednym z dwóch miast  rywalizujących z sobą ;  czy Rustler czy Topaz  zagarnie trzy C, zadatek pomyślności i dostatków,  jako: Central California Colorado. 

Rustler stokroć  więcej  przedstawia  warunków  za  sobą,  ale  przedsiębiorczy  Tarvin  postanawia  bądź co bądź  szalę  wyboru na korzyść  Topaza  przechylić. „My  rządzim  światem, a nami  kobiety!” i w antypodach  jest  prawidłem  ustroju  społecznego.  Byle  zyskać poparcie  żony prezydenta,  rozstrzygającego  o  kierunku  nowej  kolei,  już  sprawa  wygraną  zostanie.  Tarvin  szuka  tedy w  onej nadobnej  połowicy  głowy  rządu  słabej  strony, i znajduje  takową w  namiętnym  rozmiłowaniu się pięknej  pani w błyskotkach.

Przyrzeka  więc jej zdobyć  naszyjnik,  zwany  Naulahka, skarb maharadży  Rajputany , na cały świat  znany  i podziwiany,  byle w Topazie  skupiono  nić  sieci  kolejowej.  Istny zapada  kontrakt, a  Tarvin puszcza  się  do  Hindostanu,  aby  razem  dobić  się  Naulakhi  i serca Kasi.

Odtąd  podwójna  toczy  się osnowa,  dążąc  ku dwom  niedościgłym  celom.  Prędzej  Tarvin  zdobędzie  skarb  Rajputany,  aniżeli  Kasia  jakąkolwiek  przeprowadzi  reformę  w  odwiecznych obyczajach  Wschodu.  Wprawdzie  przebije  się  ona  przez mury zenanów,  wkroczy  w  zaklęte  progi  pałacu  maharadżów,  na  razie nawet  ulży niektórym nędzom.  Doraźne  to  jednak  tylko  i  przemijające  zwycięstwa.  Wnet  jej  się  roztrącać  przychodzi  o  skamieniałość  tysiącletnich  obyczajów  i  przepisów,  o  niewzruszone przesądy  wieków.  Znużona,  złamana  ciągłymi  zawodami,  młoda dziewczyna  przyznaje  nareszcie  własną  bezradność  i  bezsilność, i  korzy  się  przed  potrzebą  i koniecznością  oparcia  się  o  męską pierś  i  serce;  uznaje,    inny  zakres  powinności  raczej  jej w  udziale  przypada,  że  zamiast  rwać  się  w  zaświaty  do  bohaterstw  przechodzących  jej  siły, raczej bliskie  i skromniejsze obowiązki  wypełniać  jej  należy.

Oddaje  tedy  rękę  Tarvinowi i  wraca  do  Ameryki,  uprzednio  otrzymawszy  zwrot  podbitego naszyjnika,  fetysza  Rajputany  do skarbu zapitego opiumem  maharadży.

Niepodobna  tu  po szczególe  opowiadać  przeróżnych  kolei i  zawodów,  zniechęcających  miss Kate  Sheriff  do  wymarzonego posłannictwa ku upośledzonym  hindostańskim  siostrom.  Przychodzi  jej  przekonać  się  krwawym doświadczeniem,  iż  wschodni ludzie  jedno  tylko rozumieją,  na jedno odpowiadają hasło — zniszczenia  i  zagłady.  Budować, dźwigać, odradzać,  poprawiać,  nie chcą  i nie umieją.  A  zresztą,  jeśli  ma  kiedyś  błysnąć  godzina wyzwolenia,  pora  reform  skutecznych,  nie  przybliżą  jej  chyba słabe,  niedoświadczone  dziewczęta.  Małżonka  przeniewierczego maharadży,  odzywa  się  raz  do kuszącej  się  o niedościgle  reformy młodej  Angielki:  „Jakże  tobie  rozumieć  życie,  kiedyś  jeszcze sama  nikomu  takowego  nie  dala?  Zakrytym  jest  świat  przed tymi,  które  dzieci  na  świat  nie  wydały.“  Darmo  zresztą  próbować  tu walki  z  długim  szeregiem  odwiecznych  tradycji,  nawyknień,  obyczajów.  Prędzej,  później,  złamią  one pojedyncze  wysilenia,  i  pojedyncze  też  wyczerpną  siły.  Nie  nadzwyczajne  posłannictwa,  lecz  domowe  kapłaństwo,  właściwym  kobiety  powołaniem.

Jakiekolwiek  dwustronne  przymioty  znajdą  się  w  małżeństwie, od  kobiety  zależy  szczęście,  ona  jedna  takowe  zapewnia  i  daje. „Co  kobietom  po długiem  myśleniu  i  nauce? — odzywa się prostą
mową  maharani Rajputany — cierpią  one  i  kochają,  ot  i cale  ich życie"

Atoli  nie  życiowych  poglądów  szukamy w niniejszej  książce. Przede wszystkim  uderza  nas  ona  kolorytem  miejscowym.  Pewna moda  wiedzie  dziś  falę  wędrowców  europejskich  do  Hindostańskiego  półwyspu.  Ileż  opisów  i  odgłosów  z  Indii  w  ostatnich czasach  przyszło  nam  odebrać!  Po  wcześniejszych  podróżach Jacolliota  i  Jaquemarda,  po  zapiskach  lady  Dufferin,  po  artystycznych  świetnych  pastelach  Chevrillona,  i  last  not  least, po tyle zajmujących opisach  w  „Naokoło ziemi”  hr.  K.  Lanckorońskiego, twierdzić słusznie możemy,  iż  nic nam  nie  dało  tak  pełnego  i zupełnego obrazu Wschodu,  jak  niniejsza,  drobna  na pozór  książeczka.  Biją stąd  wonie  egzotyczne,  biją  promienie  niemiłosiernego  słońca zwrotników,  snują  się  widoki  i  wizerunki  pełne  jaskrawej  barwności,  wyłaniają  epizody  jakby  w  lot  szkiełkiem  fotografa  pochwycone.  Głębokie  zżycie  się  z  Indiami,  spoufalenie  z  miejscowymi  stosunkami,  na  każdym  prześwieca  kroku.  Przy tym  zaś nadzwyczajne  poczucie  artystyczne  umiejętnie  dobiera  kolorów  i cieni,  uwydatnia  jedne  drugimi,  potęgując  przez  to  ogólne urażenie. 

Cóż  za  zręczne  np.  przeciwstawienie  dwóch  światów zaraz na wstępie uderza!  W  miasteczku  amerykańskim  wrą wybory,  kolejowe  zapadają  postanowienia,  wszystko  kipi nadmiarem  życia, czynności,  walki o byt.  Od razu  przerzucamy  się w  senne  stosunki Hindostańskiej  stolicy, gdzie żar słoneczny  zdasię wypalać wszelką energię życia, wszelką ochotę do czynu wyczerpywać,  wszelką  bodaj  krew  z  żył wypijać. Wnętrze pałacu  maharadży  kilku rysami  odmalowane,  a  tych rysów starczy, aby cale życie  Wschodu za  jednym  przedstawić  zamachem. 

Ilekroć maharadża na wypalonym słońcem dziedzińcu  daje  posłuchanie  lub  załatwia  sprawy  państwowe,  zewsząd  wnet  daje  się słyszeć  szelest  poruszonych  okiennic  i  żaluzji,  szmer  przyciszonych  głosów,  chrzęst  jedwabiów,  a  wraz  zalatuje  woń  piżma i  sandału, składając  się  w  istną  symfonię  Wschodu.  Cały  bodaj klucz  do  tajemnicy  zaklętego  Azji  świata, znajduje  się w  tych krociach oczu i uszu,  patrzących i podsłuchujących  zza  krat i zasłon, aby ostatecznie kierować  polityką  wewnętrzną i zewnętrzną wielkich państw i podrzędnych państewek.

Oczywiście  niezrównany  humor Rudyarda  Kiplinga  znalazł tu pole gotowe do popisu, iskrzącym dowcipem i niezrównanymi konceptami. Snują się tu one nieprzerwanym,  często  niedościgłym pasmem.  Jeszcze  w  Naulahce,  obcy  czytelnik  zdoła  pochwycić znaczenie  krytyk ośmieszających rządy angielskie i ustrój biurokratyczny administracji indyjskiego cesarstwa. 

Powyższa recenzja ukazała się w jednym z czasopism polskich w 1893 r.
Pisownię uwspółcześniono- Ar.

Brak komentarzy: