środa, czerwca 20, 2018

Dżungla i ludzie dnia dzisiejszego


Trudno znaleźć w całej światowej literaturze dwóch sympatyczniejszych i bardziej kochanych chłopców aniżeli Mowgli - Żabka i Kim, mały przyjaciel całego świata.
Tak jak trudno znaleźć dwie milsze i godne nie tylko czytania, ale wciąż nowego przypominania sobie książki, niż te,  których ci chłopcy są bohaterami a więc „Księgę Dżungli” i „Kima”. 

Zwłaszcza w dzisiejszej epoce literatury powieściowej, poszukującej, eksperymentującej, drażniącej wyobraźnie dziwactwami najdziwaczniejszymi ( im potworniejszymi, tym poczytniejsze niestety) szarpiącej nerwy chorobliwym majakiem, a nie istotną głębią, w tej epoce obie wspomniane powieści Kiplinga są rozkoszną wprost ucztą duchową, dającą czytelnikowi nieporównaną pełnię wrażeń artystycznych, na pozór prostych, przystępnych umysłowi nawet dziecka, a przecież w swej istocie niesłychanie wyrafinowanych, niesłychanie skomplikowanych, wreszcie przesyconych mądrością najmędrszej ze wszystkich filozofii, bo filozofii prawdziwego życia.


Zbieg okoliczności, przypadek sprawił, że obie te książki pojawiają się w nowych wydaniach po polsku ( „Ksiąga Dżungli” w zbiorze „Biblioteki Laureatów Nobla”, - „Kim” nakładem Tow. Wydawniczego „Ignis”) właśnie w chwili obecnej.


Nie przypuszczam, aby wydawcy kierowali się czym innym, niż względem na wartość artystyczną. Zresztą i ja przyznaję się otwarcie, że mimowolnie tylko nasunęła mi się myśl, jak niezmiernie aktualne są obie te książki właśnie w chwili obecnej, po wielkiej wojnie europejskiej, kiedy to podobno te i inne narody odbudowują podstawy swego istnienia, poddają rewizji swą moralność polityczną, głoszą hasła wolności, równości, sprawiedliwości, kiedy w Genuach, Paryżach, Genewach zjeżdżają się uroczyście międzynarodowe konferencje, konstatując z tą samą uroczystością bezpłodność swych narad a jednocześnie – o ile się da tylko – załatwiając pokątnie najrozmaitsze interesy i interesiki, starym – rzekomo potępionym przez wszystkich – tajnym dyplomatycznym układem, kiedy w życiu społecznym żongluje się frazesem najwznioślejszych idei nieustannie i na każdym kroku, a jednocześnie – nie tylko zresztą u nas – kwitnie paskarstwo, oszustwo, łapownictwo materialne i polityczne,tak pięknymi kwiatuszkami jak nigdy przedtem.


W tych warunkach bytowania ludzkiego historia Mowgliego i społeczności dżunglowej, dzieje Kima, jego rozwoju życiowego i  jego poszukiwania  prawdy  nabierają  cech  jakiejś  alegorycznej  politycznej  literatury, stają  się  pewnego  rodzaju wskazaniami życiowymi  dla tych, którzy czytając nawet powieść szukają nie tylko bajki, ale i głębszego znaczenia. Dlatego należałoby gorąco doradzać światowym i domorosłym politykom, aby poświęcili nieco czasu i uwagi tym Kiplingowskim powieściom.

Życie jest nieustanną walką o byt – oto przewodni motyw „Księgi Dżungli”. Trzeba walczyć szponem, pazurami, zwinnością i odwagą, aby zdobyć codzienny kęs strawy, aby skutecznie współzawodniczyć z innymi, a tym dzielniej i rozważniej walczyć trzeba, aby osiągnąć panowanie nad innymi i utrzymać się przy władzy. Ale między walkami w społeczeństwie ludzkim, a współzawodnictwem nawet najkrwawszym w dżungli jest zasadnicza różnica.

W dżungli toczy się walka zaszczytna i turniej rycerski; polując i bojując, nie wolno zapomnieć o obowiązujących prawach. Te prawa dżungli istnieją dla wszystkich i biada temu, kto ośmieliłby się je złamać. Wnet cała dżungla łączy się przeciwko  niemu w zgodnym wysiłku. Prawa dżungli zabraniają nachodzenia cudzych obszarów łowieckich bez zawiadomienia i pozwolenia właścicieli; prawa dżungli nakazują wierność i wdzięczność za wyświadczone usługi, prawa dżungli otaczają szczególną opieką młodzież w każdym zwierzęcym rodzaju, póki nie urośnie w potrzebne siły; prawa dżungli wzbraniają nierozważnego prowokowania niebezpieczeństwa i dlatego zakazują zwierzętom zabijać człowieka bez istotnej konieczności własnej obrony. Biada zwierzęcemu rodowi, który by porzucił prawa i chciał żyć wolnością bez praw – zmarnieje zupełnie. Podlegać prawu – oto jedyna droga, by stać się wolnym ludem. Wolność zupełna jest swawolą i bez złych skutków minąć nie może. Tak głoszą mądre prawa dżungli. Są one podstawą życia dżungli

 W społeczności ludzkiej są także głoszone nieraz piękne hasła, mądre prawa, szlachetne maksymy. Prawodawców, projektodawców, proroków ( prawdziwych i fałszywych ), demagogów, reformatorów, bolszewików ma świat aż do zbytku. Tylko, że w społeczności ludzkiej dobro bardzo rzadko wchodzi w czyn, jeżeli nawet zdobędzie teoretycznie powszechniejszy poklask. Za to zło krzewi się bezkarnie. 

Praworządność dżungli jest bez porównania większa niż ludzkiego świata. Ale i pod innymi względami dżungla stoi wyżej. Tam szakal – pieczeniarz jest stworą powszechnie pogardzaną, jako, że jest to natrętny gałgan, który wywołuje intrygi, wadzi jedne rody zwierząt z innymi, a przy tym żywi się wstrętnymi odpadkami.

Tam lud małp został obłożony klątwą i nikt nie zwraca na niego uwagi, ponieważ są to stworzenia głupie, zarozumiałe, staczające same ze sobą zacięte walki bez żadnej zgoła przyczyny, stworzenia, które ciągle maja zamiar ustanowić prawa i obyczaje ustalić, ale które nie dochodzą nigdy do tego, albowiem nie mogą przechować w pamięci żadnej rzeczy do dnia następnego.Tam dzielność, prawość, odwaga maja zawsze cenę; tchórzostwo, złość, nikczemność budzą zawsze wstręt powszechny. I znowu dżungla jest wyższa od społeczności ludzkiej.

Bo w naszym światku człowieczym wyciąga się serdecznie i przyjacielsko rękę do każdego złodzieja, jeżeli tylko ukradł dostateczną liczbę milionów ( pogardzany jest tylko złodziej ubogi ) ; bo w naszym światku cieszy się „powszechnym poważaniem” każdy szakal – pieczeniarz, o ile tylko środowisko swoje sterroryzuje dostatecznie silnymi intrygami lub oszczerstwem; bo w naszym światku stanowi się prawa i ustala obyczaje z krwawym, ciężkim znojem po to, aby ich nikt nie szanował. Jakimż ideałem jest w porównaniu z tym dzika niekulturalna dżungla!

I jakąż rozkoszą - prawdziwą i szczerą – jest wgłębienie się w życie tej dżungli, w jej prawdziwość i wyniosłą etykę, jak ja przedstawia czytelnikowi Rudyard Kipling.
 -  Dodajmy do tego niesłychane wprost walory artystyczne, przemawiające z potężną siłą i w dziejach małego bohatera dżungli Mowgliego i w sentymentalnej historii białej foki, Kotika i w najcudowniejszej pod słońcem opowieści o chłopcu Toomai, który, jeden jedyny na świecie widział święty taniec słoni i w wzruszającej do łez epopei opiewającej bohaterską walkę ichneumona Riki – Tiki – Tavi z okularnikiem Nagiem –  a przyznać trzeba, że wydawnictwo Biblioteki Laureatów Nobla dobrze się zasłużyło polskiej literaturze, dając z dzieł Kiplinga, na pierwszy ogień tę właśnie edycję, już wyczerpaną, już mało znaną nowej „wolnej” ) choć jeszcze niezbyt uznającej prawa ) generacji polskiej, a tak bardzo godną najpowszechniejszej uwagi i ze względów społecznych i etycznych i artystycznych.


„Księga Dżungli” to obraz społeczności zwierzęcej – „Kim”, druga wydana niedawno po polsku powieść Kiplinga, to malowidło społeczności ludzkiej. I znowu – mimowiednie, wskutek współczesności wydania w polskim języku i właśnie w chwili obecnej – nasuwają się pewne analogie, pewne pokrewieństwa i związki myślowe, których – bardzo prawdopodobnie – nawet autor nie miał w chwili tworzenia swego dzieła. „Kim” jest dla mnie niesłychanie plastycznym „pendant” do „Księgi Dżungli”. I w społeczeństwie ludzkim walka o byt jest tą podstawą, na której rozgrywa się to tragedia, to komedia życia. Narody, stronnictwa, wreszcie jednostki walczą ustawicznie ze sobą, zbrojnie, ekonomicznie, kulturnie, etycznie: walczą bronią jawną, mądrym przebiegiem i tchórzliwą, podła obłudą; walczą czasem szlachetnie, częściej nikczemnie.

Historia Kima jest wyidealizowaną przez wielkiego poetę historią walki Anglii z Indiami. Mimo wszelkich, największych nawet sympatii dla koalicji, sprawa hinduska musi niepokoić cokolwiek zwłaszcza polskie sumienie. Można mówić wiele o racji stanu, o niesieniu kultury, o dobrodziejstwach, jakie daje Azji Europa, można argumentować tak i inaczej, a jednak sumienie będzie zawsze nieco zatrwożone. Bądź co bądź jest to – naród liczący się w dziesiątki milionów; bądź co bądź jest to swoista i przepotężna kultura odwieczna, która rozkwitała już wspaniale, kiedy obecna metropolia wiodła jeszcze najbardziej prymitywne życie; bądź co bądź jest to religia i etyka, która ani przypadkiem ani siłą fizyczną, lecz wewnętrzną swą wartością ogarnęła olbrzymie rzesze wyznawców. O ileż uczciwiej, niż współcześni politycy, stawia tę kwestię Kipling w swoim „Kimie”. Walka o byt! Dla Anglii racją bytu jest między innymi w niemałej mierze posiadanie Indii, dla hindusów racją bytu jest samoistność narodowa. Zwycięż a ten, kto silniejszy. Tak i nie inaczej było od początku świata. Po cóż bawić się w obłudne frazesy?


Kim, hindus z obyczaju i wychowania, przeradza się w Kima anglika – zwycięzcę. 
Ale walka Kima z Indiami nie jest walką brutalnego najeźdźcy i ciemiężyciela. Kim kocha te Indie i walczy tylko dlatego, aby zapewnić im rozkwit i pomyślność. Może kiedyś, w przyszłości, gdy sam dojdzie wreszcie, po długiej wędrówce i poszukiwaniu do Rzeki, która oczyszcza ze wszelkiej skazy i brudów grzechu, uzna, że i Indie mają prawo do samodzielnego bytu – jeżeli wieczna, święta mądrość pozwoli mu zwalczyć w sobie czasową mądrość i rozum polityczny. I wtedy złączą się z sobą wolny z wolnym, na równych prawach, bez pośrednictwa konferencji obłudnych dyplomatów, w wspólnym interesie życiowym i politycznym. Tak, a nie inaczej, wyobrażam sobie ostatecznie, niewypowiedziane zresztą otwarcie przez autora, wnioski powieści Kiplinga.

Stąd też – jak sądzę – wynika ta dwuosobowość Kima, bohatera powieści, przejawiająca się tak jaskrawo w każdym epizodzie. Widzimy ciągle dwóch Kimów: jeden to „chela” (uczeń) starego, pielgrzymującego lamy, dążący wraz z nim ku mądrości i ku odszukaniu Rzeki strzały, przekształcający się w to w rodowitego hindusa, to w muzułmanina ( równouprawnionego obywatela Indii ), drugi to Kim – Anglik uczeń szkoły St. Xavier, uczeń mistrza klejnotów, Lurgana - Sahiba, uczestnik „Wielkiej Gry”, walki Anglii z Hindustanem.


„Wielka gra”, zmaganie się dwóch mocy, realne uzasadnienie swojej racji stanu zwycięzcy i możliwe w ślad za tym zwycięstwo wymaga niemałego przygotowania, skupienia wszystkich sił ducha, najtroskliwszego przestrzegania obowiązujących praw. Między  dżunglą i tą społecznością ludzką przedstawioną przez Kiplinga ( tak różną, niestety, od obecnego 
świata ) istnieją bardzo ścisłe związki i analogie. I w dżungli i tutaj każda omyłka, każde potknięcie się grozi nieuchronną zagładą.

Tak, jak mały Mowgli przejść musi twardą szkołę u brunatnego niedźwiedzia Balu, nauczyciela praw dżungli, tak i mały Kim musi przełamać swą miłość wolności bez praw, poddać się najsurowszej dyscyplinie, wykształcić spostrzegawczość, czujność, spryt, odwagę, aby podołać warunkom tej walki o byt, aby zdobyć uprzywilejowane stanowisko w społeczności ludzkiej. 

Gdyby dyplomaci europejscy ( może przydałoby się to i polskim ) zechcieli przeczytać uważnie „Kima”, zdumieliby się stwierdzeniem, ile to wiedzy posiadać musi ot taki sobie nieznany szerszemu ogółowi agent polityczny Wielkiej Brytanii w Indiach. I jeżeli tacy są kierownicy zagranicznej polityki Anglii, czyż można się dziwić, że biją zwycięsko na każdym terenie swych europejskich współzawodników? Miejmy nadzieję, że poeta Kipling wyidealizował swego bohatera. Bądź co bądź, zwrócenie uwagi na tę sprawę i na konieczność wyszkolenia dyplomatycznego wielu dyplomatów światowych, byłoby niewątpliwie korzystnym. 

Mówiąc o „Kimie”, podkreśliłem przede wszystkim aktualne znaczenie tej powieści w chwili obecnej. Nie jest to książka ani nowa ani po raz pierwszy dopiero przyswojona polskiej literaturze, dlatego nie wdaję się w jej tyczny. Ale, kochając sam dzieła piękne i pragnąc także innym zapewnić chwilę wielkiej przyjemności, mam poniekąd obowiązek artystyczny doradzić przeczytanie powieści każdemu szczeremu miłośnikowi sztuki.


                                                                   Stanisław Sierosławski 1922



Brak komentarzy: