wtorek, marca 08, 2022

Rudyard Kipling o wojnie



Oto relacja z kolejnej rozmowy Kiplinga z dziennikarzem z Francji - kraju, którym pisarz był zauroczony jak żaden inny Anglik, a który pięknie odwdzięczył się przyznając pisarzowi  tytuł doktora honoris causa Uniwersytetu Paryskiego .

'At the time, Rudyard must have been the most revered Englishman in France.' - Andrew Lycett

( na zdjęciu R. Kipling po otrzymaniu tytułu, 
obok J.Frazer i Rektor, rok 1921)

                     ______________________
                                           --------------------------------------

Ujrzałem na  początku  sztywny płaszcz pod sztywnym cylindrem. Pomiędzy płaszczem i  cylindrem błyszczały szkła okularów. Z płaszcza wyłonił się mały, łysy prawie  człowiek  z  niezwykłymi brwiami, długimi czarnymi, przypominającymi grzywę. Kipling zaczął je natychmiast to szarpać, to gładzić,  pozostawiając w absolutnym spokoju krótkie, starannie ułożone wąsy.
 - Czuję  się - mówił - czuję się jak człowiek, w którego ugodził
granat.  Ten wielki zaszczyt,  jaki mnie spotkał…
Uniwersytet paryski mianował go właśnie doktorem honorowym.

 Głos był łagodny, prawie miękki, jak nos, nieco tępy, wyzierający  z ostro zarysowanych  policzków. Brwi  jednak,  jeżące się podczas gdy mówił, jak sierść azjatyckiego tygrysa, nadawały twarzy coś dzikiego i agresywnego. 
Ogólny ogląd byłby okrutny,  gdyby  nie oczy. Oczy te były niebieskie i  spokojne, tak spokojne, że wydawały się nieruchome.  Były przenikliwe, badawcze i  rozumne, że miałem wrażenie, iż nikt nie potrafiłby wobec nich kłamać.

Oczy  te  widziały wszystkie oceany,  całe Indie, najciemniejsze zaułki i najnędzniejszą ludność Londynu oraz okropności, jakie zrodziły od wielu lat wszystkie wojny na świecie.

Kipling zaczął mówić. Pisarz, którego wszystkie powieści są najosobliwszymi reportażami,  miał przed sobą młodego człowieka.  którego widział po raz pierwszy. Był jednak człowiekiem, który pyta i  zmusza swego gościa do  wyczerpujących odpowiedzi, usiłując przejrzeć go na wskroś.

Gdy usłyszał  coś nowego; gdy mógł dowiedzieć się czegoś o Paryżu, o jego prasie, o rosyjskim balecie, o kubizmie, wypytywał dokładnie,  formułując  pytania  tak zręcznie, że wywoływały pożądane odpowiedzi i ufność rozmówcy.

Wobec Kiplinga  nie  byłem już dziennikarzem. Na tym krześle byłem irlandzkim  żołnierzem,  który zabłądził  do  południowej Afryki lub pariasem z „miasta straszliwej nocy" - Kalkuty, jakąś  cząstką człowieka,  z którego  wydobywał wszystko, co można było wydobyć nie czyniąc wcale wrażenia wywiadowcy, powodowanego egoizmem.

Był całkowitym anglikiem.  Mówił więc o pogodzie i pytał mnie czy myślę,  że będzie padał deszcz. On  sam  spodziewał  się,  że do czwartku,  a zwłaszcza później będzie ładna pogoda.
- Jadę autem do Prowansji, do Arles- Aignes - Mortes...W jego oczach iskrzyło się złoto.
- Czy zna  pan  te  okolice? Ach! Są tak piękne, jak żaden inny kraj, nawet Pireneje. Lubię Pireneje z ich wielkimi czarnymi i  białymi kontrastami,  nagością ich gór, przechodzącą nagle w bujną zieleń.
Zna pan przecież obu wielkich malarzy Pirenejów:  Gustawa Dore i Daniela Vierge. Ich wizja była tak dokładna, że musiałem zwalczać ją prawie, aby utrzymać własne wrażenie. Boże, jak pięknym krajem jest Francja! Co za przeżycie!
Zdawało się,  że słońce ozłociło twarz Kiplinga. Powtarzał wciąż:
- Co za przeżycie!

Przystąpiłem z kolei do zadawania pytań:
- Jakie przeżycie nazwie pan w swym życiu najpiękniejszym?
- Zaczekaj pan. Czy pan myśli, że można na to natychmiast odpowiedzieć? A jeżeli ja  zapytam pana, jakie  było pańskie  najpiękniejsze przeżycie? Wie pan, myślę, że największym przeżyciem jest to, które się błyskawicznie  przeżywa.  Ale czekaj pan, może jednak panu powiem.

Już wiem. Było to w Ardenach w roku 1915. Nie widziało się nic oprócz olbrzymiej żółtawej równiny.  W jednym jej  końcu stała mała prawie zapadła w ziemię chata,  w której mieszkało trzech ubogich wieśniaków. Byłem tam z angielskim generałem.  Podczas  gdy obserwowałem wielką równinę, zapytał  mnie jeden z tych wieśniaków:
- Czy chce pan zobaczyć armię gotową do wymarszu?
Wszedł ze mną na mały pagórek i  pokazał mi na wielkiej równinie długi dół. Spojrzałem bacznie. Na początku rozróżniłem na żółtej płaszczyźnie bardzo mały czworobok i obok niego zaś trzy maleńkie czarne punkciki. Było to auto, a trzema punkcikami byli lord Kitchener, Millerand i  jeszcze  ktoś,  czyjego nazwiska zapomniałem.

- Gdzież jest armia? - zapytałem.
Chłop wyciągnął duży drżący palec.  Spojrzałem we wskazanym kierunku i  rozróżniłem  nagle  przed punktami pełzającą chmurę, wojsko, szaro- niebieską  burzę,  wojsko.
Oh! ten  pośpiech... cisza, a  w pośpiechu  chmura,  którą stanowiło wojsko, liczące 40. 000 żołnierzy -  ludzi,  którzy  mieli  niewątpliwie umrzeć. Oh! ta cisza i  pośpiech!...Za wojskiem toczyły się działa, nie czyniąc hałasu...  A trzy punkty…Ach,  przypominam sobie, trzecim, którego nazwisko zapomniałem, był Joffre.

Był to piękny widok. A przecież nikt nie był przygotowany do wojny. Podszedłem do Kitchenera, który był w mundurze koloru  khaki, do  Joffre’a, noszącego czerwone spodnie. Znałem również innych generałów, np. inteligentnego Maud’hui, w Alzacji zaś Castelnau, armii którego zrobiły na mnie wielkie wrażenie wzorowy porządek i czystość... Jakie piękne były okopy…Nikt nie był przygotowany do wojny..  I zwyciężyli mimo to ... Nie, nie napiszę nic o wojnie, najwyżej dzieje pułku irlandzkiej gwardii, gdzie służył mój syn, który poległ…

Nielitościwy apostoł imperium  zacisnął szczęki  Widziałem jak skurczyły się mięśnie jego twarzy, aby z ust nie wymknęły się słowa, jakich nie wolno było mu użyć. Wyszeptał tylko, jakby  odpowiadał Bogu, któryby chciał przebaczyć:
 - Wojna.
G. M.