niedziela, grudnia 10, 2017

Lispeth

Jedno z najwcześniejszych (1886 r.) opowiadań 21-letniego R. Kiplinga - przykład mistrzostwa w zwięzłym kreśleniu postaci.
Jest to gorzka opowieść o pierwszej miłości prostej dziewczyny z gór Indii do Anglika. "Miłości niemożliwej", z góry skazanej na niespełnienie, o czym wiedzieli wszyscy z otoczenia dziewczyny oprócz niej samej.

Opowieść nie stawia w najlepszym świetle nas, białych. A może tylko wspomniane pastorostwo anglikańskie, u którego dziewczyna się wychowała i które skrywało przed nią prawdę? (W twórczości Kiplinga postaci księży katolickich są zawsze sympatyczniejsze od anglikańskich pastorów)
I jeszcze jedno pytanie; czy można autorowi, który kreśli takie postaci jak Lispeth, zarzucać rasizm, jak czynią to jego lewaccy i liberalni krytycy?




                                                        Lispeth

  Look, you have cast out Love! What Gods are these
  You bid me please?
 The Three in One, the One in Three? Not so!
 To my own Gods I go.
  It may be they shall give me greater ease
 Than your cold Christ and tangled Trinities. 
                                                Nawrócony  

Była córką górala Sonoo i jego żony Jadeh.Gdy im się jednego roku nie udała kukurydza, a niedźwiedzie jednej nocy wytłukły całe pole zasiane makiem, leżące przy dolinie Sutlej, po stronie Kotgarh,zostali chrześcijanami i zanieśli swe dziecię do domu misyjnego, aby je tam ochrzczono. Pastor w Kotgarh ochrzcił je imieniem Elżbiety, co w narzeczu góralskim czyli pahari brzmiało "Lispeth".
Później wybuchła w dolinie cholera i zabrała ze świata Sonoo i jego żonę Jadeh; wtedy żona misjonarza w Kotarh wzięła Lispeth do swego domu, jako służącą i towarzyszkę. Stało się to właśnie w tym czasie, gdy misjonarze morawscy zaprzestali działalności ale Kotgarh nie zapomniała jeszcze swego miana "pani gór".

Nie wiem, czy chrześcijaństwo działało tak zbawiennie na Lispeth, czy też dawni bogowie równie dobrze się nią opiekowali, dość, że Lispeth była bardzo piękna. Jeżeli zaś znajdzie sie w Indiach jaka piękna góralka, to opłaci się i pięćdziesiąt mil jechać stromymi drogami, byle ją tylko zobaczyć. Lispeth miała twarz o rysach greckich, jedną z tych twarzy, które się tak często maluje, a tak rzadko widzi. Barwa jej skóry miała kolor matowy z odcieniem podobnym do kości słoniowej, a cała postać była -co u tej rasy jest rzadkością -niezwykle smukła. Miała cudne oczy, i gdyby nie płaszcz o brzydkich wzorach -takich używają przeważnie misjonarze -możnaby ją przy pierwszym spotkaniu w górach uważać za Dianę, wychodzącą na łowy.

Lispeth chętnie słuchała nauk chrześcijańskich, nie zapominając o nich nawet później, co zwykle w górach się zdarza. Współplemienni nienawidzili ją, bo została "panią" i codziennie się myła; a żona pastora wprost nie wiedziała co z nią począć. Trudno jest wspaniałej, prawie na sześć stóp wysokiej bogini, kazać zmywać miski i talerze. Bawiła się więc z dziećmi misjonarza, chodziła na zastępstwa do szkółki niedzielnej, czytała w domu co było, a z każdym dniem była coraz piękniejsza, niczym księżniczka z bajki. Żona pastora była zdania, że powinna w Simli dostać miejsce bony, lub w ogóle "coś lepszego". Lispeth nie chciała jednak szukać obowiązku, czując się bardzo szczęśliwą.

Gdy ktokolwiek z podróżnych przybywał do Kotgarh -w owych czasach było to rzadkością - zamykała się Lispeth w swej izdebce z obawy, że ją zabiorą do Simli lub gdzieindziej w świat.

Gdy Lispeth przekroczyła siedemnasty rok życia, poszła raz na przechadzkę. Jej spacery były zupełnie odmiennymi od spacerów angielskich ladies, które ledwo pół mili idą lub jadą, a potem wracają; ona robiła od dwudziestu do trzydziestu mil, idąc z Kotgarh do Narkandy i dalej. Tym razem wróciła z przechadzki gdy było już całkiem ciemno. Wracała karkołomnym stokiem do Kotgarh niosąc na rękach coś ciężkiego. Pastorowa, na wpół senna, siedziała właśnie w salonie, gdy Lispeth weszła zadyszana i zmęczona, dźwigając swe brzemię. Ledwie położyła ciężar na sofie, rzekła;

- To mój mąż. Znalazłam go na gościńcu wiodącym do Bagi. Skaleczył się. Będziemy go pielęgnowały, a gdy wyzdrowieje, mąż pani da nam ślub.

Był to pierwszy wypadek, gdy Lispeth zdradziła się ze swymi zamiarami co do małżeństwa. Żona pastora cofnęła się przerażona. Przede wszystkim jednak należało pomóc nieszczęśliwemu. Był to młody Anglik; głowę miał zranioną jakimś kanciastym przedmiotem. Lispeth objaśniła następnie, że znalazła go na stoku góry i przyniosła tu. Chory był bez przytomności, oddech miał słaby. Zaniesiono go na łóżko, a pastor, znający się nieco na sztuce lekarskiej, pielęgnował go, podczas gdy Lispeth siedziała przy drzwiach czekając, może się na co przyda. Objaśniła też pastora, że to jest jej mąż -z nim tylko ona się chce połączyć. Naturalnie w odpowiedzi na to usłyszała porządne kazanie z ust pastora i jego żony, zdziwionych całym jej postępowaniem. Lispeth wysłuchała ich spokojnie, a potem powtórzyła to samo, co pierwej.

Zasady chrześcijańskie muszą dobrze wniknąć w duszę poganina, by przygłuszyły jego rasowe instynkty, np. miłość od pierwszego wejrzenia. Ponieważ Lispeth znalazła człowieka, który odpowiadał jej sercu, nie znała powodu by o tym milczeć. Tym mniej mogła się zgodzić, aby ją gdzieś odsyłano. Chciała pielęgnować Anglika, aż wyzdrowieje i będzie się mógł z nią ożenić. To były jej zamiary.

Po czternastodniowej gorączce odzyskał chory przytomność i zdrowie, i dziękował pastorowi, jego żonie i Lispeth -przede wszystkim Lispeth - za ich dobroć. Opowiadał, że jest podróżnikiem, jeździ po Azji -nie mówiło się wówczas o globtroterach, gdy linia okrętowa P&O była dopiero w powijakach -a przybył tu z Dehra Dun, aby w górach Simli zbierać rośliny i motyle. Dlatego w Simli nikt go nie znał. Twierdził, że pewnie spadł ze skały, gdy chciał zerwać paproć rosnącą na zgniłym pniu, a jego kulisi zapewne uciekli, skradłszy pakunki. Skoro tylko odzyska siły, powróci do Simli. Łazić po górach nie miał więcej ochoty.
Rzeczywiście powoli wracały mu siły, ale jakoś nie śpieszył się z odjazdem. Ponieważ jednak Lispeth nie słuchała rad kapłana ani jego żony, pomówiła ta ostatnia z Anglikiem i opowiedziała mu otwarcie o wszystkim. On śmiał się z tego i nazwał całą rzecz czarowną, prawdziwie romantyczną idyllą Himalajów, ale, ponieważ miał w Anglii narzeczoną , nie mogło być nic z całego tego stosunku. Rzecz jasna, że zachowa się wobec wszystkiego z taktem i nie popełni nic niehonorowego.

Rzeczywiście tak postępował. Było dlań rzeczą bardzo przyjemną rozmawiać z Lispeth, chodzić z nią na przechadzki, opowiadać jej wiele pięknych rzeczy, nazywać ją słodkim imieniem. Tymczasem wyzdrowiał zupełnie i mógł udać się w dalszą podróż. Cała historia była dla niego bez znaczenia, dla niej była wszystkim. Dwa tygodnie jego pobytu były dla Lispeth tygodniami szczęścia, bo znalazła tego, o którym marzyło jej serce.

Nie zadawała sobie wcale trudu, by uczucia swoje ukrywać. Leżało to zresztą w jej dzikiej naturze, a Anglikowi sprawiało wielką przyjemność. Gdy odjeżdżał, towarzyszyła mu aż do Narkandy, z powodu jego odjazdu nieszczęśliwa i nieszczęściem tym wprost przybita. Żona pastora, dobra chrześcijanka, w obawie przed skandalem i gwałtownymi scenami, prosiła Anglika, aby jej powiedział, że wróci, aby ją poślubić. "Ona jeszcze jest dzieckiem- mówiła- a ja boję się, czy w duszy nie jest poganką."

Dwanaście mil górami przeszedł Anglik z Lispeth, obejmując ją co chwila i zapewniając, że wróci i ożeni się z nią. W końcu stanęli w Narkandzie, a Lispeth z płaczem patrzyła za nim, aż zniknął jej z oczu. Potem otarła łzy, powróciła do Kotgarh i rzekła do żony pastorowej "On wróci i ożeni się ze mną, poszedł tylko do swoich, by im o tym oznajmił". A żona pastora pocieszała ją i mówiła:
"On wróci".

Dwa miesiące oczekiwania zniecierpliwiły Lispeth; wtedy powiedziano jej, ze pojechał morzem do Anglii. Znała zasady geografii i wiedziała gdzie Anglia leży, nie miała jednak pojęcia o naturze morza, bo była przecież dzieckiem gór. W domu była stara zabawka Lispeth, mapa do składania. Wydobyła ją z ukrycia, składała co wieczór, płakała nad nią i starała się wyszukać to miejsce, gdzie się w danej chwili mógł znajdować jej ukochany. Ponieważ jednak miała słabe wyobrażenie o odległości i o szybkości parowców, pojęcia jej były błędne. Zresztą gdyby były i dobre, nie wpłynęłoby to na jej losy. Anglik bowiem wcale nie myślał, by wrócić i ożenić się z góralką. Zapomniał o niej już wtedy, gdy w Assam łapał motyle. Później napisał nawet książkę o Indiach. Imię Lispeth nie pojawiło się w niej ani razu.

Po trzech miesiącach zaczęła Lispeth codziennie chodzić do Narkandy, aby zobaczyć czy Anglik przypadkowo nie wrócił. Pocieszała się tym trochę, a żona pastora, widząc ją weselszą, myślała, że może Lispeth pokona swą nieokiełznaną dziką naturę. W krótkim czasie straciły jednak i wędrówki moc pocieszenia, a Lispeth stawała się coraz bardziej nieznośna. Żona pastora doszła do przekonania, że nadeszła właśnie chwila, w której należało objaśnić Lispeth o rzeczywistym stanie rzeczy – że Anglik tylko dla jej uspokojenia przyrzekł wszystko – że nigdy pewnie o tym nie myślał – że wreszcie bardzo to nieładnie i nietaktownie ze strony Lispeth w ogóle myśleć o małżeństwie z Anglikiem, który o wiele wyżej pod każdym względem od niej stoi i zaręczony jest z Angielką. Tak też zrobiła. Lispeth na to odpowiedziała, że to wszystko jest niemożliwe, bo przecież on sam ją zapewniał, że ją kocha, a i pastorowa zapewniała ją również, że Anglik powróci.

- Jakże to może być nieprawda, coście oboje mówili, pani i on? – pyta Lispeth.

- Musieliśmy cię uspokoić, lube dziecko – odrzekła pastorowa.

- A więc pani kłamała – rzecze Lispeth. – A on?

Żona pastora pochyliła głowę i zamilkła. Lispeth nie mówiła nic przez chwile; potem poszła w dolinę i wróciła w sukniach góralki, brudna ale bez kolczyków w nosie i uszach. Włosy uwiła zwyczajem dziewcząt z ludu w długi warkocz.

- Wracam do swoich – rzekła. – Zabiliście Lispeth. Została tylko córka starej Jadeh, dziecko górala i czcicielki Tarka Devi. Jesteście plemię kłamców – wy Anglicy!
Zanim pastorowa ocknęła się z przerażenia, jakie spowodowały słowa Lispeth, że wraca do swoich bogów i ludzi, już jej nie było.

Nie wróciła też więcej.

Rzuciła się w wir życia, hołdowała bezwstydnym obyczajom swego ludu, jak gdyby chciała jak najprędzej zatrzeć ślady życia, które właśnie porzuciła. Wnet potem wyszła za mąż za drwala, który ją zwyczajem górali bił, a piękność jej przewiędła szybko.
- Przewrotność pogan urąga wszelkim przewidywaniom – mówiła żona pastora – a wierzę i mogłabym na to przysiąc, że Lispeth była w sercu poganką.
Jeżeli jednak weźmiemy pod uwagę, że dziewczę przyjęto na łono anglikańskiego kościoła, gdy miało zaledwie pięć tygodni, żona pastora nie wystawiła sobie pochlebnego świadectwa.

Lispeth umarła w bardzo późnym wieku. Przez całe życie władała bardzo dobrze językiem angielskim, a gdy była pijana, można ją było nakłonić do opowiadania historii swej pierwszej miłości.

I trudno sobie było wtedy wyobrazić, że ta pomarszczona, kaprawa kobieta, podobna raczej do kupki zetlonych gałganów, do czarownicy, była niegdyś ową "piękną Lispeth z domu misyjnego w Kotgarh".


-------------------------------------------------------------------
Tekst oparto na przekładzie Aem z 1905 r. Wprowadzono niezbędne poprawki
Tekst oryginalny link