wtorek, lipca 17, 2018

W szczęśliwej chwili



Opowiadanie "His Chance in Life"  pochodzi ze zbioru "Plain Tales from the Hills", 1888.


Niniejszy przekład
 ( wraz z towarzyszącym mu  szkicem o Kiplingu )  z łam polskiej prasy, 1893),  jest jedną z pierwszych prób przybliżenia  czytelnikowi polskiemu autora,  o którym w ówczesnym świecie było coraz głośniej. (Kipling zyskał zainteresowanie krytyki,  a także  serca czytelników jeszcze przed ukazaniem się "Ksiąg dżungli", 1894 -5 )



                                        W szczęśliwej chwili

Jeżeli wyjdziesz z części miasta gdzie stoją budynki rzą­dowe, jeśli następnie miniesz dzielnicę handlową i poza nią pójdziesz jeszcze daleko, daleko od wszystkiego coś mógł poznać i od wszystkich których mogłeś napotkać w twojem cywilizowanem życiu - przekroczysz niepostrzeżenie po drodze linię graniczną, do której dopływa ostatnia kropla krwi białej, a poza którą krew czarna już pełnym płynie strumieniem. Łatwiej jest mówić z bankierówną świeżo uksiążęconą, niż z ludźmi za­mieszkującymi, a raczej tworzącymi ową linię graniczną, żeby nie obrazić ich uczuć lub obyczajów. Pomieszanie krwi białej z czarną dziwną pod niektóremi względami wytwarza całość. Niekiedy krew biała objawia się wybuchami dziwacznej, dziecinnej próżności — jest to jedyna pozostałość skrzywionej dumy rasowej — niekiedy znów krew czarna wypływa na wierzch w objawach dziwaczniejszej jeszcze uniżoności i pokory, w zwyczajach nawpół pogańskich i w jakichś dzikich, nieobliczalnych pociągach do zbrodni. 

Kiedyś, kiedy ta ludność wyda ja­kiego powieściopisarza lub poetę, wtedy dowiemy się, jak oni żyją i co czują; lecz zanim to nastąpi, żadne o nich opowia­danie nie może być zupełnie dokładne, tak co do faktów jak i co do wrażeń.

Miss Vezzis przybyła do miasta z poza linii granicznej do dzieci jednej pani za tymczasową piastunkę. Pani ta żaliła się, że Miss Vezzis jest brudna i niedbała; nie przyszło jej ni­gdy na myśl, że Miss Vezzis może mieć własne, osobiste troski i własne sprawy, które same tylko mają w jej oczach jakąkol­wiek wartość. W istocie mało pań zastanawia się nad tem. Miss Vezzis była czarna jak but i według naszych wyobrażeń ohy­dnie brzydka. Nosiła perkalowe barwne spódnice i dziurawe trzewiki, a kiedy się rozgniewała na dzieci, łajała je w swojej mieszanej mowie: po części angielskiej, portugalskiej i indyj­skiej. Uroczą nie była zapewne, ale znała swoją godność i lubiła być nazywaną Miss Vezzis.

Co niedziela stroiła się aż strach i szła odwiedzać swoją matkę, która większą część życia przepędzała na starem trzcinowem krześle, owinięta w szlafrok z brudnego a wypłowiałego indyjskiego jedwabiu. Dom, w którym mieszkała, był istną kró­likarnią rojącą się od rodzin z portugalskiemi nazwiskami, jak: Pereira, Ribiera, Lisboa Gonsalvez, nie licząc zmieniającej się co dnia populacyi włóczęgów: to wszystko gnieździło się w po­śród resztek pozostałych z każdodziennego targu, jakoto: czosnku, jakiegoś dziwnie pachnącego kadzidła, sukien rozrzuconych po ziemi, spódnic rozwieszonych na sznurach zamiast parawana, nadtłuczonych butelek, cynowych krzyżyków, gipsowych figurek Świętych, wyschłych nieśmiertelników, kapeluszy bez de­nek i osierociałych szczeniąt. Miss Vezzis brała dwadzieścia rupij miesięcznie za swoją służbę w mieście, i kłóciła się co ty­dzień z matką, wiele z tych pieniędzy ma oddać na wspólny domowy użytek. 

Gdy kłótnia była skończona, Michele D'Cruze przełaził przez nizki, z surówki uklecony mur, dzielący wspólny dziedziniec, i starał się o rękę panny Vezzis, co według oby­czajów tej klasy odbywa się z wielką ceremonią. Michele był biedny, chuderlawy i bardzo czarny, ale znał swoją godność. Nie chciałby za nic w święcie być zdybanym na paleniu huki, krajowcami zaś gardził jak przystało na człowieka mającego w żyłach 1/10  część krwi europejskiej. 

Rodzina Vezzis'ów ró­wnież miała z czego być dumną. Wywodzili oni swój początek od jakiegoś mitycznego blacharza, który kiedyś pracował przy moście Sone podczas gdy w Indyach zaprowadzano koleje że­lazne ; umieli też cenić swe pochodzenie angielskie. Michele był telegrafistą z pensyą 35 rupij miesięcznie, a fakt, że był  u r z ę d n i k i e m  r z ą d o w y m, wystarczał aby Mrs. Vezzis uczynić po­błażliwą na plamy ciążące na jego przodkach.

Obiegała kompromitująca legenda, którą krawiec Dom Anna był przywiózł z Poonani: że kiedyś jeden z rodziny D'Cruze ożenił się z czarną Żydówką z Kochinu; wszystkim zaś znaną tajemnicą było, że wuj Mrs. D’Cruze pełni w klubie w południo­wych Indyach jakąś upadlającą służbę około kuchni. Posyłał sio­strzenicy 7 rupij miesięcznie, mimo czego jednak nie mogła ona nie odczuwać bardzo boleśnie hańby, jaka stąd spływała na rodzinę.

Po kilku tygodniach jednak, Mrs. Vezzis zdecydowała się, nie zważając na te braki, pozwolić na małżeństwo córki z Michelem, pod warunkiem, że zdobędzie sobie wprzódy stanowisko z dochodem najmniej 50 rupij miesięcznie. Ta chwalebna przezorność musiała być odziedziczona przez rodzinę wraz z yorkshirską krwią mitycznego blacharza: na linii granicznej bowiem lu­dzie mają sobie za chlubę, żenić się wtedy kiedy chcą, a nie wtedy gdy mogą.

Ze względu na widoki, jakie Michele miał w swojej karyerze, Mistress Vezzis mogła była równie dobrze żądać od przyszłego zięcia, aby poszedł i wrócił z księżycem w kieszeni. Ale Michele był bardzo zakochany, co dodawało mu cierpliwości i siły. Poszedł z narzeczoną na Mszę w niedzielę, a po Mszy powracając do domu wśród skwaru i pyłu, przysiągł jej na imię różnych Świętych, że jej nigdy nie zapomni: ona zaś przysięgła również na swoją cześć i na imię Świętych (rota przysięgi jest dość ciekawa: In nomineSanctissimae N.  i t. d., a zakończona trzykrotnym tradycyonalnym pocałunkiemi, przysięgła że wiary narzeczonemu nie złamie.
W tydzień potem Michele został przeniesiony na inną posadę, a Miss Vezzis skropiła łzami stopnie wagonu, w którym wyjeżdżał.

Jeżeli spojrzysz na telegraficzną mapę Indyj, zobaczysz na niej długą linię ciągnącą się wybrzeżem pomiędzy Backergunge a Madrasem. Michele był posłany do Tibasu, maleńkiej, do tej linii należącej stacyjki, skąd miał słać dalej depesze z Berhampur do Chicacola, dumając przytem o swej bogdance i o spo­sobach zarobienia 50 rupij miesięcznie w godzinach wolnych od służby. Za cale towarzystwo miał szum dochodzący od Zatoki Bengalskiej i jednego bengalskiego Babu poza tem, nic. Słał tedy do Miss Vezzis bardzo rozmarzone listy z krzyży­kami pozatykanemi w kopercie.

Po kilku tygodniach pobytu w Tibasie przyszła nań szczę­śliwa chwila.

Nie trzeba nigdy zapominać, że krajowiec w Indyach o tyle tylko pojmuje czem jest władza i jak jest niebezpiecznie jej nie słuchać, o ile ma przed oczami widome tej władzy oznaki. Tibasu była to osada drobna i zapomniana, zamieszkała przez kilku Orissańskich Muzułmanów. Ci, nie słysząc przez czas dłuższy o Sahibie, tj. Poborcy, a żywiąc najgłębszą pogardę dla miejscowego sędziego Indyanina, urządzili sobie rewolucyjkę sui  generis.  Hin­dusi jednak wypadli na nich i zaczęli bić. Że zaś ruchawka za­smakowała obu stronom, przeto zaburzenie stało się wkrótce ogólnem; jedni drugim rozbijali sklepy i mścili się za osobiste krzywdy wśród ogólnego zgiełku. Była to brzydka sprawa, ale jednak za mało znacząca, aby się miała dostać do gazet.

Michele pracował w swojem biurze, gdy nagle usłyszał głos, którego człowiek nigdy w życiu zapomnieć nie zdoła, krzyk wy­dany przez rozhukaną tłuszczę: Ah-jah! (Skoro ten krzyk zniża się o trzy tony i zamienia w grube, przeciągłe wycie, wtedy kto je usłyszy a jest sam, dobrze zrobi jeśli ucieknie i schowa się). Miejscowy indyjski inspektor policyi wpadł i powiedział Michelowi, że całe miasto wre buntem i gotuje się zburzyć biuro telegraficzne. Bengalczyk, będąc przy tem, nałożył czapkę i ci­chaczem wysunął się przez okno. Inspektor policyi zaś, wierny instynktowi swej rasy, umiejącej rozpoznać w człowieku choćby kropelkę krwi białej, zwrócił się do telegrafisty i rzekł: 
- Co Sahib rozkaże?
Wyraz Sahib zdecydował Michela. Chociaż sam strasznie wylękły, czuł że w tej chwili on, pomimo swej babci Żydówki i wujaszka kucharza, był w mieście jedynym przedstawicielem angielskiej władzy. Pomyślał też o narzeczonej, o swoich 50 rupiach i postanowił wziąć na siebie odpowiedzialność. 

W Tiba­sie było siedmiu policyantów krajowców, a na nich cztery starożytne strzelby. Wszyscy posinieli od strachu, ale zdolni jeszcze do zrozumienia rozkazów. Michele schował klucz od telegrafu i na czele swej armii wyszedł naprzeciw buntowników. Kiedy wrze­szczący tłum doszedł do zakrętu drogi, Michele dał ognia, równocześnie zaś ludzie za nim stojący, nawpół machinalnie, strzelili. Cała banda, tchórze do szpiku kości, zawyła i uciekła, zostawiając jednego zabitego i jednego konającego na drodze. Michele pocił się ze strachu; przezwyciężył jednak swą bojaźń i  poszedł dalej w miasto, koło domu, gdzie się sędzia był obwa­rował. Ulice były puste. 

Tibas było w większym strachu niż Mi­chele; motłoch bowiem został powstrzymany w właściwej chwili. Michele powrócił do biura telegraficznego i posłał depeszę do Chicacoli, prosząc o pomoc. Zanim odebrał odpowiedź, przy­szła doń deputacya od starszyzny miasta, oświadczając mu, że zdaniem sędziego postępowanie jego było „niekonstytucyjne", chcieli go zastraszyć. Ale serce Michela  D’Cruze było wielkie i silne, jużto miłością panny Vezzis, piastunki, jużteż tem, że po raz pierwszy w życiu zakosztował odpowiedzialności i powodzenia, dwóch rzeczy bardziej upajających i bardziej niebez­piecznych niż wódka. Michele odpowiedział, że sędzia może gadać co mu się podoba, ale że do chwili przyjazdu wyższego urzędnika, telegrafista stanowi w Tibasie władzę rządową, i że starszyzna będzie odpowiedzialną za dalsze wypadki. Wtedy pokłonili się głęboko i prosili „o łaskę", poczem odeszli z wielką trwogą, zwalając jeden na drugiego początek tumultu.

Z brzaskiem dnia, po całonocnej straży na czele swych siedmiu policyantów, Michele z bronią na ramieniu, wyszedł na drogę, na spotkanie urzędnika, który przybywał poskromić Tibas.  Ale wobec tego młodego Anglika, Michele czuł, że zwolna, coraz bardziej włazi znów w skórę krajowca i pomimo najwięk­szych wysileń, opowieść jego o buncie w Tibasie zakończyła się strumieniem łez. Płakał z żalu, że zabił człowieka, ze wstydu, że nie czuł się tak mężnym jak przeszłej nocy, z dziecinnego gniewu na samego siebie, że słowa jego nie odpowiadały jego wielkim czynom. Była to ostatnia kropelka krwi białej, zamierająca w żyłach Michela, z czego on jednak nie mógł sobie zdać sprawy.

Ale Anglik zrozumiał wszystko; to też gdy dał nauczkę mieszkańcom Tibasu i rozmówił się z sędzią tak, że ten godny urzędnik aż pozieleniał ze wzruszenia, znalazł jeszcze dość czasu, aby wysłać list oficyalny, opisujący postępowanie Michela. List, przepłynąwszy przez należyte kanały, doszedł do celu i sprawił, że Michela przeniesiono w głąb kraju z cesarską pensyą 66 rupij miesięcznie.

Zaczem Michele i Miss Vezzis pobrali się z wielkiemi ceremo­niami i pompą, a dziś jest już kilku małych D'Cruzów wywraca­jących koziołki na werandach centralnego biura telegraficznego. Choćby mu jednak dawano wszystkie dochody sekcyi urzę­dowej, przy której służył, Michele nie byłby już nigdy, nigdy w stanie dokazać po raz drugi tego, co ongi w Tibasie  dla mi­łości panny Vezzis uczynił...
T.S.
-------------------------------------
Ps.
Tłumacz pominął dwa zdania kończące opowiadanie. W oryginale brzmią one:


Which proves that, when a man does good work out of all proportion to his pay, in seven cases out of nine there is a woman at the back of the virtue. The two exceptions must have suffered from sunstroke.

Brak komentarzy: