wtorek, czerwca 26, 2018

Książka, której nie zapomnę


Tym,  którzy  znają  „Stalky i  S-ka"   Kiplinga,  tytuł  ten  wyda się  za  mocny  i  za  patetyczny. Obawiam  się  tego,  że  powiedzą: „hm,  książka  niezła  i  autor  dobry,  ale  żeby  tak  zaraz  „nie zapomnę",  no  to  bardzo  przepraszamy,  to  już  bujda".  I  może będziecie  mieli  rację,  powiedzmy  na  80%.  Ale  pozostało  jeszcze  20%  —  te  szanse  ja  wykorzystam.

Książek  przeczytałam  tak  du­żo,  że  gdy  się  po  nich  prześliz­guję  pamięcią,  doprawdy  nie wiem,  która  z  tych  jest  tą  naj... naj...  lepszą  —  począwszy  od wiekopomnego  „Serca"  Amicisa, a skończywszy  na  obecnie  czy­tanym  Prusie.  W  międzyczasie byli  i  „Chłopcy  z  Placu  Broni" i „Jur"  i  „Precz  z  orężem" no  i  oczywiście  ry­cerska  „Trylogia"  z  pobłażli­wym  zachwytem  nad  skruszo­nym  Kmicicem  i  cichym  wzru­szeniem  nad  podolskim  grobem „małego  żołnierzyka"  Wołodyjowskiego. Nie  wiem,  zmieni  się  zapewne upodobanie.  Ale  nie  zapomnę tej  nieznanej  wielu  ludziom książki,  o  której  jedna  z  moich bardzo  oczytanych  koleżanek powiedziała  mi  kiedyś:  „niezłe, ale  takie  nieraz  ordynarne  wyrażenia  i  pomysły...  to  raczej  dla chłopców.  Chyba,  że  ty  lubisz realistyczne  powieści".  Nie,  to nie  tylko  dla  chłopców,  to  dla całej  młodzieży,  a  także  doro­słych.

„Stalky  i  S-ka"  był  długo przeze  mnie  odkładany  w  czy­telni.  Spółka  — myślałam  sobie, nie,  to  nie  dla  mnie.  Zapewne jakaś  handlowo  -  obyczajowa nuda. Tego  typu  książek  stanow­czo  nie  lubiłam,  no  i  przyznam się,  że  dotąd  mimo  przedstawie­nia  sobie,  że  to  głupie  tak  się uprzedzać,  nie  mogę  się  do  nich przekonać.  „Stalky  i  S-ka"  do­stałam  do  czytania,  kiedy  by­łam  chora  i  wybór  książek  mu­siałam  pozostawić  bibliotekarce.

Gdy  zobaczyłam  tytuł  świeżo przyniesionej  książki,  zaklęłam: „ps...,  skorzystała,  że  nie  mogę sobie  sama  wybrać  i  wtryniła mi".  Ale  po  pierwszych  stronach uspokoiłam  się,  a  po  kilkunastu przestałam  wysyłać  bibliotekar­kę  do  piekła. „Stalky  i  S-ka"  składa  się  z dwóch  części,  z  których  druga zajmuje  tylko  kilkadziesiąt  stron całej  książki  (mniej  więcej  300 stron).  Pierwsza  część  to  życie trzech  chłopców  w  angielskim kolegium,  druga,  to  spotkanie się  tychże  po  kilkunastu  latach, gdy  stali  się  już  dorosłymi  męż­czyznami,  przeważnie  oficerami w  angielskich  koloniach.

Pierwsza  część  wesoła,  dow­cipna,  zawiera  szereg  niebanal­nych  przygód  z  życia  w  kole­gium,  jest  nam  tym  bliższa,  że realna.  Autor  pamięta,  że  chło­piec,  gdy  zamierza  przeprowa­dzić  jakiś  figiel,  nie  zawsze  za­stanawia  się  nad  tym,  czy  ma być  on  etyczny,  czy  nie  (rozdział  "Niesmaczny  epizod").
Druga  część,  to  —  jak  już wspomniałam  —  spotkanie  się przyjaciół  z  kolegium  już  jako przebywających  na  urlopie  ofice­rów.  Opowiadanie  ich  o  nieobecnym  towarzyszu  (Stalky'm) przesiąknięte  jest  podziwem,  uczuciem  (nie  ckliwym,  senty­mentem,  ale  prawdziwą  mi­łością  braterską),  wesołością  i dobroduszną  ironią,  pod  którą przyjaciele  starają  się  ukryć  głę­bokie  uczucie. Książka  ta  ma  zdrowy  mo­rał,  który  nie  daje  się  ująć  ani w  „módl  się  i  pracuj",  ani  w „walcz  za  ojczyznę  i  daj  za  nią życie",  ani  w żadne  z  podobnych powiedzeń,  które  się  powtarza bezmyślnie,  nie  wnikając  w  ich istotną  treść.

Nie,  Kipling  sam podaje  morał  w  motto  wierszo­wanym,  które,  chociaż  zamiesz­czone  na  początku  książki,  le­piej  może  być  przyjęte po jej  przeczytaniu.  Sprawę  miłości  do  ojczyzny  Kipling  w  postaci  swych  bohaterów  traktuje  wstydliwie,  omija  ją  bezpośrednio,  a daje  odczuć  w  rozmowie  ofice­rów,  którzy  sami  nie  domyślają się  tego,  że  ją  wyjawiają.  Uważają  to  za  coś  tak  zrozumiałego, że  nie  trzeba  o  tym  mówić.

Tak  samo  jest  z  każdym prawdziwym,  szczerym  uczuciem.  Jest  ono  zawsze  ciche,  nie znosi  krzykliwości  i  moralizowania  —  objawia  się  w  czynach.
Dlatego  właśnie  ta  powieść, przepojona  ciepłem  wzajemnego zrozumienia  chłopców,  należy do moich  niezapomnianych  książek.

                                                                     IRENA  LESZCZYŃSKA, 1938 r.

***Poniżej słowo od tłumacza Jerzego Bandrowskiego z pierwszego wydania powieści w jęz. pol., 1923 r. oraz artykuł z Kurjera Nowogródzkiego,  r. 1936




***

Brak komentarzy: