Ostatnie z dzieł Kiplinga, którym sądzona jest nieśmiertelność,
to „Nagrody i elfy" z r. 1910. Potem przyszły utwory wojenne o charakterze
propagandowym, a po nich rzadko już ukazujące się wiersze, nowele i opisy
podróży, które błyskają czasem dawną świetnością, lecz na ogół nie przynoszą nic
nowego. Dopiero pod sam koniec życia wziął się Kipling do autobiografii — i tę
książkę siedemdziesięcioletniego starca czyta się z równym prawie zainteresowaniem, jak nowelę z okresu
młodzieńczej bujności talentu. I nic dziwnego. Pod koniec życia stają
człowiekowi ze szczególną wyrazistością przed oczyma dzieciństwo i młodość, a
te są głównym przedmiotem.
Autobiografia, zatytułowana „Coś o sobie samym"
(Something of Myself). Londyn, New York, Macmillan) pociąga nie tyle szczegółami z
życia, bo te są znane, ile obrazem procesów, które ukształtowały oblicze
duchowe i metodę twórczą Kiplinga. Krótko, a barwnie
przedstawiają się dzieje najwcześniejszego dzieciństwa. Przyszły autor „Kima"
mówił w tym czasie przeważnie jednym z dialektów indyjskich, a po angielsku
tylko od święta — do rodziców. Lecz wnet przyszła zmiana, która wyjaśni nam,
dlaczego Kipling nie był człowiekiem religijnym. W pismach jego można tu i
ówdzie natknąć się — jak przede wszystkim w słynnym hymnie Recessional — na wiarę
w Boga i na niechęć do ateizmu. Lecz na tym koniec. Poza deizm nie wyszedł on,
zdaje się, nigdy, a od obrzędów i duchownych zawsze bodaj stronił. Skąd to się
wzięło?
Obyczajem Anglików, mieszkających w Indiach, rodzice zawieźli go jako
małego chłopca do Anglii i oddali na wychowanie do domu starego kapitana
marynarki.
Wilk morski, pamiętający jeszcze Navarino, umarł wkrótce,
a dziecko dostało się pod wyłączną władzę wdowy, dewotki purytańskiej z sadystycznymi
skłonnościami. Głodziła je i biła systematycznie, a na domiar złego miała
kilkunastoletniego syna, który bardzo gorliwie pomagał. Wszystkie zaś kary
przedstawiali jako gniew Boga za różne grzechy.
Stałym punktem tego programu wychowawczego było wypytywanie
wieczorem chłopca, co robił przez dzień. Zmęczony i senny, wikłał się w
zeznaniach i popadał w sprzeczności, ściągając na siebie gniew opiekunów. Mówi,
że wkrótce nauczył się kłamać z rozwagą i konsekwentnie, a to „jest, jak się
zdaje, podstawą twórczości literackiej". Zadawano mu i wyrafinowane męki
moralne — raz np. posłano go do szkoły z kartką „kłamca" na plecach. Gdy
poczciwa wdowa zauważyła, że lubi czytać, natychmiast mu tego zabroniła.
Ostatecznie doszedł do choroby nerwowej, a ponieważ miał wzrok słaby z natury,
miewał przywidzenia, które przejmowały go panicznym strachem. Sprowadzono lekarza,
ale nie uwierzono jego zdaniu, a chłopca ukarano za udawanie. Fatalnym skutkiem
tych lat sześciu, spędzonych w Southsea, był wstręt do pobożności i w ogóle do religii objawionej.
Nagle przyjechała matka z Indii Gdy wieczorem przyszła
ucałować go na dobra noc, chłopak zerwał się z przerażeniem i zasłonił rękami,
bo sądził, że czekają go razy. Po wyjaśnieniu sytuacji matka zabrała go
natychmiast ze strasznego domu i spędziła z nim kilka miesięcy na wsi, gdzie
przyszedł do siebie. Tylko okularów używał już stale. Jednym z częstych gości
na farmie był brat cioteczny, z którym mały Kipling okropnie broił, i zastanawiano się, który na którego
gorzej wpływa. Kuzyn ów został z czasem premierem W. Brytanii. Nazywał się
Stanley Baldwin.
Mrs. Kipling przeniosła się wkrótce do South Kensington, a przyszły wielki pisarz i jego
siostra dostali bilety wstępu do sławnego muzeum i spędzali tam codzień długie
godziny. Było to drugie muzeum, które Kipling umiał na pamięć. Jego ojciec był przecie kustoszem w Lahore. Z pośród
tysiącznych dziwnych, a nieraz wspaniałych przedmiotów wbił mu się szczególnie
silnie w pamięć rękopis Dickensa. Lecz jakże niedbale pisał ten sławny
człowiek! Tyle opuszczał
i dopisywał potem między wierszami!... W tym czasie
dowiedział się też chłopak, że oboje rodzice bawią się czasem piórem. Zaczął
ich tedy naśladować. Gdy matka odjechała, został pod opieką trzech miłych starszych pań w South Kensington. Lecz czas był do
szkoły, odpowiadającej naszemu gimnazjum.
Wybrano zakład, przeznaczony głównie
dla synów urzędników i oficerów z kolonii, a nazwany wedle tytułu powieści
Karola Kingsley'a Westward Ho! (Hej, na zachód!). Człowiek, wychowany w
szkole tak nazwanej mógł zaiste — a może nawet musiał — zostać imperialistą.
Panowała w niej spartańska prostota i surowa dyscyplina, a dyrektor, jak później
sam powiedział sławnemu wychowankowi, trzymał się zasady, że dla ustrzeżenia
chłopców „przed pewnymi nieczystymi mikrobami!' należy pamiętać o tym, aby kładli
się spać „śmiertelnie zmęczeni". Lecz Kipling niewiele opowiada o tej
szkole — dał przecież jej doskonały, z wielką sympatią kreślony obraz w powieści „Stalky i spółka".

Kończąc
szkołę Westward Ho!, Kipling liczył tylko lat szesnaście i dziewięć miesięcy. Lecz
był to już koniec młodości, a początek wieku dojrzałego. Nie tylko wyglądał na
swój wiek staro i miał widoczne wąsy, ale też zaraz po powrocie do Indii objął
posadę w redakcji dziennika „Civil and Military Gazette", gdzie „reprezentował pięćdziesiąt procent
personelu".
A jak wiadomo, „dziennik wychodzi codziennie, choćby pięćdziesiąt
procent personelu redakcyjnego miało gorączkę..."
Władysław Tarnawski, 1938
P.S
Tytułem uzupełnienia przypomnijmy słowa, które Kipling umieścił jako motto do omawianej przez prof. Tarnawskiego Autobiografii
"Dajcie mi sześć pierwszych lat życia dziecka, a dopowiem wam resztę"
[Ar.]
Dodano okładkę polskiego wydania Stalky & Co. z r.1948 z ilustr.J.M.Szancera-Ar
Tytułem uzupełnienia przypomnijmy słowa, które Kipling umieścił jako motto do omawianej przez prof. Tarnawskiego Autobiografii
"Dajcie mi sześć pierwszych lat życia dziecka, a dopowiem wam resztę"
[Ar.]
Dodano okładkę polskiego wydania Stalky & Co. z r.1948 z ilustr.J.M.Szancera-Ar