
Wobec tego pięknego prototypu bezduszne i wulgarne wydają się wszelkie późniejsze transpozycje Kiplingowego pomysłu, cała epopea Tarzaniad, wiążąca człowieka z małpami, tymi pogardzanemi przez Kiplinga stworami dżungli, pogardzanemi właśnie dla ich największego pozornie uczłowieczenia.
„Księgi Dżungli” obiegły w tłumaczeniach świat cały. W polskim przekładzie ukazały się w parę lat po angielskim wydaniu, w ostatnich latach ubiegłego wieku w Krakowie u Anczyca, w nakładzie Gebethnera i Wolffa.
W dramatycznych okolicznościach powstawał ten pierwszy polski przekład Kiplingowej „Księgi Dżungli”. Pisany był w zapadłej wiosce Czeremiskiej, wśród lasów północnej Wiackiej Gubernii, gdzie zima trwa przeszło pół roku.
Tłumaczem był zesłaniec polityczny, Józef Czekalski, były adwokat przysięgły przy sądzie Okręgowym w Piotrkowie Trybunalskim.
Był on jedną z czynniejszych postaci w tajnym ruchu niepodległościowym ostatnich dziesiątków lat zeszłego wieku.
Terenem jego działalności w walce z panoszącym się prądem oportunistycznej pracy organicznej i pozytywizmu było środowisko młodzieży rzemieślniczej i robotniczej. W pracy niepodległościowej czynnie współdziałała z Czekalskim od 1892 r. żona jego Józefa z Zawadzkich.
Oboje, obdarzeni wyjatkowemi cechami osobistemi, przymiotami towarzyskiemi i zdolnością budzenia zapału, promieniowali szeroko. Nici pracy i przyjaźni wiązały ich z szeregiem wybitnych działaczy, jak np. z b. ministrem Stanisławem Bukowieckim.
Owocną pracę i młode szczęście osobiste obojga złamała katastrofa, wspólna wielu innym działaczom; aresztowanie, więzienie, zesłanie, pozbawienie praw. Czekalscy otwarli pierwsi listę następnych zesłańców, co podkreśla Ignacy Daszyński w swych Pamiętnikach. Tu katastrofa przyszła w specjalnie tragicznych okolicznościach, gdy po śmierci ukochanego synka, wracając z pozostałym jedynakiem z Zakopanego, zostali Czekalscy na granicy aresztowani; rewizja wykryła transport „bibuły”, zdewastowała bibliotekę i cenne zbiory. Cudem uszły oczom i rękom żandarmów notatki organizacyjne urywając szczęśliwie nić śladów, wydanych wrogowi przez jednego z członków organizacji.
Toteż śledztwo trwało przeszło rok, kołując w pobliżu niebezpiecznych punktów, grożąc niejednej osobie. Czekalscy, izolowani w więzieniu śledczem piotrkowskiem, oddzieleni od siebie i od jedynaka, przygarniętego przez obcych ludzi, poddani byli jednej z cięższych tortur psychicznych; nieświadomości i niepewności zarówno o los bliskich jak i o zasięg i rezultaty śledztwa w łonie organizacji.
Śledztwo prowadzone było intensywnie ze względu na brak precedensu , oraz ze względu na stanowisko społeczne i urzędowe aresztowanego, który był adwokatem przysięgłym przy Sądzie Okręgowym.
Sprawę rozstrzygnął własnoręczny ukaz carski z dnia 11 lutego s.s. 1898, skazujący Józefa Czekalskiego na pozbawienie wszystkich praw i zesłanie czteroletnie.
Stosunkowo niski wymiar kary, łamiący jednak całe życie zesłańca, zawdzięczał Czekalski szacunkowi, jaki żywili dla jego charakteru i wybitnych zdolności sami Rosjanie, sędziowie i urzędnicy gubernialni. Doprowadziło to nawet do cichej admonicji, przesłanej gubernatorowi piotrkowskiemu Millerowi za zbyt pobłażliwe uwzględnienie próśb i zabiegów aresztowanych.
Kara zesłania rozciągała się i na żonę zesłańca. Wraz z dwojgiem małych dzieci – gdyż w międzyczasie przyszedł na świat drugi syn – zostali deportowani 1-go maja 1898r.
Dom zesłańczy Czekalskich w Urżumie stał się w następnych latach ubogiem ogniskiem, skupiającem jako jedyny dom „rodzinny”, rozsypanych w okolicznych siołach zesłańców Rosjan i nielicznych Polaków. Nadzieją i wiarą w przyszłość realizacji idei krzepili swych przygodnych gości Czekalscy.
A przecież ciężkie chmury wisiały nad tym domem. Zaglądały weń nędza i choroba. Więzienie śledcze, ostry, kontynentalny klimat, złe warunki bytu wywołały szybko postępującą gruźlicę płuc u Czekalskiego, poważne choroby u dzieci. Wyczerpały się rychło ściągane zaległe honoraria adwokackie.
Pozostawał „pajek” zesłańczy; 3rb. dla pozbawionego praw adwokata, 7rb. dla jego żony szlachcianki.
Czekalski władał biegle kilkoma językami, obdarzony był wielką łatwością i sugestywnością słowa. Szeroko rozszedł się, zwłaszcza wśród Polonii Amerykańskiej, przepisywany i przedrukowywany z litografii zbiorek poezji pt: „W kajdanach”.
Jął się tedy Czekalski tłumaczeń. I tak powstał przekład „Ksiąg Dżungli” Kiplinga, w ciężkich warunkach zesłańców.
Praca była ciężka, budząca podejrzenia, przerywana rewizjami, korespondencja przejmowana i cenzurowana. Pracę tę dzieliła z mężem w jej części technicznej żona Czekalskiego. Wychowanka krakowskiej średniej szkoły klasztornej przy św. Andrzeju na Grodzkiej i kursów buchalteryjnych w Berlińskiej Akademii Handlowej, dzielnie walczyła z losem. Robiła i sprzedawała sztuczne kwiaty i kapelusze, pomagała choremu mężowi w redakcji rękopisów, otaczała opieką, w miarę sił, zesłańców i przechodzących etapami dalej, na Sybir.
Tłumaczenie Czekalskiego, nawet dziś, po prawie pół wiekowej ewolucji polskiego języka literackiego, posiada niezaprzeczone wartości. Stanowi o nich rzadko osiągana w tłumaczeniach wierność oryginałowi, zarówno formalna, jak i w stosunku do ducha utworu, oddanie szlachetnych tonów Kiplingowego stylu.
Taki „Cud Puruna Bhagata” jest wzorem poprawności tłumaczenia z zachowaniem całej poezji oryginału...
Ale w całym przekładzie uderza swoista czystość i dźwięczność użytego przez tłumacza języka i stylu, co nadaje tłumaczeniu wybitne cechy autorskie. Podnosiła to współczesna mu krytyka literacka w osobie I. Matuszewskiego.
Czekalski zmarł wkrótce po powrocie z wygnania w ciężkiej pracy, po kilkunastu miesięcznej agonii w r.1906 w Łodzi. Na cmentarzu w Piotrkowie Trybunalskim na wspólnym grobie jego i najstarszego synka widnieją dwa charakterystyczne napisy.
Na płycie dziecka czterowiersz z refrenem, zamykającym fragment tragedii ojcowskiego serca; „ nas pędzą losy w strony dalekie, Twój grób samotny tutaj zostanie”, a na krzyżu ojca, wytargowane z trudem u cenzury, skromne, prawie żołnierskie zdanie;
„ Cierpiał przez miłość dla Kraju”. Nawet na grobie oddzielała go przemoc od najdroższego mu słowa „Ojczyzna”.
Dr J.CzekalskiA przecież ciężkie chmury wisiały nad tym domem. Zaglądały weń nędza i choroba. Więzienie śledcze, ostry, kontynentalny klimat, złe warunki bytu wywołały szybko postępującą gruźlicę płuc u Czekalskiego, poważne choroby u dzieci. Wyczerpały się rychło ściągane zaległe honoraria adwokackie.
Pozostawał „pajek” zesłańczy; 3rb. dla pozbawionego praw adwokata, 7rb. dla jego żony szlachcianki.
Czekalski władał biegle kilkoma językami, obdarzony był wielką łatwością i sugestywnością słowa. Szeroko rozszedł się, zwłaszcza wśród Polonii Amerykańskiej, przepisywany i przedrukowywany z litografii zbiorek poezji pt: „W kajdanach”.
Jął się tedy Czekalski tłumaczeń. I tak powstał przekład „Ksiąg Dżungli” Kiplinga, w ciężkich warunkach zesłańców.
Praca była ciężka, budząca podejrzenia, przerywana rewizjami, korespondencja przejmowana i cenzurowana. Pracę tę dzieliła z mężem w jej części technicznej żona Czekalskiego. Wychowanka krakowskiej średniej szkoły klasztornej przy św. Andrzeju na Grodzkiej i kursów buchalteryjnych w Berlińskiej Akademii Handlowej, dzielnie walczyła z losem. Robiła i sprzedawała sztuczne kwiaty i kapelusze, pomagała choremu mężowi w redakcji rękopisów, otaczała opieką, w miarę sił, zesłańców i przechodzących etapami dalej, na Sybir.
Tłumaczenie Czekalskiego, nawet dziś, po prawie pół wiekowej ewolucji polskiego języka literackiego, posiada niezaprzeczone wartości. Stanowi o nich rzadko osiągana w tłumaczeniach wierność oryginałowi, zarówno formalna, jak i w stosunku do ducha utworu, oddanie szlachetnych tonów Kiplingowego stylu.
Taki „Cud Puruna Bhagata” jest wzorem poprawności tłumaczenia z zachowaniem całej poezji oryginału...
Ale w całym przekładzie uderza swoista czystość i dźwięczność użytego przez tłumacza języka i stylu, co nadaje tłumaczeniu wybitne cechy autorskie. Podnosiła to współczesna mu krytyka literacka w osobie I. Matuszewskiego.
Czekalski zmarł wkrótce po powrocie z wygnania w ciężkiej pracy, po kilkunastu miesięcznej agonii w r.1906 w Łodzi. Na cmentarzu w Piotrkowie Trybunalskim na wspólnym grobie jego i najstarszego synka widnieją dwa charakterystyczne napisy.
Na płycie dziecka czterowiersz z refrenem, zamykającym fragment tragedii ojcowskiego serca; „ nas pędzą losy w strony dalekie, Twój grób samotny tutaj zostanie”, a na krzyżu ojca, wytargowane z trudem u cenzury, skromne, prawie żołnierskie zdanie;
„ Cierpiał przez miłość dla Kraju”. Nawet na grobie oddzielała go przemoc od najdroższego mu słowa „Ojczyzna”.