piątek, stycznia 19, 2018

Odwiedziny u Kiplinga


Mamy w jęz. polskim relacje z kilku rozmów czy też wywiadów z R.Kiplingiem; jedną z   rozmowy pisarza z Polakiem (Janem Perłowskim), dwie z Francuzami i jedną z Amerykaninem, którą niniejszym przypominamy. 

Tak się składa, że byli to przedstawiciele tych narodów (poza angielskim), wśród których Kipling cieszył się w swoim czasie zainteresowaniem największym.










                 Warszawski Goniec Wieczorny z 20 marca 1914 r. donosił:

Rudyard Kipling różni się od całej plejady kolegów po piórze tem, że jest nieprzebłaganym nieprzyjacielem „wywiadów". 

Znalazł się jednak przemyślny Amerykanin, Cobb, agent Towarzystwa wydającego rodzaj literackiego Baedekera po Europie, który za wszelką cenę postanowił dostać się do sławnego powieściopisarza na kilka minut rozmowy. Mr. Cobb z góry ułożył sobie szereg pytań i tak „uzbrojony" zjawił się w mieszkaniu Kiplinga, nie zdradziwszy właściwego celu swej wizyty. Kipling wdał się uprzejmie w rozmowę z gościem — i w parę dni potem niemało zdziwiony, odczytał ją powtórzoną dosłownie na szpaltach nowojorskiego Evening Post. Jedyny w swoim rodzaju wywiad udał się: przyniósł garść ciekawych myśli i krótką lecz lapidarną charakterystykę autora „Księgi Dżungli". 

Kipling, jako człowiek pod wielu względami przypomina Roosevelta; podobnie, jak eksprezydent, ma wysokie czoło i błyszczące oczy. Cała postać, jakby ciosana z grubsza, kwadratowa. Mimo pozorów rubaszności, w ruchach ma pewną harmonję, w sposobie wyrażania się i prowadzenia rozmowy smak i wytworność. Po paru zamienionych z nim zdaniach imponować zaczyna siła przekonania, z jaką wygłasza swoje zapatrywania. Kipling jest człowiekiem o niezwykłe bujnym temperamencie. Interesują go żywo wszystkie zjawiska w dziedzinie ducha czy natury, o wszystkiem ma własny, oryginalny sąd. 

Wygłaszając swoje poglądy o współczesnej literaturze angielskiej, dość nieprzychylnie odzywał się jej dzisiejszych najwybitniejszych przedstawicielach. Było w tem zwłaszcza sporo niechęci, zresztą zręcznie ukrytej, do Shawa, którego charakter i cała działalność literacka, jest żywą antytezą Kiplinga. Najciekawsze jednak uwagi wypowiedział Kipling o wojnach, których był naocznym świadkiem. Obecnie wojna—to „zagadnienie matematyczne, połączone z pewnym rodzajem zabiegów, które porównać możnaby do cięć lekarza chirurga przy operacji". 
Cały romantyzm, rapsodyczność walki minęły bezpowrotnie.

„Niewiele walk widziałem w Indjach — opowiadał Kipling — przeżyłem natomiast wojnę w Afryce południowej. Zresztą przy swoich opisach bitew opieram się przeważnie na tem, co mi opowiadano. Gdy po raz pierwszy ujrzeć miałem bitwę, mówiłem sobie: zobaczę potworne żywiołowe wzmaganie się sił, nagłe rozkazy wodzów, popisy bohaterstwa, wielkie a tragiczne zgony, a przed walką panować będzie uroczysta, śmiertelna cisza. O ileż jednak było inaczej... 

Czas przed walką dałby się raczej przyrównać do gwaru chirurgów i sanitarjuszów, zdążających na salę operacyjną. I nikt tam w czasie walki nie padał z wycieńczenia u stóp wodza, oddawszy rozkaz, przewieziony przez linję wojsk nieprzyjacielskich, ani jeden wódz na czele żołnierzy nie rzucał się na wroga. Generał... generał nawet nie siedział na koniu, lecz na jakimś stołku polowym 
przed stołem z zastawą herbaty. 
 Hm... nieźle — mruknął generał, odebrawszy jakąś wiadomość: idzie tak, jak myślałem. Zatelefonuj, Binks, żeby ściągnięto baterję. 
Oto jak prowadził bitwę. Dawniej w straszliwym chaosie ginęli ludzie, pasując się rozpaczliwie ze śmiercią; dziś ci zabici robią wrażenie najniewinniejszych wycieczkowiczów, którzy w czasie spaceru po polach weszli w drogę pędzącej maszynie i zostali zmiażdżeni"

Kipling ożywiał się, gdy rozmowa zeszła na życie zwierząt i ich zwyczaje, których jest namiętnym obserwatorem i znawcą, co widoczne jest we wszystkich prawie jego pismach. Miłośnik przyrody i jej tworów okazał się nieprzebłaganym nieprzyjacielem słowika. 
— "To ptak o marnym charakterze. Sławią go wszyscy dlatego tylko, iż w rzeczywistości nie znają go. To szaławiła, którego Bóg obdarzył talentem, a on go nie szanuje i poniewiera nim. Śpiew jego płynie namiętnym impetem aż kończy się nieartykułowanym bulgotaniem małego gardziołka. Typowy lekkomyślny ogrodowy szaławiła..." 
Istotnie w dziełach Kiplinga mieszczą się wszystkie prawie zwierzęta — brak jednak słowika...



 F.B.C.


Relację z rozmowy w oryginale można przeczytać tutaj