piątek, czerwca 01, 2018

Spolszczony "Kim"



Kipling znajdował u nas nie zawsze powołanych interpretatorów. Po rozmaitych odcinkach gazetowych maltretowano jego utwory w sposób zaiste żałosny. Prawdziwie artystycznym był tylko przekład „Księgi Dżungli“ (Czekalski), na którą porwał się najniepotrzebniej kilka lat temu kto inny. Równie zeszpecona „The Light that Failed“ (Światło co zgasło“) — powieść opatrzona fałszywym tytułem „Światło z oddali“ albo w innej wersji: „Zwodne światło“) nie mogła dać pojęcia o geniuszu Kiplinga. Niedawno znowu wykoszlawiono „Kima“ i nieszczęsny ten przekład odbito po raz wtóry nad wyraz niestarannie. 

O kapitalnych błędach tego tłumaczenia pisał sam Birkenmajer w „Myśli narodowej“ i w „Kurierze Poznańskim“. Po „Wyspie skarbów” Stevensona i opowiadaniach W. B. Yeatsa jest „Kim“ trzecim z kolei dziełem literatury angielskiej przekładanym przez J. Birkenmajera. 
Jak doszły mnie wieści pracowity tłumacz ma niebawem wypuścić w świat przekład „Kidnapped” Stevensona i wspomniane wyżej
 „The Light that failed“ Kiplinga.

Widać więc, że Birkenmajer idzie konsekwentnie w kierunku przyswojenia nam arcydzieł piśmiennictwa angielskiego, za co należy mu się gorąca wdzięczność. Trudno powiedzieć, aby u nas przelewało się od dobrych tłumaczy z angielskiego. Birkenmajer „zdobywa sobie zasługę“ (mówiąc stylem lamy z „Kima“) — zasługę niemałą, za pełne kultury i smaku przekłady; „Bibliotece Laureatów Nobla“ była tego rodzaju współpraca szczególnie potrzebna, jeśli nie chciała się ona minąć ze swym celem.

Przekład Birkenmajera jest przede wszystkim kompletny; przełożono i uszanowano piękne wiersze Kiplinga, umieszczane przezeń jako motta na czele rozdziałów wszystkich niemal powieści i nowel.  Birkenmajer nie obchodził licznych trudności oryginału (Kipling nie jest wcale łatwy do zgryzienia) opuszczeniem czy omówieniem; „trick“ ten znany jest w sferze naszych tłumaczy i stosowany był w trawestacji „Kima“ przez Mitarskiego. Tłumacz wprowadził umiejętnie cały szereg wyrażeń gwarowych, przez co tekst nabrał barwy i życia. Wierność idzie w parze z artyzmem formy, barwnością tonu, czystością stylu. Zalety przekładu biją w oczy każdego choćby najmniej wrażliwego czytelnika.

„Kim“ powstał w r. 1901, już po takich wysiłkach twórczych jak „The Jungle Books“ (1894 - 95). „Naulakha“,  „The Light that failed“ — po utworach, które, jak sądzę, należy uznać za szczytowe wyrazy talentu Kiplinga. Oczywiście pozostawiamy na boku nowele i opowiadania, wśród których nie brak arcydzieł. Istnieje poza tym druga strona twórczości Kiplinga
(mało u nas znana i oceniana) — liryka, wysoce oryginalna i charakterystyczna dla jego indywidualności.

Kim” rozmaicie był oceniany przez krytykę. Wytykano tej powieści brak spójności, rozwlekłości, złe rozplanowanie. Nawet tak wybitny znawca nowoczesnej literatury angielskiej jak prof. B. Fehr zarzuca „Kimowi" nużącą przydługość. Otóż „Kim“ jest przede wszystkim narracją, rzec by się chciało, że w stevensonowskim stylu.

Kipling mniej zagłębia się w analizę psychologiczną postaci, w motywy działania. „Kim“ jest szczytem „obiektywizmu“, czystym opowiadaniem. Znamienne są momenty, gdy wisus Kim zastanawia się nad sobą, zapytuje, czym jest w gruncie rzeczy i cofa się przed roztrząsaniem tajemnic swej duszy. „Zaczął się zastanawiać” - pisze Kipling - „nad własną jaźnią, co mu się dotąd nigdy nie zdarzało, aż wreszcie zamąciło mu się w głowie". 
Kim nie bada, nie pyta — idzie po prostu za życiowym popędem. Powściągliwość w obnażaniu psychiki, jest doprowadzona do maximum. „Horror of self-expression" (obawa przed samo-wyrażaniem się, charakterystyczna dla Kiplinga — a nieobca i innym twórcom angielskim)
 święci tu swój triumf.  Angielska powieść ostatniej doby odstąpiła znacznie od Kiplingowskiego ideału: „self- expression" staje się w pewnym sensie hasłem młodych twórców.

Mimo braku narzucającej się analizy psychologicznej, osoby powieści żyją, malowane z iście angielską pasją dla odrębności ludzkiej. Kim, Teshoo, handlarz koni, przekupień drogich kamieni, otyły szpieg i preceptor Kima - oto szereg świetnych postaci, ludzi z krwi i kości. 

”Kim“ daje znakomity wgląd w tę „Wielką Grę”, jaka toczy się na terenie Indii. Na tej grze t. j. po prostu na bacznym „wywiadzie“ opiera się czujne i przytomne panowanie angielskie. Widzimy też bujne i barwne życie Indii ukazane migawkowo, ale i z niepospolitą werwą. Niedawno F. Goetel słusznie zauważył, że żyjemy ciągle jeszcze pod naciskiem banalnych wyobrażeń o Wschodzie. Indie to nie tylko bramini, fakirzy i Jogi — ale szeroka droga narodów i kultur.

 Kim“ Kiplinga pokazuje nam wycinek z tego gwarnego życia i to jest jedna z największych zasług powieści. Oczywiście nie należy szukać w „Kimie“ jakiejś „duszy Indii“,  Kipling jest zawsze Anglikiem i delikatnie zaznacza swój dystans, np. wobec lamy Teshoo, toteż uzupełnieniem „Kima“ (jeśli tak wolno się wyrazić) stać się może znakomita powieść Tagore’go „Gora“, przełożona świeżo przez J. Birkenmajera. „Gora“ da nam pojęcie o tej drugiej stronie indyjskiego życia, o którą nie zatrąca głębiej R. Kipling.


                                                  Zbigniew Grabowski

Powyższa recenzja ukazała się w r.1927 w jednej z poznańskich gazet. Wprowadzono niezbędne poprawki.
Zdj. okładki wyd.drugiego - zbiory własne (Ar.)


Brak komentarzy: