sobota, sierpnia 11, 2018

O Kimie w przekładzie Mitarskiego, 1922


Nakładem  Tow.  ,,Ignis"  wyszedł  nowy  przekład  Kima,  najlepszej powieści Kiplinga.  Powieść ta po raz pierwszy wyszła po polsku w „Bibljotece  dzieł  wyborowych" 

ale  tamten  przekład  tak  został  zaczytany,  że gdym  go  chciał  odszukać  dla  porówmania  z  nowym,  nie  znalazłem  go  ani w księgarniach,  ani w czytelniach,  ani nawet w bibljotekach warszawskich, nie  wyłączając  uniwersyteckiej.  Wszędzie  był,  lecz  wypożyczony  i  dawno zagubiony.  

Z  notatki  Kurjera  Polskiego (nr  160)  w  której  o  nowym  przekładzie  powiedziano,  że  jest  „tym  razem  kompletny",  można  wmioskować,  że  tamten pierwszy przekład,  zatracony,  nie był kompletny.  Ta  informacja zmniejszyła znacznie zawód  moich poszukiwań. 

Ale zawiodłem się znów na nowym  przekładzie,  mianowicie  co  do  jego  kompletności.  Tłumacz  opuścił motta, które  autor  poumieszczał  przed  każdym  z  piętnastu  rozdziałów  powieści.    to  wiersze,  czasem  dosyć  długie,  różnego  pochodzenia:  utwory poetów  indyjskich  i  angielskich,  piosenki  popularne,  wreszcie  poemaciki samego  Kiplinga.  Wiersze  te  nadają  każdemu  rozdziałowi  swoiste  zabarwienie  uczuciowe.  Opuszczenie  ich  (w  sumie  115!)  nietylko  nie  pozwala nazwać  nowego  przekładu  kompletnymi,  lecz  pozbawia  także  czytelnika Jednego  z  nie  najmniejszych  uroków  prześlicznej  powieści.

  Pozatem  przekład ma wiele zalet i czyta go się dobrze; są jednak i wady.  Pomijam pewne niepoprawności  językowe  („świętobliwy"  zam.  „świątobliwy";  „kręg" zam.  „krąg";  „przekonywuje"  zam.  „przekonywa";  „dziesięćkroć  razy" zam.  „dziesięćkroć" i t. p. dość liczne); to łatwo wybaczyć i łatwo poprawić. Gorsza  jest  rzecz  z  grzechami  przeciwKo  stylowi  tłumaczonego  autora. A takich grzechów jest dużo.  Szczególniej  często tłumacz stosuje redukcję stylu.  

Co  przez  to  rozumiem,  wyjaśnię  na  przykładzie:  W  rozdziale X jest  opis  pewnej  indyjskiej  lekarki-czarownicy,  o  której  tłumacz  mówi, że  była  „wystrojona  na  calem ciele  w  ciężkie,  krajowego  wyrobu, biżuterje".  W  odpowiedniem  miejscu  oryginału  czytamy:  decked,  brow,nose, ear, neck, wrist, arm. waist, and ankle with heavy native jewellery. W tem miejscu  tłumacz  stanowczo  krzywdzi  czytelnika.  Autor  pokazał  mu  tyle rzeczy  konkretnych:  czoło,  nos,  uszy,  szyję,  przeguby  u  rąk,  ramiona, kibić,  kostki  u  nóg    a  tłumacz  zakrył  to  wszystko  ogólnikowym  i  nieekspresyjnem wyrażeniem:  „na calem ciele".  

Redukcja nie zawsze  jest tak bolesna jak w tym przykładzie; nieraz będzie  to opuszczenie jakiegoś jednego  przymiotnika,  lub  „skrócenie"  syntaktyczne  zdania,  lub  pominięcie szczególiku  lokalnego,  który  wymagałby  objaśnienia;  zawsze  jednak  na takiej  operacji traci zachwycająca konkretność stylu  autora i barwa lokalna powieści.  Jako jeszcze jeden zarzut przeciwko tłumaczowi trzeba wypomnieć niekonsekwencję  w  pisowni  miejscowych  nazw:  przeważnie  zachowano  pisownię angielską oryginału,  czasem jednak używano pisowni polskiej, wprowadzając  przez  to  wiele  niepotrzebnego  bałamuctwa.  Ortografja    jak zwykle    zupełnie  anarchiczna.    Miłym  dodatkiem  do  książki  jest  szkic Chestertona  (z  Heretyków) o  Kiplingu,  a  raczej  a  propos Kiplinga.    to glównie  uwagi  o  poezji  ludzi  i  rzeczy  niepoetycznych"    ulubiony  temat Chestertona,  rozwijany  w  różnych  u warjantac.h  i  przy  różnych  okazjach.

Tym  razem  okazja  była  wyjątkowo  świetna:  Kipling  rzeczywiście  odnalazł „wiele  zaginionych  już  dziedzin  poezji".    Książka  ma  piękną  okładkę p.  Gronowskiego;  zato  okropny  papier  i  druk  jakiejś  zakazanej  drukarni białostockiej  tworzą  całość  prawdziwie  przygnębiającą.  A przecież  ta  sama firma,  i przy takiej  samej  cenie,  wydala kilka tomów pięknych pod  każdym względem!

Brak komentarzy: