
ale tamten przekład tak został zaczytany, że gdym go chciał odszukać dla porówmania z nowym, nie znalazłem go ani w księgarniach, ani w czytelniach, ani nawet w bibljotekach warszawskich, nie wyłączając uniwersyteckiej. Wszędzie był, lecz wypożyczony i dawno zagubiony.
Z notatki Kurjera Polskiego (nr 160) w której o nowym przekładzie powiedziano, że jest „tym razem kompletny", można wmioskować, że tamten pierwszy przekład, zatracony, nie był kompletny. Ta informacja zmniejszyła znacznie zawód moich poszukiwań.
Ale zawiodłem się znów na nowym przekładzie, mianowicie co do jego kompletności. Tłumacz opuścił motta, które autor poumieszczał przed każdym z piętnastu rozdziałów powieści. Są to wiersze, czasem dosyć długie, różnego pochodzenia: utwory poetów indyjskich i angielskich, piosenki popularne, wreszcie poemaciki samego Kiplinga. Wiersze te nadają każdemu rozdziałowi swoiste zabarwienie uczuciowe. Opuszczenie ich (w sumie 115!) nietylko nie pozwala nazwać nowego przekładu kompletnymi, lecz pozbawia także czytelnika Jednego z nie najmniejszych uroków prześlicznej powieści.
Pozatem przekład ma wiele zalet i czyta go się dobrze; są jednak i wady. Pomijam pewne niepoprawności językowe („świętobliwy" zam. „świątobliwy"; „kręg" zam. „krąg"; „przekonywuje" zam. „przekonywa"; „dziesięćkroć razy" zam. „dziesięćkroć" i t. p. dość liczne); to łatwo wybaczyć i łatwo poprawić. Gorsza jest rzecz z grzechami przeciwKo stylowi tłumaczonego autora. A takich grzechów jest dużo. Szczególniej często tłumacz stosuje redukcję stylu.
Co przez to rozumiem, wyjaśnię na przykładzie: W rozdziale X jest opis pewnej indyjskiej lekarki-czarownicy, o której tłumacz mówi, że była „wystrojona na calem ciele w ciężkie, krajowego wyrobu, biżuterje". W odpowiedniem miejscu oryginału czytamy: decked, brow,nose, ear, neck, wrist, arm. waist, and ankle with heavy native jewellery. W tem miejscu tłumacz stanowczo krzywdzi czytelnika. Autor pokazał mu tyle rzeczy konkretnych: czoło, nos, uszy, szyję, przeguby u rąk, ramiona, kibić, kostki u nóg — a tłumacz zakrył to wszystko ogólnikowym i nieekspresyjnem wyrażeniem: „na calem ciele".
Redukcja nie zawsze jest tak bolesna jak w tym przykładzie; nieraz będzie to opuszczenie jakiegoś jednego przymiotnika, lub „skrócenie" syntaktyczne zdania, lub pominięcie szczególiku lokalnego, który wymagałby objaśnienia; zawsze jednak na takiej operacji traci zachwycająca konkretność stylu autora i barwa lokalna powieści. Jako jeszcze jeden zarzut przeciwko tłumaczowi trzeba wypomnieć niekonsekwencję w pisowni miejscowych nazw: przeważnie zachowano pisownię angielską oryginału, czasem jednak używano pisowni polskiej, wprowadzając przez to wiele niepotrzebnego bałamuctwa. Ortografja — jak zwykle — zupełnie anarchiczna. — Miłym dodatkiem do książki jest szkic Chestertona (z Heretyków) o Kiplingu, a raczej a propos Kiplinga. Są to glównie uwagi o poezji ludzi i rzeczy niepoetycznych" — ulubiony temat Chestertona, rozwijany w różnych u warjantac.h i przy różnych okazjach.
Tym razem okazja
była wyjątkowo świetna:
Kipling rzeczywiście odnalazł „wiele zaginionych
już dziedzin poezji".
— Książka ma
piękną okładkę p. Gronowskiego;
zato okropny papier
i druk jakiejś
zakazanej drukarni
białostockiej tworzą całość
prawdziwie przygnębiającą. A przecież
ta sama firma, i przy takiej
samej cenie, wydala kilka tomów pięknych pod każdym względem!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz