Rzadki to (jeśli nie jedyny) przypadek w dziejach literatury, gdy autor powieści pisze (i publikuje) dwa różne jej zakończenia. Taki zabieg zastosował Rudyard Kipling pisząc swą pierwszą powieść pt. "The light that failed" ( w polskich przekładach "Światło, które zagasło", "Zwodne światło", "Zagasłe światło" a nawet... sic! "Błędny ognik na moczarach")
Echo burzy jaką wówczas rozpętała na tym dziełem krytyka
dotarło również nad Wisłę.
Poniższy tekst ukazał się w prasie polskiej tuż po publikacji owej 'dwulicowej' powieści w r.1892.
Pieniądz i sława wobec twórczości literackiej
Pieniądz i sława, dwa cele ogólnych zabiegów, dwa szczyty
, ku którym pnie się połowa ludzkości, opornych, lub tych, co w drodze omdleją,
w przepaść nieraz strącając; pieniądz i sława, równoważniki szczęścia dla wielu
– nie zawsze szły dotąd w parze. Pieniądz drwił śmiechem szyderczym ze Sławy,
bosonogiej, wybladłej, głodnej nieraz i mgłami tylko okrytej, a szybującej ku
chmurom, gdzie nimb nieśmiertelności nęcił ją złotym promieniem. Ona, w locie
tym nadpowietrznym, rzucała wejrzenie smutku i politowania na kruszec marny,
kruszec, który zmateryalizowanych filistrów mógł zadowolnić jedynie. I, w wiecznym
żyjąc antagonizmie, dwie te istoty jednemi wszakże dążyły szlakami. Pewny
bowiem siebie, szyderczy Pieniądz czuł dziwny pociąg do eterycznej sławy.
Gdziekolwiek więc ona zwróciła się, gdzie zatrzymała, tam biegł w ślad za nią,
rzucając pełnemi garściami deszcz złoty.
Niestety, idealna kochanka muz, rozmarzona, zapatrzona w
cele wyższe, w bieg wielkich gwiazd tylko, spóźniała się często w swym
pochodzie. Zdarzało się więc, że pukała do drzwi niejednego ze sług swych
wiernych, wtedy dopiero, gdy śmierć krew mu już zmroziła, a Pieniądz, skarbami
Golkondy nawet nie mógł przywrócić myśli, zastygłej pod wycieńczonem, troską
pooranem, z głodu nieraz zamarłem czołem.
Ta opieszałość Sławy, niepomnej na ludzkie bóle, głuchej
na modły ludzkie, a ciągnącej Pieniądz w swoim rydwanie, oburzyła wreszcie
dzieci Apolina.
Bunt powstał na nowożytnym Parnasie.
— Cóż mi po wieńcu laurowym—wołano— gdy na głowie
złysiałej śmiesznym się będzie wydawał? Co po chlebie, gdy do jedzenia go zębów
już nie starczy?
— Porzucać Sławę, to porzucać
nieśmiertelność!—przestrzegał jeden z jej czcicieli.
— A więc, nie wyrzekać jej się, lecz nie poświęcać
zwodnicy sił wszystkich, i życia całego. Ja pierwszy, dzielę me służby. Stawiam
dwa ołtarze i dwom bogom biję dotąd pokłony. Z każdego dzieła dwie stworzę
kopie. Ta spokojna, z marmuru wykuta, to dar dla panteonu, dla
nieśmiertelności. Druga, z pospolitej, czerwonej gliny, rzuconą zostanie za
garść złota ku uciesze motłochowi. W ten sposób zjednam sobie i laury i kruszec
wszechpotężny. Wiwat dwa bogi! Niech żyją: Sława i Pieniądz!
Hasło to, wyszłe z ust przewódzcy buntu, zostało
uwiecznione dziełem ciekawem, które leży przed nami. Skreślił je Rudyard
Kipling, człowiek młody, utalentowany, bożyszcze tkliwych miss angielskich, a
skreślił w dwóch odmianach.
Pierwsza, surowa, poważna, to zadatek nieśmiertelności,
to hołd dla krytyków, którzy Kiplinga pod niebo wynoszą.
Druga, na tym samym oparta szkielecie, wykrzywia go
jednak tak, iż zamiast nieruchomej grozy śmierci, przybiera on, ku uciesze
widza, wesołe kontorsye pląsów weselnych. A co sentymetalizmu, co romansowych
czułości! Najzakamienialsze serce niewieście rozpłynąć się w nich może!
Dwulicowa ta powieść nosi tytuł: The light that failed
(Zwodnicze światło) i jest przedmiotem zarówno zachwytów, jak oburzenia
poważnej krytyki. Zachwyca ją wersya, wydana u Macmillana, w osobnej książce,
„na zadatek nieśmiertelności" ; oburza pokiereszowana kopia tego samego
utworu, drukowana dla miłego grosza, „dla czci Pieniądza" w Lippincott’s Magazine.
Treść utworu nader jest prostą.
W wiosce nadmorskiej, u skarykaturowanej nieco sekutnicy,
mrs. Jennett, wychowuje się dwoje dzieci, z Indyj pod niebo rodzinne
przysłanych: chłopiec, Dick Heldar i dziewczynka Maisy; on porywczy, zapalny,
ona spokojna i w sobie zamknięta. Gdy przychodzi im się rozstać po latach
kilku, Dick spostrzega, że bez Maisy żyć nie może. Dziewczę wyznanie to
przyjmuje chłodno, pod naciskiem zaś gorących słów jego przyrzeka, ale z bierną
tylko apatyą, iż spróbuje czekać, aż on, dorósłszy, karyerę sobie wywalczy i
poślubić ją będzie w stanie.
W lat dziesięć później, spotykamy Dicka w Sudanie, jako
korespondenta wojennego. Po wielu etapach w gonitwie za ową karyerą, po
zwiedzeniu już Indyj, dobija on się tu, śród gradu kul, sławy i uznania. Szkice
jego z pola bitwy rozchwytywane są w Anglii; płacą je na wagę złota, a imię
Heldara na wszystkich rozbrzmiewa ustach. Dick wraca do laurów, do złota i
oklasków. Zrządzenie losu każe mu wtedy spotkać na ulicy Maisy. Dawna miłość
chłopięca budzi się nagle i, jak przeznaczenie, opanowuje jego życiem. Maisy
jednak, tak samo spokojna i chłodna jak dawniej, znalazła przez te lat dziesięć
inny cel życia. Ukochała sztukę, biorąc dyletantyzm w niej za dar boży, za
artyzm. Napróżno też Dick wyrzeka się pracy i trawi miesiące całe na zdobywaniu
jej serca; Maisy pozostaje niewzruszoną. Ta walka z oziębłością jej wstrząsa
całym systematem nerwowym mężczyzny, uderzenie zaś krwi na mózg, przynosi mu
ślepotę; ślepotę, spowodowaną cięciem szabli w czaszkę, niegdyś otrzymanem.
Artysta — niewidomy, człowiek odepchnięty przez kobietę, którą kochał nad
wszystko, bożyszcze chwili, wtrącone w przepaść zapomnienia! Trzy te
nieszczęścia łamią Heldara. Korzysta więc z nowej wyprawy do Afryki, gdzie
dobroczynna kula arabska kładzie go trupem na miejscu. Taką jest treść powieści
„klasycznej" link
W drugiej jej odmianie, link tej dla szarego tłumu i dla
grosza pisanej, nad prawdą bierze górę sentymentalizm, Dicka więc ociemniałego
tak samo, ratuje najpierw idealny, poświęcający się przyjaciel; później zaś,
Maisy, zawiadomiona o ciosie, jaki spotkał odepchniętego jej wielbiciela,
porzuca studya swe we Francyi i biegnie ku niemu. Tu rozczulająca scena:
Ślepiec siedzi w ubogiej izdebce, smutny, samotny i, jak relikwie pieści listy
Maisy. Ona, wzruszona, oświadcza mu się, prosi, przekonywa, aż wreszcie pada w
jego objęcia, a opuszczając je po łzach wielu, zapewnia czytelnika…że idzie dać
na zapowiedzi.
Czy żegnamy ze smutkiem trupa Heldara, rozciągnionego na
piaskach Sudanu, czy uśmiechamy się na myśl, iż ociemniałemu nie brak będzie
ciepłego szlafroka i ręką żony wyhaftowanych pantofli, niezrozumiałem dla nas
zawsze zostaje dlaczego krytyka angielska nad tą przeróbką powieści rozdzierała
szaty. - Kipling poniża swój wielki talent, schlebiając tłumom, zniżając poziom
pracy, dla lepszego honorarium, dla pieniędzy! – wołają augurzy.
Nie! Jeżeli zadaniem sztuki jest odzwierciadlanie prawdy,
odtworzenie poruszeń serca ludzkiego, to Rudyard Kipling miał prawo napisać
obydwa zakończenia, bo obydwa są wyrazem prawdy niezbitej, oba serca ludzkie
wiernie malują.
O cóż tu chodzi? Nie o postać Heldara, nie o artystę,
gdyż ten pozostaje niezmiennym. A więc o kobietę. Maisy zaś, miała tak dobrze
prawo odrzucić artystę, zarówno w chwili nadzwyczajnego powodzenia, jak w
chwili nieszczęścia, skoro ukochała inny cel więcej nad niego, skoro uczciwość
niewieścia nie pozwalała jej łączyć z nim życia, jak mogła również poświęcić
się dla ociemniałego, gdy sentymentalne jej usposobienie przemawiało za tem. W
jednym i drugim razie, będzie ona zgodną z charakterem swym, w jednym i drugim
razie prawdziwą.
Nie śmierć więc Heldara dała pierwszej odmianie powieści
sławę rozgłośną i dyplom na dzieło wybitne. Nie. Uczyniły to wspaniałe obrazy
Sudanu, zamęt bitew i świst kul, dał wyborny rysunek charakterów i język
homerowski, przepyszny, w prozę rytmiczną zmieniony. Ten język, te obrazy, to
główny urok dzieła; nie odtworzy go zaś żaden z naszych bezimiennych
najczęściej, pospiesznie pracujących tłumaczy.
Nie stworzy nawet, nie wykuje w spiżu mowy ojczystej
żaden z autorów oryginalnych. W zamian, nie jeden zapewne spróbuje, na wzór
rozgłośnego już dziś Rudyarda Kiplinga, ujarzmić od razu Sławę i Pieniądz,
oddając im, dwoistą edycją tej samej pracy, pokłon spółczesny.
Anatol Krzyżanowski