Zbiór nowel „Gawędy z pod Himalajów "
( „Plain Tales from the Hills" ) zawiera pierwociny beletrystyczne Kiplinga. Pierwociny, nie prymitywy. Autor, pisząc je, był człowiekiem koło trzydziestki, świadomym swych celów artystycznych i środków najodpowiedniejszych do ich osiągnięcia.
Wielki jego talent wkroczył w szranki literatury w pełnej zbroi, jak Atene, wyskakująca z głowy Zeusa. Kipling okazał się odrazu mistrzem noweli.
Miał w zanadrzu nieprzebrane bogactwo tematów i czerpał z tej skarbnicy, rzucając jakby od niechcenia na papier to filigranową tragedję, to filigranową farsę, to filigranowe studjum psychologiczne. Z czterdziestu krótkich opowiadań, zawartych w zbiorze, możnaby zrobić tyleż powieści — i rzeczywiście autor później rozszerzał niektóre ich motywy do takich rozmiarów.
Duch „Gawęd" nie jest jednolity. Gdzie niegdzie zabrzmi pesymizm, mający w dalszej twórczości autora objawić się epizodycznie „Światłem, które zagasło". Gdzie niegdzie usłyszymy nutę romantyczną („Strzały amora", „Sais Miss Youghal").
Naogół jednak Kipling jest już tu genjalnym filistrem i snobem jakim pozostanie — biorącym objawy życia z punktu widzenia ogółu nie jednostki, niezbyt subtelnym lecz zato zdrowym, uważającym świat — zwłaszcza opisywany świat anglo-indyjski, z którego wyszedł — za najlepszy z możliwych światów. Mimo pojawiających się tu i ówdzie dysonansów czuje się już, że twórczość jego będzie chwalebną w sumie (choć tylko w sumie) reakcją na chorobliwy krytycyzm i chorobliwe przeczulenie indywidualistyczne Hardych i Galsworthych.
Niekiedy irytuje już tu małomieszczańska etyka, jak w noweli o tym gościu balowym, który upił się i popełnił szereg skandalów towarzyskich, a nad którym kilku dżentelmenów złożyło sąd (zaoczny, gdyż on leżał nieprzytomny), aby pomalować go majonezem, żelatyną i djabeł wie czem tam jeszcze, związać, zawinąć w dywan, położyć na odjeżdżający wóz i tak zostawać na los szczęścia („Przyjaciel przyjaciela"). Komizm tej noweli jest nieco ponury i barbarzyński. Ale to wyjątki, a obok nich spotykamy opowiadania tak moralnie piękne, jak „Szachrajstwo", które mimo zgodności tytułu z treścią jest obrazem heroicznego poświęcenia.
Kipling nie głosi tu jeszcze wyraźnie idei imperjalistycznej, której miał stać się chorążym, ale cały obraz świata indyjskiego ma podkład imperjalistyczny. Departamenty zarządu Indyj wydają się autorowi czemś nad spiż trwałem... Czy też przeprowadza on teraz, czytając o akcji Ghandiego, smętną rewizję swych poglądów?
Nie brak w „Gawędach z pod Himalajów " postaci krajowców. Ale psychologji ich trzebaby poszukać u Rabindranata Tagore. Kipling zna Hindusa z zewnątrz. Wie, jak on w pewnych okolicznościach postąpi, nie zrekonstruuje natomiast wewnętrznego mechanizmu duszy hinduskiej. Z tem wszystkiem użytkuje swą ograniczoną wiedzę nadzwyczaj efektownie — posiada właściwą niektórym ludziom zdolność omijania tego, na czem się nie zna.
W gruncie rzeczy interesuje go nie zaklęty świat indyjski, lecz stosunek do niego Anglika i angielskiej cywilizacji. Bodaj że najsilniejsze wrażenie robią nowele, osnute na tym motywie — tam gdzie magik hinduski wyzyskuje telefon do rzekomych czarów, tam gdzie opjumista Europejczyk opowiada jak zżył się z chińską spelunką, ta o amulecie miłosnym, te dwie o Stricklandzie, urzędniku policyjnym, przedzierzgającym się dowolnie w postaci krajowców, lub wreszcie ta o zdeklasowanym oksfordczyku, umierającym w brudnej izdebce karawanseraju.
[Mowa o noweli "To Be Filed for Reference". Została udostępniona na niniejszych stronach w tłumaczeniu F. Chwalewika_link]
Wymienionej na końcu noweli należałoby, zdaje się, oddać pełne pierwszeństwo pośród wszystkich czterdziestu. Łączy komizm z patosem i świetnie kreśli dziwaczną postać Mac Intosha Dżelaludina, a nadto zawiera coś, co może wyrosło ponad świadomą intencję autora — przeciwieństwo między nim, genjalnie uzdolnionym synem materjalistycznej cywilizacji, a owym pijakiem, nędzarzem i odstępcą chrześcijaństwa, który w pewnych chwilach jest czytelnikowi o klasycznem wykształceniu... bliższy.
Nie zgadzam się jednak z p. Birkenmajerem co do pojmowania tej noweli, które zależy od przetłumaczenia ostatnich słów Mac Intosha, brzmiących w oryginale „Not Guilty, My lord!" Do Boga mówi się „Lord", My lordem nazywa się tylko członka Izby Wyższej lub sędziego, któremu przysługuje ten tytuł. Ten drugi wypadek zachodzi w noweli.
Mac Intosh był przy całym swym upadku moralnym za dumny, aby opowiadać o dramacie, który go zepchnął w dół — dopiero w chwili śmierci, półprzytomny,nieraz jeszcze odgrywa swoją w nim rolę. Przed rozpoczęciem postępowania dowodowego sędzia angielski pyta uroczyście oskarżonego, czy zamierza bronić się jako winny, czy jako niewinny, i ten musi dać kategoryczną odpowiedź.
Wykrzyk konającego otwiera przed nami nowe horyzonty z jego przeszłości. Prawda, że może on mieć i drugie znaczenie, jakie nadaje mu p. Birkenmajer, tłumacząc „Nie moja wina, o Boże!" (musielibyśmy przyjąć, że Mac Intosh w malignie stoi już przed sądem Boskim i antropomorficznie przedstawia go sobie, jak sąd ziemski). Ale królestwo Kiplinga jest z tego świata, kwestje metafizyczne i religijne u niego nie istnieją lub stoją na drugim planie, stąd i takie znaczenie może być u niego tylko uboczne.
Zastąpienie dialektów angielskich polskimi w paru nowelach o „trzech żołnierzach" to pomysł śmiały. O ile mogę sądzić, przeprowadzony jest dobrze. Może jednak zbyt dobrze. Wystarczyłoby dać mowie każdego z nich trochę lokalnego zabarwienia. Kipling operuje przede wszystkiem fonetyką, z której w języku polskim nie można dobyć równie silnych efektów, a przeciętnemu czytelnikowi naszemu z pewnością większą przyjemność sprawiłaby polszczyzna z naleciałościami gwarowemi, niż fotograficznie odtworzone gwary.
Gdy to piszę, bierze mnie lęk, abym nie był fałszywie zrozumiany. Dlatego tak skrupulatnie wytykam rzeczy, które należałoby zmienić w następnem wydaniu, że w to wydanie wierzę i że nie z lada kim mam do czynienia. Talent językowy, wstręt do bezbarwności, rozmach, zdolność do oddawania różnych odcieniów i subtelności angielszczyzny budzą nadzieję, że będziemy p. Birkenmajera jeszcze nazywali najlepszym tłumaczem polskim.
Osobno należy stwierdzić wybitny talent poetycki, który wiersze Kiplinga, umieszczane na wstępie nowel, czyni prawdziwą ozdobą zbioru. Otóż życzliwe i radosne zainteresowanie, z którem śledzę działalność p. Birkenmajera, każe mi wciąż niepokoić go uwagami. Nie przeszkadzają one nic a nic faktycznemu stwierdzeniu, że przekład jest prawie doskonały, a wyższy o całe niebo od tandetnej roboty tak niestety w naszych czasach licznych ludzi niepowołanych.
Stosując te same zasady do wydawnictwa, muszę upomnieć się o nieco staranniejszą korektę i o objaśnienia wszystkich wyrazów hinduskich, a równocześnie gorąco polecić książkę jako dobrze wydaną, ale przede wszystkiem jako lekturę i zdrową i zabawną i pouczającą.
Dr. Władysław Tarnawski, 1930
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz