Pisane w wigilję śmierci
Chciałbym, by w tym numerze specjalnym „Słowa" nie zbrakło rozważań, poświęconych obcemu pisarzowi, któremu na tych łamach towarzyszyła zawsze cześć głęboka, a który o tej godzinie dożywa może ostatnich chwil swego życia, w dalekim zakątku wiejskim Anglji.
Podobno ostatniem marzeniem siedemdziesięcioletniego Rudyarda Kiplinga było odbycie raz jeden jeszcze wielkiej podróży dookoła świata. Mówmy o tym Kiplingu, jako o żywym, bo może już jutro przyjdzie się te same słowa otoczyć czarnemi obwódkami klepsydry.
Kto to jest Rudyard Kipling? Jest to niezwykle poczytny wielki pisarz.
Można być sławnym i nieczytanym jak Norwid, można, nie będąc wielkim, pozyskać sobie takie rzesze czytelników, jak Romański, lub Mniszkówna, można wreszcie być zarazem tak wielkim i tak czytanym pisarzem, jakim jest u nas Sienkiewicz.
Otóż w skali światowej do tych wielkich pisarzy literatury angielskiej, którzy zdołali sobie zdobyć najszerszą poczytność - a jest ich niewielu— należy niewątpliwie Rudyard Kipling.
Dzieci całego cywilizowanego świata niewiedzące jeszcze dobrze, co to jest Anglja, znają bajkę o kocie, chodzącym własnemi drogami, potem uczestniczą w przygodach innych dzieci spod Pooks Hill, wreszcie, nazywają zwierzęta z zoologu czy atlasu zoologicznego imionami słoni, tygrysów i małp z „Księgi Dżungli". Kim jest postacią niemniej powszechnie znaną jak Guliwer, Robinson czy Falstaff.
Pisma francuskie przypominają, że w roku 1915 we Flandrji kula, która trafiła francuskiego żołnierza, zatrzymała się na książce, zatkniętej za mundur: był to właśnie „Kim "..
Otóż ten wielki i poczytny pisarz, jest piewcą
nie innego tematu, jak imperjalizm, i imperjalizm angielski. Imperjalizm angielski oburza od dziesiątków lat szereg narodów, oburzał Francuzów za Faszody, Niemców w epoce Edwarda VII, oburzał liberałów w czasie wojny burskiej, a dziś w nienawiści ku niemu jednoczą się nacjonaliści i komuniści.
U nas oburzał Żeromskiego i Dmowskiego.
A jednak mimo tylu i tak różnych wrogów, powieści Kiplinga jak eskadry dreadnoughtów i armje żołnierzy zdobywały mu we wszystkich obcych krajach, coraz większe kolonje, dominja, imperja.
Oburzenie na Anglję spowodu wojny burskiej, gdzie jak w wypadku Abisynji, trudno się było zasłaniać barbarzyństwem przeciwnika, było niechybnie większe, niż dziś w wypadku włoskim, a przecież czytelnictwo Kiplinga nie cofnęło się na moment jeden.
Te swe kolonje i dominja zdobył Kipling wbrew prądom epoki, samym tylko talentem.
Mamy prawo powiedzieć, że Remarque nie stworzył pacyfizmu, że swą książką wpłynął tylko w sam środek nurtu, który już istniał, że płynął z prądem, możemy powiedzieć, że uczucia, które Sienkiewicz rozniecił, tkwiły, acz spopielone w szarzyźnie pozytywizmu, ale o Kiplingu trzeba powiedzieć, że nic w prądach jego epoki nie dało mu pomocy, że nie dal mu jej demokratyzm, prądy wolnościowe, pacyfizm, wreszcie socjalizm, że szedł on przeciw tym prądom.
Oto, co możemy powiedzieć, o trudnej tematyce Kiplinga.
A teraz o nim samym, o ludziach,
których pasuje na bohaterów swych dzieł. Oto Kipling urodził się w Indjach, jako syn angielskiego, napływowego urzędnika, po studjach wrócił do Indyj, znowu jako urzędnik, detaszowany do lokalnej urzędowej prasy, jakiejś „Gazety Cywilnej i Wojskowej", wychodzącej w niejakim Lahore. A bohaterzy? Bohaterzy, to tacy, jak on sztabowcy kolonjalni imperjalizmu, oficerowie i podoficerowie sił zbrojnych, okupacyjnych, zdobywczych, to administratorzy, pracownicy, urzędnicy, organizujący i rządzący olbrzymi i obcy im kraj.
To "Budowniczowie mostów", to prosty sierżant Whatsisname, którego Anglja, człowiekowi, któremu chce się przysłużyć, posyła z pomocą.
„Nie posłała mu ani księcia, ani grafa, ani generała z obszytą galonem czapką, ale człowieka w mundurze khaki, który rozumiał się nieco na prowadzeniu ludzi".
A takich właśnie bohaterów - sierżantów, bohaterów - urzędników bohaterów - kolonizatorów potrafił narzucić światu w niełatwej walce wielki talent Kiplinga.
• • •
W 1865, roku jego urodzin, jako syna dyrektora szkoły Sztuk Pięknych w Bombayu, globalna j
cyfra urzędników Anglików, zatrudnionych w administracji indyjskiej, nie przekraczała cyfry 43
tysięcy osób.
Przypadkowo zapewne, jest to ta sama cyfra, w której w pierwszych latach
powojennych wyrażał się napływ obcego elementu urzędniczego do dwóch północno- wschodnich województw Rzeczypospolitej Polskiej.
Olbrzymie, równe Europic (bez Rosji) Indje, były wtedy krajem świeżo zdobytym. Niezbyt długo przedtem musiano stłumić potężny bunt Tippo - Sahiba, przejąć administrację kolonji z rąk starej Kompanji Wschodnioindyjskiej, zorganizować zarząd kilkunastu wcielonych do obszaru kolonjalnego feudalnych
księstw.
Angielski urzędnik odpływając w czteromiesięczną podróż z Dowru do Bombayu czuł, że w imieniu Królowej rządzić
będzie krajem, o który darmo kusił się Aleksander, a marzyć nie
przestał Napoleon. Wiedział, że
będzie tam jedynym białym i jedynym Anglikiem na tysiące mieszkańców, że będzie z nim walczyła przestrzenność kraju, dziewiczość jego puszcz, dżungla religij i wierzeń, nawarstwienie obyczaju i stosunków społecznych,
kwintesencja tego, co na świecie
nazywa się azjatyckością i Wschodem.
Setki różnych Józefów Żołędzi spod Nowego Sącza, tysiące Mikołajów Srebrempisanych z Wołkowic, wtykano u nas
jak wiechy graniczne w świeżo
zdobyty kraj. Żołądź przemierzał go szlakiem legjonowym na Wschód, dla Marszałka zdobywając Wilno, dla Łotyszów Dyneburg.
I może było, że właśnie w Dyneburgu przyjrzał się niedodartej jeszcze karcie ziem Russkoj Imperji, pobiegł po niej oczyma zupełnie, zupełnie na dół
do rodzinnego Sącza, potem tknął palcem miejsce, gdzie Dyneburg i on, Żołądż spostrzegł, że z tych Inflant, które na wykładzie gimnazjalnego profesora w Galicji wydawały się, mimo wszystko tak niegdyś polskie i swojskie, jest trzykroć dalej do jego żołędziowego Sącza, niż do groźnego, północnego Petersburga.
Po raz pierwszy przeraził się straszną
dalekością swego marszu.
—W 10 lat potem, w najcięższych nawet snach Mikołaja, czy Michała Srcbrempisanego, jakiegoś
nauczyciela gimnazjum w jakimś Samborze, zjawiała się przeraźliwa zmora: oto za działalność "endecką" Kuratorjum przenosi go do Brasławia.
Nieszczęsny profesor budził się zlany potem, i choć było zimno — jesień wyborów z 1929 roku
upamiętniła się w Samborze chłodami — otwierał okiennice i dla pewności patrzał na znany sobie widok galicyjskiego ryneczku. Zielona kopułka unickiej cerkiewki wydawała mu się po raz pierwszy przyjazną i swojską nie zaś przybytkiem wroga, wyciągającego chciwe, niemieckiem złotem sycone, łapy po ziemię, czysto Polską.
Srebrempisany nie zasypiał już wtedy do rana i przeklinał w duchu dzień, w którym polska nieopatrzność pozwoliła włączyć w obręb państwa takie niepokojące po nocach miejsca zesłania jak Druja, Brasław — czy jakżesz mu tam jeszcze? — Głębokie.
Srebrempisany wspominał jak ojciec jego Leopold, i stryj Józef i Ferdynand, urzędnicy konceptowi C. K. Namiestnictwa, bywali w oku służby dyslokowani, jeno z Biecza do Gorlic i z Dukli do Jasła.
Sama możliwość przeniesienia „aż za Lwów", choćby tylko do Sokala, była wówczas przeniesieniem dalekiem. Od owej pory świat się nietylko zmienił, ale niepokojąco rozszerzył. — Szary świt schodził na tych rozmyślaniach, a że nic na nie nie można było poradzić, przeto profesor szedł wcześniej do gimnazjum z jednem konkretnem postanowieniem: przyjdzie się skwapliwiej, niż dotąd omawiać na wykładach obecne, upragnione mocarstwowe Polski stanowisko.
Taka postawa może uchronić od bliższego i
osobistego poznania owych mocarstwowych rubieży. A Józef Żołądź? Doskonała powieść Wandy Dobaczewskiej, pokazała go nam, jak zdobywa sobie życie i
kobiety w sposób równie wojenny, jak rekwizycyjny, jak wszczepia się nowym pędem w stary pień ziemiańskiego rodu — i koniec.
Dwie urzędnicze masy w zetknięciu z dwoma poddanymi im krajami nie wydały podobnych rezultatów. Nasza nie wydała ani pisarzy, ani bohaterów pisarzy. W literaturze, zamiast ich postaci utrwaliła się psychologja „Tutejszych" Heleny Romer Ochenkowskiej, trudna walka Niedobitowskich Marji Rodziewiczówny.
Łopalewski pisze powieść mieszczańsko - urzędniczą, pod wszelkim względem impeccable, ale której akcja może rozgrywać się wszędzie w Wilnie, jak i Kutnie, Środzie, jak Trembowli, z paroma zmianami w Keczkemecie lub Quinto, powieść o świecie ciasnym, szablonowym, dyslokowanym urzędowo.
Proszę zdyslokować urzędowo bohaterów Kiplinga z kraju, w który wrośli. Proszę ich od tego kraju oddzielić.
Powiedzieliśmy, że był wielki: we wszystkich stronach świata, we wszystkich klasach społecznych, i we wszystkich tucznikach wieku, zdobył sobie miljony czytelników wbrew prądom epoki, wbrew tendencjom politycznym, wbrew wszystkim i wszystkiemu. Pokazaliśmy, jak ten Anglik,
rzucony w najdalszy mu kraj, potrafił go zarazem zrozumieć, jak posiąść, potrafił się z nim zespolić, w sposób, w jaki dziś w Wilnie i na kresach, nie możemy
nawet zrozumieć zespolenia obcego urzędnika z rządzonym przez siebie Krajem.
Niech ten Żołądź, niech ten Mikołaj Srebrempisany z surowej powieści Zegadłowicza, niech dziesiątki ich prototypów,
starczą nam za tło inności Kiplinga.
Ale to nie sama Anglja posiadała wielkie imperjum, w niem wielką administrację, wielkie tej administracji zadania.
Oto współcześnie Związek Republik Radzieckich przebudowuje pół Europy i jedną trzecią Azji, oto na tę pracę nastawił swą literaturę, i okazało się, że talenty patetyczne tej literatury oddały się Piotrom Wielkim, poświęciły dziejom wojny domowej nad cichym Donem, ale nie umiały sięgnąć poza granicę dawnego, nie weszły w świat kolektywizacji i piatiletki.
Jedynem epos administracji i władzy nad ludźmi, poddanymi, jest epos Rudyarda Kiplinga. Jedynym bohaterem administracyjnym, który dostąpił zaszczytów wielkiej literatury, jest bohater, ubrany w mundur koloru khaki.
Dlaczego tak się stało, i dlaczego taki łyp bohatera został przez miljony czytelników przyjęty, tłumaczy nam znowu lektura Kiplinga.
Jego bohaterzy, to ludzie w wiecznem poszukiwaniu związku dwóch praw.Jego własnego prawa moralnego kilku jasnych, dekalogowej prostoty zasad, które rządzą nim jako człowiekiem.
Dalej prawa cudzego, prawa środowiska, z którem się styka, którem mu przychodzi rządzić, lub kierować. Tego prawa cudzego szuka bohater wszędzie: szanuje je u góralskiego plemienia Ghurków himalajskich, u sippajów, u kolonistów, szanuje to prawo wódz rzymski Maximus u Brytanów, szanuje je sam autor nawet tam gdzie zdawałoby się niema żadnego prawa, żadnej reguły, bo istnieje tylko Dżungla.
Bo nawet w Dżungli szuka, szanuje i rozumie jej prawo.
I otóż ten bohater uzgadnia swe krótkie i proste zasady z owem obcem, przyrodzonem prawem środowiska.
Szanuje co w nim jest stare, wspiera, co dobre, naprostowuje uchybienia. Okazuje się, że najczęściej ów obcy staje się cennym żołnierzem miejscowego prawa i miejscowych potrzeb.
Prawo dla Kiplinga — to jakiś instynkt społeczny, istniejący i pojawiający się wszędzie, gdzie może być mowa o jakiemś pożyciu stadnem.
Prawo dla Kiplinga — to norma wytworzona doświadczeniem długiego szeregu pokoleń ludzkich, tygrysich, czy wilczych. „Bo takiem jest prawo Dżungli, równie realnem i prawdziwem, jak Niebo. I wilk, który je słucha, żyje, i wilk, który je przekracza, ginie". Właśnie połączeniem tych dwóch praw, bohater kiplingowski staje się w obcem środowisku przez swą rolę, przez swą służbę prawu i reformę prawa, czynnikiem może jeszcze obcym, ale już potrzebnym.
Ksawery Pruszyński, 1936
Zachowano oryginalną pisownię i pogrubienia
Akapity, mapa, zdjęcia -Ar.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz