Reingelder i Sztandar Niemiecki
Hans Breitmann ustrojony w czerwone pyjamas spacerował sobie po pokładzie, w jednej ręce trzymając filiżankę herbaty, w drugiej cygaro, podczas gdy steamer [parowiec] mknął całą siłą pary wzdłuż wybrzeża aż do Singapuru pod niebem rozżarzonym do białości.
Nasz bohater dni i noce spędzał przeważnie na piciu piwa i graniu z trzema rodakami w grę zwaną Scairt [Skat] — Umyłem się śpieszniutko — mówi donośnym głosem i niemieckim akcentem — ale to nic nie pomoże myć się na tem tyapelskiem morzu.
Spójrzcie na mnie, jestem jeszcze cały mokry. To herbata sprawia taki skutek. Boy przynieś mi piwa pilzneńskiego mroszoneko.
—
Pan umrze, jeśli pan będzie pić piwo przed śniadaniem—zauważył ktoś. — Piwo
jest najszkodliwszą rzeczą na świecie —
—
Tak, ja wiem, dla wątroby — ciągnął dalej tym samym nieznośnym niemieckim
akcentem — ale ja nie mam wątroby i nie umrę. Przynajmniej nie na tym
przeklętym steamerze, co niewart i dwóch sous i gdzie nie ma nawet porządnego
piwa do picia. Gdybym miał umrzeć, umarłbym już dawno i sto razy w Niemczech, w
New Yorku, w Japonii, w Asam i w nie wiem ilu miejscowościach południowej
Ameryki. I na Jamajce także, albo w Syjamie, mogłem bardzo łatwo umrzeć, a
jednak oto jestem. Oto moje storczyki, odbyłem podróż dookoła świata, żeby je
znaleźć. Palcem wskazywał na dwie skrzynki zbite z grubych desek i na masę
roślin, na które wszyscy na okręcie patrzyli z podziwem jako na słynne orchidee
z Asam wartości wprost bajecznej.
— Słuchajcie mnie teraz — mówi po rozwodzeniu się przynajmniej przez dziesięć minut bez przerwy nad storczykami — słuchajcie, a ja wam opowiem historię, żeby wam dowieść, jak to jest źle wyjeżdżać na zbieranie kolekcji i wierzyć w to, co wam powie pierwszy lepszy głupiec.
Było
to w Urugwaju, który leży w Ameryce Północnej czy Południowej, to nam
ostatecznie wszystko jedno. Zbierałem orchidee i mnóstwo innych rzeczy, co
tylko mogłem upchać w moje walizy i paki, a właściwie w moje słoje przygotowane
na ciekawe okazy z podróży.
—
Jest jednak pewien gatunek węża, który my, kolekcjoniści nazywamy sztandarem
niemieckim, bo jest czerwony, czarny i żółty, zupełnie jak kiełbasa z truflami.
Reingelder był naturalistą — poczciwym człowiekiem — trochę lubił pić, lepiej
pił, niż ja.
— Na Boga! — zaklinał się Reingelder — muszę
mieć węża zwanego Sztandarem Niemieckim, albo umrę. I przewróciliśmy cały
Urugwaj, szukając tego węża niemieckiego.
— Co tam, do stu tysięcy diabłów! Ja chcę jeść teraz obiad. Na obiad mieliśmy zupę, końskie mięso i fasolę, ale zanim skończyliśmy zupę Reingelder pomacał sobie rękę i zawołał: — Ramie nabrzmiało mi i zczerniało aż do osady. Jestem człowiek umarły, a Yates wydrukował głupstwo.
Powiadam państwu, że to było bardzo smutne, bo symptomy, jakie wystąpiły później, wskazywały widoczne otrucie się strychniną. Reingelder wił się, zaciskał pięści, a nogi zacisnął też jedną koło drugiej, tak że ich potem niepodobna było rozerwać. Robiło mu się coraz gorzej. Kręciłem się koło niego, powtarzając:
Ale on był prawie nieprzytomny z bólu, a jednak nie tracił ani na chwile spokoju, tak, że myślałem. że nie bardzo cierpi. Nagle zwinął się w kłębek ze straszliwą siłą i umarł, sam ze mną tylko, w dalekim Urugwaju. Byłem bardzo zmartwiony, bo kochałem Reingeldera i sam pogrzebałem go. Co do węża koralowego, Niemieckiego Sztandaru, tak zdradzieckiego i przewrotnego, włożyłem go żywego do spirytusu.
W ten to sposób zyskałem węża i straciłem Reingeldera.
Opracowano na podstawie anonimowego przekładu z r.1911
Pisownię uwspółcześniono-Areop.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz